Выбрать главу

Matka nigdy tego nie zrozumiała. I nigdy nie chciała zrozumieć.

Hutch siedziała, patrząc na swój notes. W końcu, niechętnie, otworzyła go i wystukała wiadomość:

Mamo!

Wygląda na to, że spędzimy tu jeszcze parę dni. Nie poszło nam tak dobrze, jak przypuszczaliśmy. Ale ciągle jest nadzieja. Zanim dostaniesz tę wiadomość, będziesz wiedzieć, jak to się skończyło.

Zastanawiała się przez chwilę, napisała jeszcze kawałek, przeprosiła za to, że nie była taką córką, jaką matka chciałaby mieć, wyjaśniła, że bardzo lubiła swoje życie i ma nadzieję, że matka zrozumie, iż ona, Priscilla, nie umiałaby inaczej.

Dokonawszy przełomu, napisała jeszcze do paru osób, głównie ludzi związanych z Akademią.

W tej chwili nie wygląda to obiecująco.

To było dobre czasy.

Myślałam o Tobie wczoraj w nocy.

MacAllister spojrzał jej przez ramię i uśmiechnął się.

— Uważaj, Priscillo. Nie pisz nic, czego mogłabyś żałować, jak wrócisz do domu.

Nie była teraz w żadnym związku. Oczywiście przez jej życie przewinęło się kilku mężczyzn. Jeden już nie żył. Reszta żyła w szczęśliwych związkach gdzieś na przedmieściach New Jersey albo na zachodzie.

Siedziała w milczeniu, zastanawiając się, co powiedzieć starym przyjaciołom, i poczuła, że żałuje wielu rzeczy, których nie zrobiła. Dla tylu ludzi nie miała dość czasu. Nigdy nie przeżyła wielkiej miłości. Nie urodziła dziecka.

Teraz, gdy groziło, że jej życie zbliża się do końca, wydało jej się dziwnie niepełne. Słyszała, że kiedy komuś grozi śmierć, nie żałuje on tego, co zrobił, różnych drobnych grzeszków, małych przewinień, nawet rzadkich aktów okrucieństwa. Żałuje się raczej tego, czego się nie zrobiło, przygód, których się nie przeżyło, doświadczeń, których się nie spróbowało, czy to z powodu bezsensownych zasad moralnych, czy też, co bardziej prawdopodobne, nieśmiałości czy strachu przed porażką.

Uśmiechnęła się do siebie. MacAllister powiedział gdzieś:

— …z powodu strachu przed byciem przyłapanym.

XXVII

Niewiele cnót jest naprawdę użytecznych. Wierność wiąże się z utratą okazji, prawdomówność z ranieniem ludzkich uczuć, dobroczynność z byciem nagabywanym. Najmniej produktywną i zapewne najbardziej przecenianą jest wiara. Wierni wyrzekają się rozsądku, bronią się przed rzeczowymi dowodami i zachowują absurdalny optymizm w obliczu porażki. Mają to, na co zasłużyli.

Gregory MacAllister „W drogę” (Wspomnienia)
Czas do rozpadu (prognoza): 45 godzin

Ludzie Janet Hazelhurst zostali przetransportowani na swoje stanowiska i byli gotowi do pracy.

John Drummond zameldował, że jego zespół omówił wszystkie szczegóły dotyczące artefaktu.

— Wszystko opanowali? — dopytywał się Marcel. — Każdy etap?

— Każdy etap.

— A reszta?

Beekman omówił z nim cały plan. Wahadłowce były zatankowane i gotowe. Phil Zossimov pracował zgodnie z planem nad kołnierzem i separatorami. Praca nad tym trwała i zbliżała się do finału. Pojawiły się, oczywiście, pewne problemy, ale przy takiej improwizowanej operacji były nieuniknione.

— Jakieś problemy nie do pokonania?

— Na razie żadnych.

Marcel spał przez kilka godzin i od tygodnia nie czuł się lepiej. Przyglądał się jednak Beekmanowi podejrzliwie.

— Co? — spytał Beekman. — O co chodzi?

— Czekam, aż ty mi powiesz.

— Marcelu, nic złego się nie dzieje. Radzimy sobie świetnie. Lepiej, niż przewidywaliśmy.

Znajdowali się o jakieś dwadzieścia minut lotu od wieży, gdy Marcel poinformował ich, że ekipa z „Wendy” zrezygnowała z poszukiwania kondensatorów.

— Teraz wszystko zależy od nas — rzekł Mac. — Dobrze, że nie polecieliśmy na Górę Błękitną.

Hutch czuła się trochę lepiej, gdy lecieli, mając pełne zbiorniki paliwa i grunt gdzieś daleko pod sobą. Jej naturalny optymizm znów dochodził do głosu, gdy mogła dodać gazu. Nawet w tych warunkach nie mogła oprzeć się wrażeniu, że kiedy pracują silniki, wszystko jest możliwe. Zadumała się nad tą poprawą nastroju i zwierzyła się z niej Macowi, który zasugerował, że musiało się w niej utrwalić przekonanie, iż świat jest miejscem niezmiennym, a ostatnie wydarzenia ten pogląd podkopały, zaś tu, nad chmurami, życie znów wydawało się nieskończone.

Dzień skończył się prawie natychmiast, gdy wznieśli się w górę. Hutch oddaliła się od burzy i lecieli pod szarym, zasnutym chmurami niebem, pod którym unosił się pył.

— To pewnie z powodu wulkanów — rzekł Nightingale.

Kellie potrząsnęła głową.

— Chyba powiedzieliby nam, gdybyśmy mieli wulkany gdzieś w pobliżu.

Hutch zastanawiała się, czy istotnie by tak było. Marcel może niechętnie przynosiłby im kolejne złe nowiny. Istotnie, to był koszmar dla ludzi na „Wendy”. Nieomal pragnęli, żeby to wszystko się już skończyło.

Od czasu do czasu ktoś się z nimi kontaktował, na przykład Embry, pytając, czy wszyscy czują się dobrze fizycznie i czy może jakoś pomóc. Pewnie powodowało nią poczucie winy.

A Tom Scolari, w którego głosie także pobrzmiewały wyrzuty sumienia, mówił jej, że robią wszystko, żeby ich uratować. Scolari pracował wśród Autsajderów.

— Wszystko będzie dobrze — powiedział. Jasne. Co on wiedział o lądownikach?

Z Kellie kontaktowali się jej przyjaciele z „Wendy”.

— Chciałabym, żeby dali mi spokój — zwierzyła się. — Mówią mi, żebym się trzymała. Co mam innego robić, u licha?

Mac rozmawiał raz z Nicholsonem, który zapewnił go, że „robią wszystko, co w ludzkiej mocy, żeby wydobyć ich z tarapatów”. MacAllister podziękował mu uprzejmie i potrząsnął głową.

— Jak tam twoje tarapaty, Hutch? Wiesz, chyba po raz pierwszy usłyszałem żywego człowieka używającego słowa „tarapaty”.

Lądownik leciał aż do rana, dwunastego dnia czasu lokalnego od chwili ich przybycia na Deepsix. Hutch miała teraz wrażenie, jakby ich odlot z „Wildside” miał miejsce w innym życiu.

Czasem chmury zasnuwały niebo i nie wiedzieli nic. Na niebie nie było innych statków i Hutch była przekonana, że lecą powyżej wszelkich pobliskich szczytów, ale nie znosiła latania na ślepo, przy zerowej widoczności i bez możliwości skorzystania z przyrządów. Była całkowicie zależna od wskazówek z „Wendy” i satelitów. Sprawa była o tyle trudniejsza, że stracili łączność ze statkami na orbicie prawie na sześć minut.

— Interferencja lokalna — powiedziała im osoba na dyżurze, gdy łączność powróciła. — Burze zaczynają wycinać psikusy systemom łączności.

Augie Canyon skontaktował się z nimi, zadał im kilka pytań i przypomniał, że wielu ludzi na Ziemi się za nich modli.

— Czy ktoś z was wierzy w życie po śmierci? — Kellie rozejrzała się po swoich współtowarzyszach.