Выбрать главу

— Ja — odparł ostrożnym tonem MacAllister.

— Ty?! — Nightingale stłumił uśmiech. — Zrobiłeś karierę, atakując moralistów i reformatorów, Mac. I całe połacie kraju, które twoim zdaniem brały swoich kaznodziejów zbyt poważnie. Co, jak rozumiem, oznaczało, że w ogóle się nimi przejmowały. Co to właściwie za dyskusja? Rozmowa na łożu śmierci?

— Rany. — MacAllister zrobił minę urażonego niewiniątka. — Jestem przerażony i zdegustowany tym, że możesz o mnie tak myśleć. Atakowałem tylko ludzi, którzy udawali, że znają odpowiedzi na wszystkie pytania. Głównie z tego powodu, że byli imbecylami albo szarlatanami. Ale nigdy nie twierdziłem, że życie nie ma wymiaru duchowego.

— Wymiaru duchowego? Naprawdę? — Nightingale uniósł brwi. — Panie, coś ty uczynił Gregory’emu MacAllisterowi?

— Poczekajcie — wtrąciła Kellie. — To dość ogólne stwierdzenie. Uważasz, że dotyczy to wszystkich, którzy wyznają zorganizowaną religię? A brat Dominie?

Tak, pomyślała Hutch. Brat Dominie był współczesnym świętym Franciszkiem, który przez czterdzieści lat pomagał biednym we wschodniej Azji.

— To wspaniały człowiek — zgodził się niechętnie MacAllister. — Muszę to przyznać. Ale system, do którego się ograniczył, zawęził mu perspektywy.

— Mówisz o Kościele?

— Mówię o dowolnym systemie ustanawiającym szereg dogmatów, które należy z góry przyjąć. Wyznawcy tak się zapętlają w swojej pewności, że giną im z oczu ważne rzeczy. Co brat Dominie wie o mechanice kwantowej?

— A co ty wiesz o mechanice kwantowej? — dopytywała się Hutch.

— Niewiele, przyznaję. Ale nie udaję, że jestem pobożny.

— Nie nadążam — rzekł Nightingale. — Wytłumaczysz mi, gdzie tu związek?

— Randy, nie zastanawia cię, że każdy, kogo naprawdę interesuje stwórca, jeśli rzeczywiście jest jakiś stwórca, albo stwórczym, chce poświęcić trochę czasu na przyjrzenie się jego dziełom? Albo jej dziełom? — Uśmiechnął się dobrotliwie do Hutch. — Nie sądzisz, że stwórca byłby trochę dotknięty na widok kogoś, kto spędza życie na podziwianiu architektury sakralnej, a nie obchodzą go gwiazdy?

— Ludzie, który demonstracyjnie wyznają jakąś religię, dużo mówią o chodzeniu do szkółki niedzielnej, czytaniu Biblii i czynieniu dobra. Nie ma w tym nic złego. Ale gdybym zadał sobie trud złożenia tego wszystkiego w całość — uniósł ręce w kierunki nieskończoności — a ludzie nigdy nie zwróciliby na to uwagi, nigdy nie przyszłoby im do głowy, żeby zbadać, jak działa świat, to trochę bym się wkurzył.

— To cieszę się, że nie ty rządzisz światem — rzekła Kellie.

— Na pewno zaobserwowalibyście o wiele więcej działań bezpośrednich — zgodził się MacAllister.

— A zatem — wtrącił Nightingale, który najwyraźniej nie chciał odpuścić — wielki ateista broni teologii.

MacAllister wzruszył ramionami.

— Nie teologii. Wiary.

Ta rozmowa przypomniała Hutch — jakby rzeczywiście ktoś musiał jej o tym przypominać — jak bardzo się boi. Martwiła się, jak zareaguje, jeśli plan ratunku się nie powiedzie.

Nightingale przyjrzał się jej uważnie i miała wrażenie, że jakieś mroczne spojrzenie wdziera się do jej duszy. Sięgnął i dotknął jej dłoni.

— Nie martw się — powiedział. — Wszystko jedno, co się stanie. Stanie się z nami wszystkimi.

NOTATKI RANDALLA NIGHTINGALE’A

Jak dobrze być w lądowniku. Choć nie może on nas stąd zabrać, przynajmniej mamy jakieś poczucie kontroli nad tym, co się dzieje. Nie mogę tego wyjaśnić, ale konieczność szwendania się po lesie przez parę dni wywołuje u mnie uczucie całkowitej bezradności. Może nie nastąpiła jakaś znacząca zmiana sytuacji, ale miło jest móc wystartować i spojrzeć na to wszystko z góry. Dzięki temu znów czuję się człowiekiem.

Z drugiej strony, może to skutek braku zagrożenia ze strony miejscowej fauny.

5 grudnia albo coś koło tego

Dzięki wytycznym z „Wendy” Hutch wylądowała na wyspie, by poczekać, aż cofnie się południowy przypływ. Znajdowali się jakieś piętnaście kilometrów na zachód od wieży.

— Jak długo tu będziemy? — spytał Mac.

— Rozsiądźcie się wygodnie — odparła. — To potrwa parę godzin.

— To okropna strata czasu, Hutch. Dlaczego po prostu nie polecimy i nie zabierzemy się do roboty?

— Bo zostalibyśmy spłukani przez falę. Cierpliwości.

Wyjrzał przez iluminator i zapatrzył się na olbrzymie morze wewnętrzne.

— Cierpliwość wymaga czasu, Priscillo.

— Guntherze — Janet była niezadowolona. — Właśnie zadano mi pytanie, na które nie znam odpowiedzi.

— Słucham.

— Wszystkie walce wyglądają tak samo. Nasze ekipy rozstawiły się na odcinku 420 kilometrów, co osiem kilometrów.

— Tam, gdzie są klamry — odparł Beekman.

— Właśnie. I zamierzamy odczepić jeden wał i asteroidę od reszty konstrukcji.

— Tak. W czym problem?

— Żeby to zrobić, musimy odciąć walec od klamer. Mamy pięć klamer, plus konstrukcja, gdzie artefakt łączy się z asteroidą, czyli ta płyta. Moje pytanie brzmi: nie chcemy wycinać środkowego walca, bo to za dużo cięcia i manipulowania. Poza tym najłatwiej jest wyciąć i wyjąć jeden z zewnętrznych walców.

— No i?

— Jak się upewnić, że ekipy wycinają ten sam walec? To jest strasznie długie. Wszystkie walce są identyczne. Nie ma sposobu, żeby je odróżnić.

— Ach. — Beekman najwyraźniej też o tym nie pomyślał. — Pewnie możemy wysłać wahadłowiec i jakoś go oznaczyć.

— Chcesz czekać, aż wahadłowiec namaluje na jednym z nich pasek farbą? To zajmie bardzo dużo czasu. A czasu nie mamy. Takiej farby pewnie też nie.

Beekman zmarszczył brwi.

— A może młotek?

— I co mielibyśmy zrobić z tym młotkiem?

— Uderzać nim w walec. Każdy zespół dostanie młotek lekarski. Wibracje powinny się przenieść na odległość ośmiu kilometrów.

Skrzywił się, dając jej do zrozumienia, że pomysł niespecjalnie mu się podoba.

— Nie znam się na akustyce — rzekł — ale walce są połączone klamrami, więc wszystkie będą wibrować. Amplituda będzie pewnie inna, ale jakoś nie ufam takiemu rozwiązaniu.

— Co w takim razie?

Wziął głęboki oddech i wypuścił powietrze. Kilku członków jej zespołu czekało poniżej, w miejscu, które nazwali Pokładem A — jak Autsajderzy.

— Zaraz do ciebie wrócę.

Wrócił po kilku minutach.

— Dobrze — rzekł. Na jednym z ekranów pojawiło się zbliżenie artefaktu. — Walce są równo rozmieszczone. Osiem na skraju. Sześć w kręgu wewnętrznym. Jeden w środku.

Detal na zbliżeniu zaczął się obracać.

— Jeśli spojrzysz prosto, zobaczysz, że jest tylko jedna pozycja, w której pięć walców znajduje się w jednej linii. Użyjemy jednego z walców zewnętrznych w tej pozycji.

— Którego?

— To dość łatwe. Jeden koniec artefaktu jest wycelowany dokładnie w Deepsix. Ktoś musi stanąć na górze artefaktu. Walec na górze, który pasuje, będzie walcem alfa. Tym, którego użyjemy.

— A jak określimy górę artefaktu?

— To proste. Policzymy w stosunku do planety. Biegun północny to góra.

— I jesteś pewien, że każdy będzie w stanie znaleźć biegun północny?

— Nie będą musieli. Powiemy pilotowi, żeby tak ustawił wahadłowiec, że biegun północny będzie na górze. — Zmarszczył brwi. — Nie widzę powodu, dla którego miałoby to nie zadziałać.