Выбрать главу

— Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę — rzekła.

Pindar próbował nie wytrzeszczać oczu. Czuł to samo, ale nigdy nie zmusiłby się, żeby wypowiedzieć to głośno.

— Byłeś już kiedyś na zewnątrz? — spytała.

— Nie. Wczoraj wyszedłem po raz pierwszy.

Miał na myśli wczorajszy trening. Przedtem okazja pojawiła się tylko raz. Mógł włożyć e-skafander i postać sobie na kadłubie lecącego statku podczas wycieczki, ale spędził wieczór na grze w pokera.

Artefakt wypełniał cały monitor, a jego prędkość względna wynosiła zero. Bomar dostosował kurs, prędkość i kąt.

— Otwieram właz.

Właz otworzył się do góry. Shira miała na sobie szorty i białą bluzkę z obszytymi złotem kieszeniami na piersi. Wyglądała, jakby szła pograć w tenisa.

Przyłapała go na przyglądaniu się.

— Śmiejesz się ze mnie.

Spojrzał na własny strój: brązowe spodnie i czarny pulower. Pożałował, że nie pomyślał o zabraniu ubrania roboczego, czegoś, czego nie będzie mu szkoda zniszczyć. „Gwiazda” oferowała ochotnikom kombinezony, ale nie udało mu się znaleźć żadnego, w którym czułby się wygodnie.

— Chyba jesteśmy trochę za dobrze ubrani jak na to wyjście.

Artefakt był blisko, prawie na wyciągnięcie ręki.

Shira minęła Pindara, podeszła do brzegu włazu i po prostu poszybowała w stronę artefaktu, jak ją nauczono. Żadnych skoków, żadnych gwałtownych ruchów. Złapała się najbliższego walca, posłała mu uśmiech i przyczepiła magnetyczne buty do walca poniżej.

Pindar poszybował za nią, myśląc, że to pierwszy obcy artefakt, jakiego dotknie w życiu, i że będzie o tym opowiadał wnukom za pół wieku. To była wielka chwila i przeżywał ją.

Złapał walec Shiry i przyczepił buty.

— W porządku, Klaus — zwrócił się do pilota. — Dotarliśmy.

— Dziwne uczucie — zauważyła Shira.

Obejrzał się i zobaczył Morgana, potężny, kobaltowy łuk rozcięły na pół przez promienie słońca. Choć planeta znajdowała się w znacznej odległości, nieomal czuł jej wagę. Masę, przypomniał sobie. Używaj właściwej terminologii.

Deepsix, unosząca się dokładnie na linii będącej przedłużeniem artefaktu, była biało-niebieska i bezbronna. Przekąska, pomyślał. Mały kęs dla zbliżającego się potwora.

Shira dotknęła jego ramienia.

— Znajdźmy nasz walec.

Wahadłowiec przesunął się wzdłuż artefaktu.

Używając statku jako punktu odniesienia, wspięli się na artefakt. Shira prowadziła. Po dwóch krokach zatrzymała się, spojrzała w dół na walce, potrząsnęła głową i ruszyła dalej. Trzeci walec okazał się właściwym.

— Dobrze — rzekła, cofając się, by lepiej widzieć. — To jest ten. Bez dwóch zdań.

Pindar dołączył do niej i zobaczył, że cztery walce znajdują się w jednej linii z tym, na którym stał. Wyciągnął pistolet i trysnął żółtą farbą na metal.

— Nadaję ci nazwę „Alfa”.

— Jesteście pewni? — spytał Bomar.

— Oczywiście — w głosie Shiry słychać było rozdrażnienie.

Beekman nie był w stanie podjąć decyzji. Stał obok Marcela, nie wiedząc, czy powinien domagać się wstrzymania tej bezsensownej akcji i zajęcia się zadaniami, które mieli tu wykonać, czy poinformować go, że są ludzie niezadowoleni z tego obrotu sprawy, ale nie powinien się martwić, bo Beekman to załatwi, tyle że kapitan powinien się przygotować na skargi.

Godziny mijały, a szanse były coraz mniejsze. Bentley i kilka innych osób przyglądali im się, czekając, co postanowią.

Głos Lori w regularnych odstępach czasu informował o tym, co się dzieje u poszczególnych ekip. Poza tym przełączono na głośnik rozmowy z kabiny lądownika. SI zameldowała, że wszystkie stanowiska na walcu oznaczonym jako Alfa zostały z powodzeniem oznaczone.

Marcel spojrzał na niego.

— Na razie wszystko gra.

— Tak. — Beekman spojrzał mu prosto w oczy. — Ale nie wygląda na to, żeby rozbitkowie pokładali dużą ufność w naszych działaniach.

— Ja chyba nawet tak wolę — rzekł Marcel, spoglądając na techników. — To dodatkowa zachęta. Chyba wszyscy chcieliby, żeby się okazało, że nie mają racji.

Może nie wszyscy, pomyślał Beekman. Marcel spojrzał mu w oczy i zmarszczył czoło.

— O co chodzi, Gunny?

— O nic — odparł. — Nic pilnego.

Canyon rozpoznawał sytuację, w której ważną rolę odgrywały uczucia, kiedy zobaczył jakąś na własne oczy. Rozbitkowie nadal tkwili na wyspie. Czas mijał. Czekali, aż woda opadnie, żeby zacząć prawie beznadziejne poszukiwania zaginionych kondensatorów.

Nie chcieli z nim rozmawiać. Bez względu na to, jak łagodnie próbował ich zagadywać, nie chcieli odpowiadać na pytania w stylu: „Co czujecie, pamiętając, że tylu ludzi trzyma za was kciuki?” i „Gdybyście mogli cofnąć czas, co zrobilibyście inaczej?”

— Nikt nie chciałby być nieuprzejmy — wyjaśniła mu Hutch — ale to nie jest dobry moment na wywiad.

— Dobrze — zgodził się. — Wiem, co czujecie. Ale gdybyś zmieniła zdanie, gdyby ktokolwiek zmienił zdanie, to dajcie znać, dobrze?

Było mu przykro z powodu ich sytuacji. I pomógłby, gdyby tylko potrafił. Siedząc w milczeniu, patrząc na obraz zbliżającego się giganta na ekranach, patrząc na olbrzymie morze otaczające wieżę, rozumiał ich frustrację. Nieomal zaczął żałować, że nie postąpił zgodnie z radą ojca i nie został inżynierem.

Uznał, że spróbuje jeszcze raz, kiedy będzie bliżej końca. Jego szefowie nalegali, żeby przeprowadził — jak to określali — ostatni wywiad z MacAllisterem. „W końcu jego wszyscy znają”. Canyon wolał jednak w tym przypadku zaufać własnym instynktom. Dwie kobiety prawdopodobnie wzbudzą w widzach całego świata więcej uczuć. Zwłaszcza Hutch. Smukła, spokojna, przypominająca elfa, idealna dziewczyna z sąsiedztwa. Canyon wiedział, że jeśli ona zgodzi się na rozmowę w tych ostatnich godzinach, zafundują publice wstrząs emocjonalny, jakiego ta nigdy dotąd nie doświadczyła. A jeśli Hutch nie będzie chętna do współpracy, zostaje jeszcze Kellie.

Co do pozostałych, Nightingale’a nie lubił, a MacAllistera się bał. Z takim to nigdy nie wiadomo, co powie.

Hutch próbowała wylądować przy wieży, ale jej wysiłki okazały się daremne: woda była za głęboka. Zawróciła i wylądowała na pobliskim wzgórzu, gdzie czekali przez kolejne czterdzieści pięć minut, patrząc, jak woda cofa się na północny wschód.

Za drugim razem się udało. Wylądowała i wskoczyli do wody sięgającej pasa. Najpierw obejrzeli dokładnie wieżę, upewniając się, że kondensatory gdzieś tam nie leżą, przeoczone przez Kellie i Hutch podczas pierwszych poszukiwań.

Potem, brodząc w wodzie, powędrowali na południe. Podzielili teren na sektory i każdy przeszukiwał przydzielony mu obszar, próbując robić to metodycznie. Zostaniemy po tej stronie linii wytyczonej od wieży do tamtego drzewa. Może nie był to bardzo skuteczny sposób, ale jakoś działał. Problem polegał na tym, że teren do przeszukiwania był olbrzymi.

Nightingale i Mac starali się podtrzymywać przekonanie, że kondensatory da się znaleźć, pewnie dlatego, że ich zdaniem była to jedyna realna szansa ocalenia.

Teren nie był wcale taki płaski, na jaki wyglądał. Woda nie miała jednolitej głębokości, w niektórych miejscach sięgała im do kostek, w innych nieomal ich zakrywała. Prąd był silny i w głębszych miejscach musieli z nim walczyć, żeby utrzymać się na nogach. Hutch od początku nie miała złudzeń co do ich szans. Gdyby to od niej zależało, postawiłaby wszystko na windę orbitalną, poleciała na Górę Błękitną i spędziła resztę czasu na badaniu sześciokątnej budowli. Ale była zmęczona, nie miała ochoty kłócić się z dwoma mężczyznami, którzy już teraz byli przekonani, że zawiodła, gdy jeszcze była szansa.