Scolari sądził, że oddzielenie będzie postępowało stopniowo. Odcięli większość walców i pracowali nad ostatnimi trzema, gdy po prostu zaczęły odpadać jeden po drugim, jakby się umówiły, a walec Alfa zaczął się szybko oddalać wraz z płytą i kilometrem wleczonej za sobą sieci.
Artefakt zadrżał, reagując w tej sposób na ubytek masy, po czym wszystko się skończyło.
— Płyta została odczepiona — zwrócił się do Drummonda Marcel.
— Wszyscy cali? — spytała Janet.
Scolari rozejrzał się.
— Wszyscy są — rzekł.
— Doskonale — odparła. — Dobra robota.
Spojrzał na artefakt. Rozsądek podpowiadał mu, że po oddzieleniu od płyty czternastu walców te albo odlecą osobno, albo oddalą się razem. Wydawało mu się niemożliwe, by walce pozostały idealnie równolegle, tak jak dotąd. Wiedział, że pozostałe klamry są na swoich miejscach, utrzymując artefakt w całości. Odcięto tylko walec Alfa. Ale najbliższa klamra była osiemnaście kilometrów od niego. A mimo to walce pozostały równoległe.
Nadal trzymał w ręce laser. Złożył go i schował do kieszeni kamizelki.
— Taksówka jedzie, Tom — odezwał się głos w słuchawkach.
Wahadłowiec Akademii, który przywiózł ich tu dwie godziny wcześniej, właśnie się zbliżał. Ustawił się równolegle, a pilot poinformował ich, żeby wchodzili ostrożnie. Śluza otworzyła się. Weszli do środka, poczekali, aż wypełni się powietrzem, i pogratulowali sobie.
Cleo uśmiechnęła się do niego.
— Nie wiedziałam, że mam taki talent — powiedziała.
Marcel dał znak Nicholsonowi prawie niedostrzegalnym gestem. Nicholson nacisnął przycisk. Głos Lori potwierdził:
— Zaczynamy etap drugi.
Walec Alfa został skrócony do jakichś trzynastu procent pierwotnej długości. Lori, sterująca SI, czekała na dane z licznych czujników.
Kiedy uznała, że wszystko jest w porządku i nadszedł właściwy moment na rozpoczęcie odliczania, włączyła silniki sterujące „Zwicka” i „Wildside” tak, by odsunąć walec Alfa od pozostałej części artefaktu, by nie doszło do koziołkowania, i zaczęła długi obrót, który miał zakończyć się wycelowaniem sieci i płyty w kierunku Morza Mglistego, gdzie, jak mieli nadzieję, za dwadzieścia cztery godziny nastąpi spotkanie z lądownikiem Hutch.
Śledziła postępy. Wszystko odbywało się wolno, ale w sposób zadowalający. Kiedy warunki to umożliwiły, włączyła główne silniki „Wildside”, a cztery minuty później — „Zwicka”. Walec zaczął się obracać, by zająć właściwą pozycję.
Jakieś szesnaście minut po zapłonie silników „Wildside” wyłączyła silniki statku, a kilka minut później to samo zrobiła z silnikami „Zwicka”.
Teraz miała nastąpić szybka szamotanina, która zdaniem wszystkich była najtrudniejszym elementem operacji, jeśli nie liczyć samego wejścia w atmosferę.
Autsajderzy znajdujący się na pokładach „Wildside” i „Zwicka” popędzili na zewnątrz i odczepili statki od walca. Nie było czasu na zabranie ich do środka, więc wisieli przyczepieni na linach i czekali. Kiedy zameldowali, że są bezpieczni, Lori przesunęła statki ostrożnie na nowe pozycje wzdłuż walca i ustawiła je: ich osie były teraz równoległe do walca. Poza zakończeniu operacji Autsajderzy ponownie przyspawali statki do walca.
Tymczasem dwa pozostałe statki, „Wieczorna Gwiazda” i „Wendy”, zajęły wyznaczone pozycje przy walcu. Kolejni ludzie Janet wysypali się ze śluz i przyspawali je do walca.
Problem, którego wystąpienie przewidziała, pojawił się w przypadku „Wendy”. Jedna z ochotniczek, badaczka z zespołu naukowców, zwymiotowała cały lunch, przebywając na kadłubie. Pole siłowe nie oferowało żadnego rozwiązania pozwalającego na radzenie sobie w takiej sytuacji. Było elastyczne i rozszerzało się, ale nieszczęsna kobieta skąpała się we własnych wymiocinach. Wpadła w panikę, odpadła od kadłuba i zaczęła dryfować.
Szybko zastąpiła ją inna osoba, a wahadłowiec pospieszył na ratunek.
Zastępca podjął swoje obowiązki błyskawicznie i prawie nie mieli opóźnienia.
Trudno było manewrować, bo wszystkie czynności należało wykonywać w określonych ramach czasowych: mieli na całą operację dwie godziny i musieli się w nich zmieścić. Jak się okazało, obawy były niepotrzebne. Praca została ukończona i wszyscy, łącznie z kobietą, która zmarnowała lunch, znaleźli się w środku z jedenastominutowym zapasem.
Na sygnał Lori cztery statki nadświetlne uruchomiły silniki i delikatnie przesunęły walec do przodu, zaczynając długą podróż w kierunku Morza Mglistego.
Było tam kilka miejsc, gdzie podłoga się zapadła albo sufit się wygiął. W małych pomieszczeniach z dala od głównej hali znaleźli kawałki jakiegoś włóknistego materiału. Najwyraźniej ubrań. Malutkich.
Hutch zebrała próbki, zarejestrowała, co się dało, i robiła obszerne notatki.
Odezwał się Canyon.
— Hutch, bardzo chciałbym zrobić program we wnętrzu budynku. Jeśli nie miałabyś nic przeciwko.
Już pokazywali nagrywane przez nią obrazy, miał nadzieję, że się nie pogniewa, ale wszędzie to wielka sensacja. I wszyscy chcieliby się czegoś od niej dowiedzieć.
— August, daj mi spokój, nie mam ochoty chodzić wszędzie i podstawiać wszystkiego pod kamizelkę.
— Wcale nie musisz. Spontaniczne ujęcia nam wystarczą. Możemy włączyć opóźnienie i zrekonstruować wszystko, co przegapimy. Nie musisz się przejmować, wytniemy wszystko, co uznamy za zbędne, jeśli tylko będziesz chciała. To będzie wspaniały reportaż. A ja będę twoim dłużnikiem.
— Tu nie widać wiele. Jest mgła.
— Wiem. Lubimy mgliste ujęcia. To takie klimatyczne. — Zaśmiał się z własnego żartu.
Akademia będzie zachwycona. Romantyzm początków archeologii. Spojrzała na Nightingale’a, który skinął głową na zgodę.
— To proponuję następujący układ — rzekła. — Ja będę od czasu do czasu komentować, jak coś przyjdzie mi do głowy. A ty nie zadajesz pytań. Po prostu pozwalasz mi spokojnie pracować, a ja spróbuję współpracować.
— Hutch, naprawdę chciałbym przeprowadzić z tobą wywiad.
— Jestem zajęta.
— Tak, jasne. Zrobimy, jak chcesz. Rozumiem.
— Mamy tu długi, pusty korytarz — rzekła. — Prawdopodobnie jest tu od trzech tysięcy lat.
— Od trzech tysięcy lat? To naprawdę jest aż tak stare?
— Augie, jesteś niereformowalny.
— Przepraszam.
— Nie szkodzi. To musi być frustrujące, siedzisz tam na górze, z dala od wszystkiego.
Natychmiast zmienił ton.
— Wiesz — rzekł cicho — czasami wam zazdroszczę. To fantastyczny temat.
— Prawie.
— Właśnie. Prawie.
Dziwne, ale zrobiło jej się go żal.
Hutch przyjrzała się dokładnie inskrypcjom. Sześć języków zawsze umieszczano w tej samej kolejności.
W pomieszczeniach z dala od głównej hali, wśród przejść i małych pomieszczeń, odkryli siódmy alfabet.
— Już to kiedyś widziałam — powiedziała, patrząc na inskrypcję, która wisiała na końcu korytarza, rozgałęziającego się pod kątem prostym. Dwie grupy znaków wyryto nad symbolami, które pewnie były odpowiednikami strzałek.
— To muszą być nazwy miejsc. Toalety. Tu pamiątki, tam lody. Bagaże po lewej.
Nightingale dotknął ust palcem wskazującym.
— Wiem, gdzie je widzieliśmy. Na pomniku przy poduszkowcu.
W tej chwili, gdzieś daleko przed nimi, usłyszeli stuknięcie. Hutch zamarło serce. Nightingale wstrzymał oddech.