Выбрать главу

Jak dotąd, niewielu polskich komentatorów widzi sprawy w tym świetle, a przeciętny Polak z pewnością ma poczucie, że tradycyjnie podsycana świadomość narodowa jego rodaków jest jednym z najistotniejszych elementów gwarantujących przetrwanie kraju. Jest jednak możliwe, że rola nacjonalizmu będzie coraz bardziej podawana w wątpliwość. W miarę jak bledną wojenne wspomnienia, muszą także tracić żywość barw dawne postawy zrodzone z obawy przed osaczeniem i unicestwieniem gatunku. Teraz, gdy istnieniu Polski jako odrębnej wspólnoty narodowej nie zagraża już niebezpieczeństwo, aspiracje Polaków zwrócą się zapewne w innych kierunkach: od obsesji nacjonalistycznych ku ideom politycznych swobód i międzynarodowego braterstwa. Być może, zrodzi się poczucie, iż polskie życie polityczne zostało wpędzone w moralnie ślepą uliczkę, z której młodzi i niecierpliwi muszą w jakiś sposób się wydostać. Okaże się, że nacjonalizm— ideologia dominująca na ziemiach polskich nieprzerwanie od epoki rozbiorów — wreszcie odegrał swą historyczną rolę. Ludziom z pokolenia powojennego wystarczała radość z tego, że żyją i że zostali Polakami; ich synowie i córki mogą zechcieć zostać Europejczykami, kosmopolitami, obywatelami świata.

Jeśli zatem Polacy mają się wyrwać z nałożonego im przez politycznych władców umysłowego kaftana bezpieczeństwa, muszą zacząć — tak jak to uczynili ich przodkowie — od prześledzenia własnej historii. Tylko wtedy mogą liczyć na to, że specyficzne wartości — indywidualizm i pragnienie wolności — charakterystyczne dla ducha polskości na przestrzeni stuleci — znajdą odniesienie w teraźniejszości. Struktury i systemy polityczne nie mają bowiem same w sobie żadnej wartości. Formalne zdobycie niepodległości również nie ma samo w sobie żadnej wartości, jeśli energia państwa nie zwróci się ku wartościowym celom. Dziś, bardziej niż kiedykolwiek dotąd, Polacy muszą sobie zadać pytanie, jakie właściwie są te cele. Jeśli ich ukochana Rzeczpospolita naprawdę istnieje po to, aby rozwijać i wspierać dobrobyt swoich obywateli oraz przyczyniać się do ogólnego postępu ludzkości, a nie służyć rozbij ackim interesom jakiegoś obcego mocarstwa czy rządzącej elity, to wszystko w porządku. Jeśli nie —jeśli Polaków nauczono myśleć o Rzeczypospolitej Ludowej jako o szczytnym celu samym w sobie, to zostali oni okrutnie oszukani, a imponujące uroczystości z okazji 60. rocznicy niepodległości narodowej były tylko pustą celebrą.

Na tej samej zasadzie Polacy muszą zdać sobie sprawę z tego, że wiele z ich pism historycznych — od autochtonicznych teorii odnoszących się do prehistorii po etnocentryczne interpretacje współczesnych wydarzeń — nie bez powodu budzi za granicą osłupienie. Na przykład w Wielkiej Brytanii, gdzie subtelną sztukę wyśmiewania samego siebie doprowadza się czasem do skrajności, czy też w Ameryce, gdzie rewizjonistyczni historycy często z ekstrawagancką rozkoszą wyciągają na światło dzienne błędy przeszłości narodu, obowiązujący oficjalnych historyków polskich przymusowy optymizm w sowieckim stylu jest czymś po prostu niezrozumiałym. Nikt nie ma ochoty czytać katalogu wspaniałych osiągnięć jakiegoś innego narodu. Oczywiście, każda wspólnota musi swoje historyczne zainteresowania kierować w takim czy innym stopniu ku problemom związanym z własną genezą i rozwojem — i Polska nie jest pod tym względem wyjątkiem. Jest rzeczą jak najbardziej naturalną, że historycy pochodzący z kraju, który bywał niejednokrotnie wystawiany na tak traumatyczne przemiany, mają skłonność do egocentryzmu. W świetle następstw II wojny światowej, które sprawiły, że krajobraz terytorialny, demograficzny, społeczny i polityczny Polski zmienił się nie do poznania, musi się naturalnie poświęcić nieco uwagi badaniu tak zwanych Ziem Odzyskanych czy — niejako na zasadzie rekompensaty — szczególnie starannie poszukiwać wątków charakteryzujących się pewną ciągłością. Wszystko to jest w pełni zrozumiałe. Ale wyraźna tendencja do wykorzystywania badań historycznych jako narzędzia służącego umacnianiu świadomości narodowej Polaków, a przez ekstrapolację — także zatarciu wszelkiego wspomnienia o kulturach niepolskich rozkwitających niegdyś na historycznych polskich ziemiach, musi wywołać u cudzoziemca nutkę niechęci. Warto zauważyć, że jest to skłonność uderzająco podobna do tendencji istniejącej wśród przedstawicieli starej niemieckiej szkoły historycznej, których opiniom na temat Europy Wschodniej tak żarliwie przeczą współcześni polscy uczeni. Co więcej, obecny zwyczaj fałszywego komentowania historycznej roli Polski na Wschodzie czy też pogląd, który przedstawia Polską Rzeczpospolitą Ludową jako szczytowe osiągnięcie organicznego procesu społecznego, należy z pewnością przypisać najoczywistszej manipulacji politycznej. Przeszłość Polski jest równie burzliwa, równie złożona i w ostatecznym rozrachunku równie niejednoznaczna, jak przeszłość jakiegokolwiek innego kraju. I nikogo nie przekona żadna próba udawania, że jest inaczej.

Z dzisiejszego punktu widzenia trudna sytuacja Polski może sprawiać wrażenie przerażająco trwałej. Ludziom słabego ducha mogłoby się wydawać, że żadna siła na całym świecie nie jest w stanie osłabić żelaznego uścisku, w jakim ZSRR trzyma swoje europejskie imperium. Jak to zawsze powtarza Aleksander Sołżenicyn, system sowiecki jest nieludzko silny, a w epoce broni atomowej nikt nie odważy się myśleć o korzyściach, jakie mógłby przynieść zbrojny opór, ani też — jak Mickiewicz — nie będzie modlić się do Boga o powszechną wojnę wyzwoleńczą.

Układ podpisany w Helsinkach w 1975 roku jest tylko kolejnym wyrazem nadziei Kremla na wiecznotrwałość własnej supremacji. A jednak jedyną rzeczą, jakiej naprawdę uczy historia, jest to, że władza przemija, a ziemskie sukcesy są nietrwałe. Nadejdzie dzień, w którym odejdą kapitanowie i komisarze. Wcześniej czy później napuszona sowiecka władza na pewno przeminie, tak jak przeminęła potęga Niniwy i Tym. Na razie jednak pole manewru Polski pozostaje ograniczone.