Tadeusz pozostał w Edessie. Zamieszkał jednak w skromnej izbie w domu położonym w sąsiedztwie domu Josara. Podobnie jak Josar po powrocie z Jerozolimy, nie chciał, by przysłano mu niewolnika do posługi. Uzgodnili z królem, że to Josar będzie jego skrybą i spisze wszystko, co Tadeusz opowie mu o Jezusie.
W Nowym Jorku świeciło ostre słońce, co było rzadkie o tej porze roku. Staruszek oderwał wzrok od szyb,które filtrowały poranne światło, wyrwany z zamyślenia przez dzwonek telefonu. Podniósł słuchawkę. W tym gabinecie nie musiał niczego się obawiać, skomplikowany system komunikacji uniemożliwiał założenie podsłuchu.
– Słucham – powiedział mocnym głosem.
– Pierwszy niemowa jest już w drodze.
– Nie było komplikacji?
– Korzystają z tych samych kontaktów co poprzednio, to ich utarte, sprawdzone szlaki, a policja niczego nie podejrzewa.
– A drugi?
– Wyruszy jeszcze dziś w nocy. Trzeci jutro. Przywiezie go ciężarówka, która transportuje śruby i gwoździe. To ten najbardziej nerwowy.
– Porozmawiam dziś z naszymi ludźmi w Urfie. Musimy się dowiedzieć, jak zareaguje Addai i co zamierza zrobić.
– Będzie wściekły.
– Zobaczymy. Czy mamy nowe informacje o człowieku Addaia w katedrze?
– Jest bardzo zdenerwowany. Na szczęście nie wzbudza podejrzeń, ponieważ wszyscy myślą, że stary poczciwiec po prostu głęboko przeżywa wypadek. Ani kardynał, ani ten policjant niczego się nie domyślają.
– Trzeba nadal mieć go na oku.
– Tak będzie.
– A nasz brat?
– Prowadzą w jego sprawie śledztwo. Kim jest, jakie ma upodobania, w jaki sposób doszedł do stanowiska. Mnie też przesłuchiwali, podobnie jak innych braci. Trzeba przyznać, że ten policjant, Marco Valoni, to inteligentny człowiek i zebrał dobry zespół.
– Bądźmy ostrożni.
– Będziemy.
– W przyszłym tygodniu Boston.
– Zjawię się tam.
Sofia i Pietro siedzieli w milczeniu. Wyglądali na skrępowanych. Valoni udał się do szefa karabinierów Turynu, a Minerva, Giuseppe i Antonino postanowili pójść na kawę do pobliskiego baru. Wszyscy rozumieli, że muszą zostawić tych dwoje samych, by mogli porozmawiać. Każdy zauważył, że ich stosunki stały się ostatnio napięte.
Kiedy Sofia, nie spiesząc się, chowała papiery do teczki, Pietro, zatopiony w myślach, patrzył przez okno na ulicę. Nie odzywał się, bo nie chciał robić Sofii wyrzutów, że nie wtajemniczyła go w operację „Koń trojański”. Sofię zaś gryzło sumienie. Wydawało jej się, że zachowała się dziecinnie, nie mówiąc Pietrowi o swoim pomyśle.
– Obraziłeś się na mnie? – zapytała, by przerwać kłopotliwą ciszę.
– Skądże. Nie masz obowiązku zwierzać mi się z każdej myśli.
– Daj spokój, Pietro, zbyt dobrze cię znam i wiem, kiedy coś ci się nie podoba.
– Nie chcę się kłócić. Ty obmyśliłaś plan, mnie się wydaje, że za bardzo się śpieszymy i powinien dojrzeć.
Udało ci się jednak przekonać szefa, dobrze się wstrzeliłaś.
Zrobimy jak chcesz, od tej pory wszyscy będziemy pracowali tylko nad powodzeniem „Konia trojańskiego”. Nie wracajmy do tego tematu, bo w końcu się zdenerwujemy i będzie awantura.
– Zgoda. Zadam ci tylko jedno pytanie: dlaczego uważasz, że to nie jest dobry plan? Dlatego że ja go wymyśliłam, czy po prostu widzisz jakieś słabe strony?
– Błędem będzie skrócenie niemowie odsiadki. Zacznie coś podejrzewać i nigdzie nas nie doprowadzi. A co do przesłuchań robotników, proszę bardzo, nie mam nic przeciwko temu, żebyś się tym zajęła. Powiesz mi potem, czy coś się wyjaśniło.
Sofia była zadowolona, że Pietro musi wyjechać. Wolała pracować tylko z Giuseppem i Antoninem. Gdyby został z nimi Pietro, nie uniknęliby awantury, a najgorsze, że ucierpiałaby na tym praca. Sofia nie miała na punkcie całunu takiego bzika jak Valoni, ale podobała jej się ta sprawa. Stanowiła wyzwanie.
Tak, lepiej, że Pietro wyjeżdża. Minie parę dni i wszystko wróci do normy.
W końcu się pogodzą i będzie jak dawniej.
* **
– Od którego miejsca zaczynamy, pani doktor?
– Wydaje mi się, Giuseppe, że najlepiej porozmawiać jeszcze raz z robotnikami. Przekonamy się, czy to, co powiedzą, będzie odbiegało od wersji, jaką usłyszał Pietro. Powinniśmy też zebrać o tych ludziach trochę informacji, gdzie i z kim mieszkają, jaką opinią cieszą się wśród sąsiadów, czy w ich życiu nie zaszły jakieś nieoczekiwane zmiany…
– Wywiad środowiskowy zajmie zbyt dużo czasu – przerwał jej Antonino.
– Owszem, dlatego Marco poprosił szefa karabinierów o paru ludzi do pomocy. W końcu nikt tak dobrze jak oni nie zna miasta i szybko się połapią, jeśli w zeznaniach pojawią się nieścisłości. Może się tym zająć Giuseppe, a my wrócimy do katedry, jeszcze raz popytamy robotników, porozmawiamy ze stróżem, z tym księdzem Yvesem, ze starymi pannami w kancelarii…
– Zgoda, ale jeśli ktoś rzeczywiście ma coś do ukrycia, takim wypytywaniem tylko wzbudzimy podejrzenia i sprawa nie ruszy z miejsca. Możesz mi wierzyć, przerabiałem to z niejednym bandziorem – zapewnił Giuseppe.
– Jeśli któryś za bardzo się zdenerwuje, sam się zdradzi – uznała Sofia. – Uważam, że powinniśmy dotrzeć do D’Alaquy i też z nim porozmawiać.
– To gruba ryba. Zbyt gruba. Jeśli popełnimy jakąś gafę i go rozzłościmy, w Rzymie mogą nam podciąć skrzydełka.
– Zdaję sobie z tego sprawę, Antonino, ale trzeba spróbować. Jestem bardzo ciekawa tego człowieka.
– Ostrożnie, pani doktor, żebyśmy się przez tę twoją ciekawość nie musieli rumienić!
– Nie bądź głupi, Giuseppe. Powinniśmy porozmawiać z tym człowiekiem. Przecież ludzie z jego firmy zawsze byli obecni, gdy w katedrze coś się działo. Jak na mój gust, to podejrzane. Dziwię się, że twój policyjny węch jeszcze cię nie ostrzegł.
Postanowili podzielić się pracą. Antonino porozmawia z pracownikami katedry, Giuseppe weźmie na siebie robotników, Sofia natomiast spróbuje umówić się na spotkanie z D’Alaquą.
Postarają się uwinąć w ciągu tygodnia, a potem postanowią, co dalej. Może trafią na jakiś ślad.
Sofia przekonała Valoniego, by pociągnął za odpowiednie sznurki i postarał się o spotkanie z Umbertem D’Alaquą.
Komisarz był trochę niezadowolony, ale musiał się z nią zgodzić, że to spotkanie może wiele wnieść do śledztwa. Wysłał więc pismo do ministra kultury, by ten ułatwił mu kontakt.
Minister orzekł w pierwszej chwili, że chyba poszaleli, jeśli myślą, że ktoś pozwoli im infiltrować takiego giganta jak COCSA, a zwłaszcza kręcić się wokół kogoś formatu D’Alaquy. Ostatecznie jednak Valoni przekonał go, że bez tego nie ruszą z miejsca i że pani doktor Galloni to dobrze wychowana dama, która nie pozwoli sobie na najmniejsze uchybienie w etykiecie, więc na pewno nie zrobi niczego, co mogłoby wywołać niesmak tego potężnego człowieka.
Minister umówił ich na następny dzień, na dziesiątą rano.
Kiedy Valoni powiedział o tym Sofii, uśmiechnęła się z satysfakcją.
– Szefie, jesteś nieoceniony. Wyobrażam sobie, ile cię to musiało kosztować.
– Żebyś wiedziała. I lepiej miej się na baczności. Jeśli popełnisz choćby najmniejszą gafę, minister pośle nas oboje do ścierania kurzu w archiwum. Zaklinam cię, Sofio, bądź ostrożna. D’Alaqua ma wpływy nie tylko we Włoszech. Z tego, co słyszałem od ministra, ma coś do powiedzenia w wielu krajach. Prowadzi interesy w Ameryce, na Bliskim Wschodzie, w Azji… Do takiego człowieka trzeba celować z broni odpowiedniego kalibru.
– Mam dobre przeczucia.