Выбрать главу
***

Ogród otaczający neoklasycystyczny dom oświetlony był jaśniej niż zwykle. Policjanci z całego okręgu i agenci tajnych służb rywalizowali w trosce o bezpieczeństwo gości przybyłych na to ekskluzywne przyjęcie. Na liście osób, do których trafiły zaproszenia, figurował prezydent Stanów Zjednoczonych z małżonką, podobnie zresztą jak minister skarbu, minister obrony narodowej, wielu senatorów i wpływowych kongresmanów, republikanów i demokratów, nie licząc prezesów wiodących korporacji i koncernów amerykańskich i europejskich, oraz tuzina bankierów, grupy prawników z najważniejszych kancelarii, lekarzy i licznych osobistości świata nauki.

Mary Stuart obchodziła pięćdziesiąte urodziny, a jej mąż, James, chciał ją uhonorować przyjęciem, które zgromadzi wszystkich przyjaciół.

W gruncie rzeczy, myślała Mary, ci wszyscy goście to raczej dobrzy znajomi, a nie przyjaciele. Oczywiście nie podzieliła się tym spostrzeżeniem z Jamesem, bo nie chciała robić mu przykrości, ona jednak wolałaby inną niespodziankę, na przykład podróż do Włoch, bez pośpiechu i towarzyskich zobowiązań. Ach, gdyby tak mogli zgubić się w Toskanii, gdzie trzydzieści lat temu spędzili miesiąc miodowy. Taki pomysł jednak nigdy nie przyszedłby Jamesowi do głowy.

– Umberto!

– Mary, moja droga, wszystkiego najlepszego!

– Nie wyobrażasz sobie, jaka to dla nas radość, znów cię widzieć!

– Największą radość sprawił mi James, wyróżniając mnie zaproszeniem na to przyjęcie. Proszę, mam nadzieję, że ci się spodoba.

Mężczyzna wręczył jej pudełeczko owinięte w biały błyszczący papier.

– Niepotrzebnie zawracałeś sobie głowę…

Mary szybko otworzyła pudełko i oniemiała na widok figurki, którą odwinęła z bibułki.

– Ta figurka pochodzi z drugiego wieku przed Chrystusem. Przedstawia damę czarującą i piękną jak ty.

– Cudowna. Wielkie dzięki. Czy to nie za wiele? Jestem wzruszona. James! James!

James Stuart podszedł do żony i Umberta D’Alaquy. Panowie uścisnęli sobie serdecznie dłonie.

– Niech no zobaczę, czym też tym razem zaskoczyłeś Mary? Ależ to piękne! No cóż, przy takim prezencie mój to kopciuszek.

– James, proszę, nie mów tak, wiesz, że jestem zachwycona. Mąż podarował mi te kolczyki i pierścionek. To najpiękniejsze perły, jakie widziałam w życiu.

– To najpiękniejsze perły, jakie w ogóle istnieją, zapewniam cię. Może zaopiekujesz się tą piękną damą, tymczasem ja zaproszę Umberta na drinka?

Dziesięć minut później James Stuart zostawił Umberta z prezydentem i kilkoma innymi panami, sam tymczasem zaczął przechadzać się od grupki do grupki gości. Mimo sześćdziesięciu dwóch lat James czuł się w sile wieku. Miał wszystko, czego mógł pragnąć od życia: kochającą rodzinę, zdrowie, powodzenie w interesach. Huty stali, laboratoria farmaceutyczne, zakłady utylizacji odpadów i udziały w niezliczonych firmach czyniły z niego jednego z najbogatszych i najbardziej wpływowych ludzi na świecie.

Odziedziczył skromne imperium przemysłowe po swoim ojcu, potrafił jednak pomnożyć to dziedzictwo. Szkoda, że ich dzieci nie wykazują talentu do biznesu. Gina, najmłodsza, studiuje archeologię i wydaje majątek na finansowanie i udział w wyprawach do najdziwniejszych miejsc globu. Wdała się w jego szwagierkę, Lisę, chociaż miał nadzieję, że córka będzie trochę rozsądniejsza. Tom studiuje medycynę i nie ma pojęcia o czymś takim jak rudy żelaza i stopy stali. Ten jednak przynajmniej się ożenił i został ojcem. James uwielbiał wnuki i liczył na to, że nie zabraknie im zdolności i chęci, by przejąć imperium dziadka.

Przyjęcie rozkręciło się na dobre, co chwila rozlegały się salwy śmiechu, bo u Stuartów spotkało się wielu znajomych, którzy nie widzieli się od lat. Niczyjej uwagi nie zwróciło siedmiu mężczyzn, od jakiegoś czasu rozmawiających we własnym gronie, uważnie obserwujących wszystko, co się dzieje. Gdy ktoś ich mijał, zmieniali temat rozmowy, udając, że są zmartwieni kryzysem irackim, ostatnim szczytem w Davos czy innymi poważnymi sprawami, które powinny ich niepokoić, zważywszy na to, kim są i czym się zajmują.

Najstarszy z nich, wysoki i smukły, zdawał się przewodzić rozmowie.

– Przyznaję, że to był doskonały pomysł, żeby się tutaj spotkać – powiedział z uśmiechem.

– Owszem – odpowiedział inny z wyraźnym francuskim akcentem. – Tu nie zwracamy niczyjej uwagi.

– Marco Valoni poprosił ministra sprawiedliwości o wypuszczenie na wolność niemowy, tego, który siedzi w więzieniu w Turynie – powiadomił kolejny dżentelmen tak doskonałą angielszczyzną, że nie sposób się było domyślić, iż jego ojczystym językiem jest włoski. – To właściwie pomysł jednej ze współpracownic Valoniego, niejakiej doktor Galloni. Ta inteligentna osóbka doszła do wniosku, że więzień może ich naprowadzić na jakiś ślad. Zresztą to ona przekonała Valoniego, by przenicował na wylot COCSĘ.

– Czy można tę doktor Galloni odsunąć jakoś od śledztwa?

– Owszem, zawsze można naciskać, twierdząc, że jest niekompetentna, że to czyjaś protegowana albo agentka obcych służb. COCSA mogłaby zaprotestować przeciwko tym przesłuchaniom, pociągnąć za odpowiednie sznurki w Watykanie, by wpłynąć na włoski rząd. Można też zadziałać przez Ministerstwo Gospodarki, które z całą pewnością wolałoby, by nikt nie naraził na szwank opinii jednego z największych przedsiębiorstw w kraju z powodu jakiegoś niegroźnego pożaru. Jeśli wolno mi jednak wyrazić zdanie, powinniśmy zaczekać z jakimikolwiek ruchami wobec pani Sofii Galloni.

Jeden z mężczyzn wbił wzrok w tego, który skończył swój wywód. Coś w tonie głosu kolegi zwróciło jego uwagę. Postanowił zaskoczyć go, by przekonać się, jak zareaguje.

– Moglibyśmy również przyczynić się do jej zaginięcia… – podsunął. – Nie możemy pozwolić, by jakaś pani doktor wtrącała się w nasze sprawy. Zgadzacie się ze mną?

Pierwszy wyraził opinię dżentelmen z francuskim akcentem:

– Jeśli o mnie chodzi, uważam, że to zbędne. To byłby fatalny błąd. Na razie czekajmy.

– Zgadzam się, pośpiech nie jest wskazany – poparł go Włoch. – Byłoby błędem odsuwanie pani Galloni lub też doprowadzanie do jej zniknięcia. To tylko rozdrażni Valoniego, który utwierdzi się w przekonaniu, że za tymi wszystkimi wypadkami coś się kryje i sprawi, że on i cały jego zespół nie przerwą śledztwa, nawet jeśli ktoś wyda im taki rozkaz. Doktor Galloni oznacza dla nas ryzyko, bo to inteligentna osoba, ale możemy pozwolić sobie na to ryzyko. Mamy pewną przewagę – znamy każdą myśl i każdy ruch tego policjanta i jego ludzi.

– Nikt nie podejrzewa, kim jest nasz informator?

– To jedna z najbardziej zaufanych osób Valoniego.

– Rozumiem. Czy są jeszcze jakieś nowiny? – zapytał najstarszy z mężczyzn.

Ten o wyglądzie angielskiego arystokraty wyrecytował, jakby czytał z kartki:

– Zafarin przed dwoma dniami dotarł do Urfy. Jeszcze nie wiemy, jak zareagował Addai. Towarzysz Zafarina, Rasit, przybył do Stambułu, a trzeci, Dermisat, dotrze tam dzisiaj.

– Dobrze, to znaczy, że są bezpieczni. Teraz to problem Addaia, nie nasz. Musimy zająć się tym niemową w turyńskim więzieniu.

– Nie od rzeczy byłoby, by jakieś zdarzenie zatrzymało go tam na dłużej. W przeciwnym razie będą mu deptali po piętach aż do samego Addaia – zasugerował Anglik.

– To bardzo rozsądna uwaga – poparł go mężczyzna z francuskim akcentem.

– Możemy to zrobić? – zapytał inny.

– Owszem, mamy swoich ludzi w tym zakładzie. Trzeba poruszać się z najwyższą ostrożnością, bo jeśli coś stanie się niemowie, Valoni nie zadowoli się oficjalnym raportem.