– Cóż, wścieknie się, ale będzie musiał się z tym pogodzić. Bez niemowy sprawa się dla niego kończy, przynajmniej na jakiś czas.
– A całun?
– Ukryty w banku. Kiedy roboty w katedrze dobiegną końca, wróci do kaplicy. Kardynał chce odprawić uroczystą mszę dziękczynną za to, że Bóg raz jeszcze ocalił święte płótno.
– Panowie… ubijacie jakiś interes? – zapytał prezydent, podchodząc do grupki mężczyzn.
– Mary, widzisz tamtego mężczyznę? Kto to jest? – spytała Lisa.
– Jeden z naszych najbliższych przyjaciół, Umberto D’Alaqua. Nie pamiętasz go?
– A, tak, teraz sobie przypominam. Trzeba przyznać, że robi świetne wrażenie. To wyjątkowo przystojny mężczyzna.
– Zatwardziały kawaler. Szkoda, bo nie dość, że przystojny, to jeszcze przemiły człowiek.
– Niedawno coś o nim słyszałam… Tylko gdzie… Zaraz, zaraz, niech sobie przypomnę…
Lisa pamiętała, gdzie ostatnio natknęła się na nazwisko D’Alaqua. W raporcie, który Valoni przysłał Johnowi. Po pożarze katedry turyńskiej padała nazwa firmy i nazwisko właściciela, D’Alaqua. Nie mogła jednak ani słowem zdradzić się z tym przed siostrą. John nigdy by jej tego nie wybaczył.
– Jeśli chcesz go poznać, mogę cię przedstawić. Podarował mi figurkę z drugiego wieku przed naszą erą. Prześliczna. Potem ci ją pokażę, postawiłam ją w moim gabinecie.
Siostry podeszły do D’Alaquy.
– Umberto, pamiętasz Lisę?
– Naturalnie, Mary, jak mógłbym zapomnieć twoją siostrę.
– Minęło tyle lat…
– Właśnie. Skoro ty, Mary, nie podróżujesz do Włoch tak często, jak powinnaś… Liso, o ile pamiętam, pani mieszka w Rzymie, prawda?
– Owszem, nadal mieszkamy w Rzymie. Nie jestem pewna, czy potrafiłabym żyć w jakimkolwiek innym miejscu.
– Z Lisą mieszka w Rzymie moja córka, robi tam doktorat – wyjaśniła Mary. – Poza tym Lisie udało się zaangażować ją do zespołu prowadzącego wykopaliska w Herkulanum.
– Ach, teraz sobie przypominam, przecież jest pani archeologiem.
– Tak, Gina odziedziczyła po cioci namiętność do grzebania w ziemi.
– Nie wyobrażam sobie cudowniejszej pracy niż badanie przeszłości – westchnęła Lisa. – Ale, ale, jeśli dobrze pamiętam, to i pan, Umberto, bywał na wykopaliskach.
– Owszem, nadal od czasu do czasu uciekam z miasta, by popracować trochę na świeżym powietrzu.
– Fundacja Umberta finansuje wiele prac archeologicznych – zauważyła Mary.
James Stuart podszedł do D’Alaquy, by przedstawić go innym gościom. Lisa była niepocieszona, z przyjemnością porozmawiałaby dłużej z mężczyzną odnotowanym w aktach Valoniego. Kiedy opowie Johnowi o tym spotkaniu, na pewno jej nie uwierzy. A Marco? Ależ będzie zaskoczony! Roześmiała się w duchu, gratulując sobie intuicji, kiedy przyjmowała zaproszenie Jamesa na niespodziankę urodzinową dla żony.
Zaświtał jej pewien pomysł. Kiedy Mary przyjedzie do Rzymu, wydadzą kolację, na którą zaproszą również D’Alaquę i Valoniego. Oczywiście może się zdarzyć, że D’Alaqua poczuje się niezręcznie, a Mary się na nią pogniewa. Musi o tym jeszcze porozmawiać z siostrzenicą. Razem ułożą listę gości.
Młody służący płakał ze strachu. Twarz Marcjusza zalana była krwią. Drugi sługa puścił się biegiem na poszukiwanie Josara, by powiadomić go o tym, co uczynił architekt.
Josar i Tadeusz nie byli zaskoczeni straszną nowiną.
– …wtedy rozległ się przeraźliwy krzyk – opowiadał służący, drżąc. – A kiedy wbiegliśmy do izby Marcjusza, ten leżał w kałuży krwi, a obok niego odcięty język. Wciąż trzymał w ręku ostry sztylet, którym go sobie obciął. Stracił przytomność, nie wiemy co robić. Ostrzegał nas, że tej nocy coś się wydarzy i uspokajał, byśmy się nie lękali, cokolwiek ujrzymy. Ale, na Boga, żeby tak się okaleczać! Dlaczego? Po co?!
Josar i Tadeusz starali się uspokoić chłopaka, odchodzącego ze strachu od zmysłów. Natychmiast ruszyli do domu Marcjusza. Znaleźli przyjaciela nieprzytomnego, leżącego na łóżku w zakrwawionej pościeli. Obok siedział inny służący, zawodząc i rozdzierając szaty.
– Uspokójcie się! – rozkazał Josar. – Wkrótce przybędzie medyk i opatrzy Marcjusza. Musicie być silni. Nie może was pokonać strach ani żal, w przeciwnym razie życie waszego pana zawiśnie na włosku.
Kiedy nadszedł medyk, kazał wszystkim wyjść z izby i został sam z pomocnikiem.
– Już po wszystkim – oznajmił, kiedy wreszcie wyszedł. – Marcjusz odpoczywa. Chciałbym, by przez kilka dni pozostał w półśnie, trzeba mu podawać te krople rozpuszczone w wodzie. Uśmierzą ból i będzie spał spokojnie, dopóki rana się nie zabliźni.
– Musimy poprosić cię o przysługę – odezwał się Tadeusz. – My również chcemy pozbyć się języków.
Medyk, który podobnie jak oni był chrześcijaninem, popatrzył na nich zdumiony.
– Nasz Pan, Jezus Chrystus, nie godziłby się na to… zaczął.
– Musimy poświęcić języki, bo to jedyny sposób, by Maanu nie zmusił nas do mówienia – wyjaśnił Josar. – Będzie nas torturował, by dowiedzieć się, gdzie ukryty jest całun Jezusa. My tego nie wiemy, ale moglibyśmy zdradzić coś, co narazi na niebezpieczeństwo człowieka, który wie wszystko. Nie chcemy uciekać, pragniemy zostać z naszymi braćmi, bo musisz wiedzieć, że ofiarą gniewu Maanu padną wszyscy chrześcijanie.
– Pomóż nam, proszę – nalegał Tadeusz. – Nie mamy tyle odwagi, co Marcjusz…
– Wasze prośby sprzeciwiają się prawom boskim. Moim obowiązkiem jest przywracanie zdrowia chorym, nie wolno mi okaleczyć żadnej ludzkiej istoty.
– Więc zrobimy to sami – oświadczył Josar.
Jego zdecydowanie przekonało medyka.
Najpierw udali się do domu Tadeusza, gdzie lekarz zmieszał z wodą zawartość małej buteleczki. Kiedy Tadeusz zasnął, lekarz poprosił Josara, by wyszedł z komnaty i udał się do swego domu. On wkrótce do niego przyjdzie.
Josar niecierpliwie oczekiwał na przybycie medyka. Ten wszedł do domu przygarbiony i smutny.
– Połóż się na łóżku i wypij to – polecił Josarowi. – Zaraz zaśniesz. Kiedy się obudzisz, nie będziesz mógł mówić.
Niech Bóg mi wybaczy.
– Już ci wybaczył – szepnął Josar.
Wiadomość o śmierci Abgara dotarła już do każdego zakątka pałacu. Królowa spodziewała się, że wkrótce w drzwiach królewskiej komnaty stanie jej syn.
Służący wraz z medykami przygotowali ciało Abgara do wystawienia na widok publiczny. Król poprosił ich, by zmówili modlitwę za jego duszę, zanim pochowają jego szczątki w królewskim grobowcu.
Nie wiedziała, czy Maanu pozwoli na chrześcijański pochówek, lecz była gotowa o to walczyć.
Przez wszystkie godziny, które spędziła w samotności, czuwając przy ciele męża, zastanawiała się, czym sobie zasłużyła na nienawiść syna. Znalazła odpowiedź. Tak naprawdę znała ją od dawna, chociaż nigdy, aż do dzisiejszej nocy, nie miała odwagi przyznać tego sama przed sobą.
Nie była dobrą matką. Nie, nie była nią. To Abgar dostał całą jej miłość, nie pozwoliła, by ktoś czy coś, nawet jej dzieci, odsunął ją choćby na chwilę od królewskiego boku.
Oprócz Maanu wydała na świat jeszcze czterech synów i trzy córki. Jeden z chłopców zmarł wkrótce po urodzeniu.
O córki nie musiała się martwić. Były spokojne, grzeczne, szybko wydali je za mąż, by wzmocnić sojusze z innymi królestwami. Nie tęskniła za nimi, najważniejsza była jej miłość do męża.
Dlatego cierpiała w milczeniu, choć rozdzierał ją ból, gdy król zakochał się w Ani, tancerce, która zaraziła go śmiertelną chorobą. Nie pozwoliła, by z jej ust wyrwało się choć słowo wyrzutu, by cokolwiek zepsuło jej związek z królem.