Выбрать главу

– Proszę pani, ja i wszyscy członkowie episkopatu pomagamy jak możemy karabinierom i pani współpracownikom.Byłoby poważnym nadużyciem z mojej strony, gdybym dzielił się z panią podejrzeniami, jakie mam wobec robotników czy urzędników kurii. Nie mam do powiedzenia niczego, co nie zostało powiedziane, i jeśli uważa pani, że nie był to wypadek, należy przeprowadzić śledztwo. Nie muszę dodawać, że może pani liczyć na naszą pomoc. Szczerze powiedziawszy, nie rozumiem, jaką grę pani prowadzi. Chyba się pani domyśla, że powiem kardynałowi o tej rozmowie.

Powietrze między nimi iskrzyło od napięcia. Wyglądało na to, że ojciec Yves jest naprawdę zły. Sofia czuła się niezręcznie.

– Nie proszę, by mówił ksiądz źle o robotnikach lub współpracownikach… – wyjąkała.

– Naprawdę? Więc jedno z dwojga: albo uważa pani, że wiem o czymś, ale nie chcę powiedzieć, bo mam coś do ukrycia, albo domaga się pani nie wiem jakich szczegółowych informacji na temat budowlańców i moich współpracowników z kurii, i to natychmiast, tu i teraz, nie wiadomo w jakim celu.

– Nie zamierzałam wyciągać od pana plotek. Zmieńmy temat: dlaczego przyjął ksiądz zaproszenie na lunch?

– Dobre pytanie!

– Więc proszę na nie odpowiedzieć!

Kapłan wbił wzrok w Sofię. Jego spojrzenie było tak intensywne, że poczuła się nieswojo i zaczerwieniła.

– Wyglądała pani na poważną i kompetentną osobę.

– To nie jest odpowiedź.

– Owszem.

Żadne z nich nie tknęło jedzenia. Ojciec Yves poprosił o rachunek.

– To ja zapraszałam.

– Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, zaprasza arcybiskupstwo.

– Cóż, myślę, że nie do końca się zrozumieliśmy. Jeśli to moja wina, proszę mi wybaczyć.

Ojciec Yves znów uważnie na nią popatrzył. Tym razem jednak w jego spojrzeniu nie było emocji.

– Zostawmy to więc – rzucił po chwili.

– Nie lubię niedomówień, wolałabym…

Przerwał jej niecierpliwym gestem ręki.

– Nieważne, nie wracajmy do tego.

Wyszli na ulicę. Świeciło blade słońce. Szli w milczeniu w stronę katedry. W pewnej chwili ksiądz Yves przystanął i znów spojrzał jej w oczy. Zaskoczona Sofia stwierdziła, że bezwiednie się uśmiechnęła.

– Zapraszam panią na kawę – powiedział.

– Na kawę? – Wydawało jej się, że się przesłyszała.

– Na co tylko ma pani ochotę. Na zgodę. Obawiam się, że byłem trochę szorstki. Są ludzie, którzy zawsze znajdą powód, by się posprzeczać, i mam wrażenie, że my właśnie tacy jesteśmy.

Sofia się roześmiała. Nie wiedziała, dlaczego ksiądz zmienił zdanie, ale była z tego zadowolona.

– Zgoda, wstąpmy gdzieś.

Gdy przechodzili przez jezdnię, wziął ją delikatnie pod ramię. Minęli katedrę, i nie odzywając się do siebie, doszli do starej kawiarni z drewnianymi stołami, gdzie po sali kręcili się szpakowaci kelnerzy.

– Jestem trochę głodny – wyznał ojciec Yves.

– Nic dziwnego, tak się ksiądz rozgniewał, że nic nie zjedliśmy.

– Zamówimy coś słodkiego?

– Nie jadam słodyczy.

– W takim razie co?

– Tylko kawa.

Dali znak kelnerowi i usiedli, lekko zakłopotani, wpatrując się w siebie.

– Kogo pani podejrzewa, pani doktor?

Zaskoczył ją tym pytaniem. Przecież to ona zamierzała go zaskakiwać.

– Na pewno chce ksiądz znowu o tym rozmawiać?

– Jeszcze jak!

– Zgoda. Nie podejrzewamy nikogo, nie mamy żadnych śladów, wiemy tylko, że części tej układanki do siebie nie pasują.

Valoni, mój szef, jest przekonany, że wypadki łączą się z relikwią.

– Z całunem turyńskim? Dlaczego?

– Bo w katedrze turyńskiej zdarzają się częściej niż we wszystkich kościołach Europy razem wziętych; bo całun znajduje się w katedrze turyńskiej; bo tak podpowiada Valoniemu intuicja.

– Ale, dzięki Bogu, całun nie ucierpiał. Jeśli mam być szczery, nie rozumiem, jaki jest związek między wypadkami, a tym płótnem.

– Intuicja i przeczucia… cóż, trudno dyskutować z takimi argumentami. Valoni jednak je ma i zaraził nimi wszystkich członków naszego zespołu.

– Czy sądzi pani, że ktoś chciałby po prostu zniszczyć całun, podobnie jak Pietę Michała Anioła? Jakiś nieszczęsny szaleniec, który chce zapisać się na kartach historii?

– Tak brzmiałaby najprostsza odpowiedź. A co ksiądz sądzi o tych nieszczęśnikach z wyrwanym językiem?

– Jest ich tylko dwóch, a przypadki, pani doktor, nawet jeśli trudno w to uwierzyć, się zdarzają.

– My uważamy, że niemowa w więzieniu… – Sofia w porę ugryzła się w język, bo mało brakowało, a wypaplałaby temu przystojnemu, ujmującemu księdzu szczegóły śledztwa.

– Proszę nie przerywać.

– Otóż uważamy, że niemy więzień coś wie.

– Domyślam się, że próbowano go przesłuchiwać.

– Nie może mówić i sprawia wrażenie, że nie rozumie, co się do niego mówi.

– Pewnie został przesłuchany pisemnie…

– Z marnym skutkiem.

– Pani doktor, a gdyby tak wszystkiego nie komplikować?

A jeśli założymy, że doszło do serii niebezpiecznych wypadków, za którymi nie kryje się nic tajemniczego?

Rozmawiali przez godzinę, ale Sofia nie dowiedziała się niczego ciekawego. Spędzili miło czas, to wszystko.

– Jak długo zostanie pani w Turynie?

– Jutro wyjeżdżam.

– Proszę śmiało do mnie dzwonić, jeśli będę mógł się na coś przydać…

– Przedtem zastanowię się dwa razy. Nie mogę dopuścić, by ksiądz znów się na mnie pogniewał.

Rozstali się w przyjaźni. Ojciec Yves obiecał, że zadzwoni do niej, kiedy następnym razem będzie w Rzymie. Sofia zapewniła, że odezwie się, kiedy przyjedzie do Turynu. Ot, zwykła wymiana grzeczności -

***

Valoni zwołał zebranie na wczesne popołudnie. Chciał wyłożyć im plan mający doprowadzić do uwolnienia niemego więźnia.

Sofia przyszła ostatnia. Valoni odniósł wrażenie, że jest jakaś odmieniona. Atrakcyjna jak zawsze, lecz dziwnie promienna.

– Plan jest prosty – zaczął. – Wiecie już, że co miesiąc we wszystkich więzieniach zbiera się komisja, w której skład wchodzi sędzia i kurator, psychologowie, pracownicy opieki społecznej oraz naczelnik więzienia. Odwiedzają więźniów, szczególnie tych, których wyrok dobiega końca, którzy dobrzesię sprawują i zasłużyli sobie na małe nagrody, jak na przykład przepustka. Jutro jadę do więzienia, by spotkać się z nimi. Chcę ich poprosić, by odegrali dla nas małe przedstawienie.

Zespół słuchał z uwagą.

– Zależy mi – ciągnął Valoni – by w najbliższym miesiącu członkowie komisji penitencjarnej zaszli do celi niemowy i przeprowadzili rozmowę w jego obecności, jakby byli święcie przekonani, że nie rozumie ani jednego ich słowa. Poproszę kuratorkę i psychologa, by dyskusja prowadziła do ostatecznej zgodnej konkluzji, że nie ma sensu nadal trzymać niemego skazańca, skoro dobrze się sprawuje, nie stanowi zagrożenia dla społeczeństwa i zgodnie z prawem może skorzystać ze zwolnienia warunkowego. Lepiej go wypuścić niż obciążać kosztami utrzymania skarb państwa. Naczelnik uda, że ma pewne opory. Chcę, by scenę tę powtarzano podczas trzech czy czterech kolejnych wizyt, aż w końcu, naturalnym biegiem rzeczy, wypuszczą go na wolność.

– Czy mamy pewność, że wszyscy zgodzą się na współpracę? – zapytał Pietro.