Jeśli Senin przeżyje, będzie nam przysyłał wiadomości o wszystkim, co dzieje się w królestwie. W każdym razie muszę wywiązać się z obietnicy, jaką złożyłem Tadeuszowi, twojemu wujowi Josarowi i królowej, kiedy przed kilkoma miesiącami wysłali do mnie list, by uprzedzić mnie, co może się wydarzyć po śmierci Abgara. Poprosili mnie wówczas, bym, cokolwiek będzie się działo, starał się, by ziarno Chrystusa nie zostało wywiane z Edessy, a jeśli przydarzy się najgorsze, miałem po odczekaniu odpowiedniego czasu znów posłać chrześcijan do miasta.
– Ale to oznaczałoby skazanie ich na śmierć.
– Ci, którzy się tam udadzą, nie będą obnosili się z naszą wiarą. Zadomowią się w królestwie, najmą do uczciwej pracy i spróbują odszukać chrześcijan, którzy ocaleli, by potajemnie odbudować wspólnotę. Nie chcemy wywoływać gniewu Maanu, ani rozpętywać prześladowań, tylko sprawić, by z zasianego ziarna rozrosło się drzewo wiary. Jezus tak chciał, sprawiając, że Josar zabrał jego całun do króla Abgara. On uświęcił tę ziemię swoją obecnością i cudami, których dokonał, my zaś musimy spełnić jego życzenia. Zaczekajmy na powrót Harrana z karawaną, wtedy postanowimy, co i kiedy należy zrobić. Musisz jednak wiedzieć, że całun nigdy nie powinien opuszczać Edessy i trzeba się starać, by wiara w Jezusa nigdy w tym mieście nie zgasła.
Z oddali zmierzała ku nim zwalista postać, Obodas. Olbrzym był zaniepokojony i nieco rozgoryczony.
– Izazie i Tymeuszu, kpicie sobie ze mnie, ja zaś przysiągłem strzec Izaza. Jeśli stanie mu się coś złego, nigdy sobie tego nie wybaczę.
– Obodasie, musieliśmy porozmawiać – powiedział Izaz.
– Nie będę ci przeszkadzał Izazie, kiedy zechcesz porozmawiać bez świadków z Tymeuszem lub kimkolwiek innym. Będę w pobliżu, żeby mieć cię na oku, ale dość daleko, by cię nie słyszeć. Nie wychodź jednak bez słowa, bo utrudniasz mi wypełnianie obowiązków.
Izaz dał słowo, że odtąd będzie tak postępował. Z czasem miał zaufać Obodasowi bardziej niż komukolwiek na świecie.
Addai siedział za wielkim drewnianym stołem. Jego rosła sylwetka budziła respekt.
Był łysy, ale po zmarszczkach wokół oczu i kącików ust można było odgadnąć, że nie jest już młody. Miał sękate ręce, a pod pergaminową skórą rysowała się siatka niebieskich żyłek.
W pokoju były dwa okna, lecz ciężkie kotary nie przepuszczały ani promyka słońca. Wnętrze tonęło w półmroku.
Po obu stronach wielkiego stołu stały po cztery krzesła z wysokimi oparciami, na których zasiadało ośmiu na czarno ubranych mężczyzn. Siedzieli sztywno, utkwiwszy wzrok w gładkim blacie.
Przed nimi stał Zafarin. Drżał. Tylko obecność ojca powstrzymywała go przed rzuceniem się do ucieczki.
Odźwierny wpuścił do sali kobiety – matkę Zafarina i jego żonę, Ajat.
– Zaczekajcie tu – wskazał im miejsce obok drzwi.
– Poniosłeś klęskę – zwrócił się Addai do niemowy.
Jego donośny głos odbił się echem od drewnianych ścian, pod którymi stały regały wypełnione książkami. Zafarin pochylił głowę, a na jego twarzy malował się ból. Jego ojciec zrobił krok do przodu i bez lęku spojrzał Addaiowi w oczy.
– Oddałem ci dwóch synów – rzekł. – Obaj byli odważni, złożyli ofiarę z własnego ciała, godząc się na okaleczenie, pozbyli się języków dla dobra wspólnoty. Będą niemi do końca życia, dopóki Bóg, Nasz Pan, nie wezwie ich w dniu Sądu Ostatecznego. Nasza rodzina nie zasłużyła na takie traktowanie. Od wieków najlepsi spośród nas poświęcają życie Jezusowi Zbawcy. Jesteśmy ludźmi, Addaiu, tylko ludźmi, dlatego czasem ponosimy porażki. Mój syn twierdzi, że w naszych szeregach jest zdrajca, który wie, kiedy nasze misje wyruszają do Turynu i dokładnie zna twoje plany. Zafarin to bystry chłopak. Sam upierałeś się, by podobnie jak Mendibh, kształcił się na uniwersytecie. Porażka ma początek tu, w naszym łonie. Addaiu, musisz wytropić zdrajcę, który uwił wśród nas gniazdo. Zdrada gości w naszej wspólnocie od lat, tylko tak można wyjaśnić fakt, że dotychczas nie powiodła się żadna próba odzyskania tego, co do nas należy.
Addai słuchał w milczeniu, i choć na jego twarzy nie drgnął żaden mięsień, w spojrzeniu płonął gniew, powstrzymywany największym wysiłkiem. Ojciec Zafarina podszedł do stołu i podał Addaiowi plik kartek zapisanych po obu stronach.
– Proszę, oto zapis wydarzeń. Mój syn dzieli się z tobą również swoimi podejrzeniami.
Addai nawet nie spojrzał na kartki. Wstał i zaczął przechadzać się w tę i z powrotem, zasępiony i milczący. W końcu zdecydowanym krokiem podszedł do Zafarina i stanął naprzeciwko niego z zaciśniętymi pięściami. Wydawało się, że za chwilę uderzy młodego człowieka w twarz, opanował się jednak i opuścił ręce.
– Wiesz, co oznacza to niepowodzenie? Miesiące! Całe miesiące, a może nawet lata czekania, zanim podejmiemy kolejną próbę. Policja prowadzi drobiazgowe śledztwo, niektórzy z naszych ludzi mogą zostać zatrzymani, a jeśli zaczną mówić, co wtedy?
– Przecież oni nie znają prawdy, nie wiedzą, w czym brali udział – stanął w obronie Zafarina ojciec.
– Milcz! Co ty o tym wiesz? Nasi ludzie we Włoszech, w Niemczech, w innych krajach wiedzą dokładnie tyle, ile trzeba, i jeśli wpadną w ręce policji, ta wydusi z nich zeznania, i w końcu dotrze aż do nas. Co wtedy zrobimy? Obetniemy sobie języki, żeby nie zdradzić Naszego Pana?
– Stanie się tak, jak zechce Bóg – podsumował ojciec Zafarina.
– Nieprawda. To nie wola Boża, to rezultat nieporadności i głupoty tych, którzy nie potrafią wypełnić jego rozkazów. Zresztą, może to moja wina, że nie potrafię wybrać najlepszych ludzi do misji powierzonej nam przez Chrystusa.
Otworzyły się drzwi i ten sam niepozorny człowiek wprowadził kolejnych młodych mężczyzn. Im również towarzyszyli ojcowie.
Rasit, drugi niemowa, i Dermisat, trzeci, padli sobie z Zafarinem w objęcia, co jeszcze bardziej rozeźliło Addaia.
Zafarin nie wiedział, że jego koledzy dotarli już do Urfy.
Addai nakazał milczenie krewnym i przyjaciołom, by cała trójka nie spotkała się, zanim nie staną przed nim.
Przemówili ojcowie Rasita i Dermisata, błagając w imieniu swoich synów o wyrozumiałość i łaskę. Wyglądało na to, że Addai ich nie słucha, wydawał się nieobecny, w milczeniu rozpamiętywał porażkę.
– Odpokutujecie za grzechy, jakie waszym nieudacznictwem popełniliście wobec Pana – powiedział w końcu.
– Nie wystarczy ci, że dali sobie obciąć języki? Jak jeszcze chcesz ich ukarać? – odważył się zapytać ojciec Rasita.
– Jak śmiesz ze mną dyskutować! – wykrzyknął Addai.
– Nie, niech Bóg broni! Wiesz, że jesteśmy wierni Panu i posłuszni tobie. Proszę cię tylko o miłosierdzie i współczucie – pospiesznie zapewnił ojciec Rasita.
– Jesteś naszym pasterzem – wtrącił ojciec Dermisata. – Twoje słowo jest prawem, niech się stanie twoja wola, bo przemawiasz w imieniu Pana.
– Padli na kolana, modląc się z pochylonymi głowami. Cóż jeszcze mogli zrobić? Pozostało im czekać na wyrok.
Żaden z ośmiu mężczyzn siedzących za stołem nie odezwał się słowem. Na znak pasterza wyszli z pokoju, pozwalając mu zamknąć milczący pochód. Przeszli obradować do innego pomieszczenia.
– Co wy na to? – zapytał Addai. – Uważacie, że naprawdę jest wśród nas zdrajca?
Złowieszcze milczenie całej ósemki tylko podsyciło irytację pasterza.