Выбрать главу

– Nie macie nic do powiedzenia? Nic, po tym wszystkim, co się stało?

– Addaiu, jesteś naszym pasterzem, wybrańcem Pana, to ty nas musisz oświecić – odezwał się jeden z nich.

– Tylko wy znaliście cały plan. Tylko wy znacie naszych ludzi. Który z nich jest zdrajcą?

Wśród mężczyzn dało się zauważyć pewne poruszenie, czuli się nieswojo, nie wiedząc, czy słowa pasterza są tylko prowokacją, czy oskarżeniem. To oni, obok Addaia, byli filarami wspólnoty, to ich rodowody sięgały wieki wstecz, ich przodkowie zawsze pozostawali wierni Jezusowi, swojemu miastu i posłannictwu.

– Jeśli jest między nimi zdrajca, zginie.

Mężczyźni byli zaniepokojeni oświadczeniem Addaia, wiedzieli, że stać go na wymierzenie takiej kary. Pasterz był zacnym człowiekiem, żył skromnie, rok w rok pościł przez czterdzieści dni na pamiątkę postu Jezusa na pustyni. Pomagał wszystkim, którzy zwrócili się do niego o pomoc, dając pracę, pożyczając pieniądze czy łagodząc rodzinne niesnaski. Cieszył się w mieście dużym szacunkiem, sądzono, że jest prawnikiem, w każdym razie tak o sobie mówił.

Podobnie jak ośmiu towarzyszących mu mężczyzn Addai od dzieciństwa żył w ukryciu. Modlił się w samotności, z dala od oczu sąsiadów i przyjaciół, gdyż był depozytariuszem tajemnicy, która decydowała o ich życiu, tak jak rządziła życiem ich rodziców i dziadków.

Wolałby nie sprawować tej trudnej i odpowiedzialnej funkcji, ale gdy wybór padł na niego, przyjął ją z godnością, składając te same śluby, jakie od wieków składali jego poprzednicy: wypełni wolę Chrystusa.

Jeden z mężczyzn w czerni odchrząknął. Addai pozwolił mu zabrać głos.

– Mów, Talacie.

– Nie pozwólmy, by podejrzenia roznieciły ogień, który strawi zaufanie, jakie do siebie mamy. Nie wierzę, że w naszych szeregach jest zdrajca. Stawiamy czoło potężnym i inteligentnym siłom, dlatego niełatwo nam odzyskać to, co do nas należy. Musimy zabrać się do pracy i obmyślić nowy plan, a jeśli i tym razem się nie powiedzie, spróbujemy znowu. To Pan zdecyduje kiedy.

Talat zamilkł. Siwizna wyglądała na jego włosach jak śnieg, zmarszczki przydawały dostojeństwa.

– Okaż łaskę tym trzem wybranym – poprosił żarliwie inny mężczyzna, kiedy Addai dopuścił go do głosu, wzywając po imieniu: Bakkalbasi.

– Łaskę? Więc ty, Bakkalbasi, wierzysz, że bycie litościwymi nas ocali? – Addai skrzyżował ręce na piersi i westchnął ciężko. – Czasem myślę, że popełniliście błąd, wybierając mnie na przywódcę wspólnoty, że nie jestem pasterzem, jakiego potrzebuje Chrystus w takich czasach i okolicznościach. Poszczę, odprawiam pokutę i gorąco proszę Boga, by mnie oświecił i wskazał drogę, ale Jezus nie odpowiada, nie daje mi żadnego znaku… – Głos Addaia zdradzał desperację. – Jak długo będę pasterzem, będę postępował i działał zgodnie z nakazami sumienia, w jednym tylko celu: chcę przywrócić naszej wspólnocie to, co dał jej Chrystus, dbając o dostatek, ale przede wszystkim o bezpieczeństwo nas wszystkich. Bóg nie chce widzieć nas martwymi, jak długo możemy służyć mu życiem. Nie potrzebuje więcej męczenników.

– Co chcesz z nimi zrobić? – zapytał Talat.

– Przez jakiś czas pozostaną w odosobnieniu, modląc się i poszcząc. Będę się im przyglądał, a kiedy uznam, że już pora, wrócą do swoich rodzin. Muszą jednak odpokutować za tę klęskę. Ty, Bakkalbasi, wielki matematyku, zajmiesz się rachunkami.

– Jakie rachunki mam zrobić, Addaiu?

– Chcę, byś się zastanowił, czy jest wśród nas zdrajca.

– Więc wierzysz w to, co mówi ojciec Zafarina?

– Tak, i nie ma co przeczyć faktom. Znajdziemy zdrajcę i go zabijemy.

Mężczyźni w czerni poczuli dreszcz strachu. Wiedzieli, że Addai nie rzuca słów na wiatr.

Kiedy wrócili do sali, w której czekali niemi, znaleźli całą szóstkę, ojców i synów, klęczących ze spuszczonymi głowami, zatopionych w modlitwie. Addai i mężczyźni w czerni usiedli na krzesłach.

– Wstańcie – rozkazał Addai klęczącym.

Dermisat szlochał cicho. Twarz Rasita przesłaniał cień gniewu, Zafarin zaś, jako jedyny, był spokojny.

– Odpokutujecie porażkę czterdziestodniowym odosobnieniem, poszcząc i modląc się o miłosierdzie. Zostaniecie tu ze mną. Będziecie pracowali w sadzie, dopóki starczy wam sił. Gdy przyjdzie czas, powiem wam, co robić dalej.

Zafarin posłał ojcu zatroskane spojrzenie. Ten przemówił w jego imieniu:

– Pozwolisz im pożegnać się z rodzinami?

– Nie. Pokuta już się rozpoczęła.

Addai potrząsnął dzwonkiem. Po chwili wszedł człowiek, który otwierał im drzwi.

– Gunerze, odprowadź ich do kwater z oknami wychodzącymi na sad. Daj im ubrania robocze i przynieś wodę i soki. To wszystko, co będą spożywali. Wytłumacz im, jaki jest rozkład dnia i zwyczaje. Żegnajcie.

Mężczyźni uściskali swoich ojców. Pożegnanie nie trwało długo, by nie wystawiać na próbę cierpliwości pasterza. Kiedy wyszli z Gunerem, Addai rozkazał:

– Wróćcie do swoich domów i rodzin. Za czterdzieści dni usłyszycie wieści od swoich synów.

Mężczyźni pokłonili się, pocałowali go w rękę i z szacunkiem skinęli głowami ośmiu pasterzom, którzy trwali za stołem bez ruchu, niczym przemienieni w kamienie.

Kiedy wyszli oskarżeni i ich rodziny, oni również opuścili pokój. Addai poprowadził ich korytarzem tonącym w półmroku do niskich drzwi. Prowadziły do kaplicy, z której nie wyszli nawet po zapadnięciu ciemności.

Mimo zmęczenia Addai nie mógł zasnąć. Choć skórę na kolanach miał otartą do krwi od wielu godzin klęczenia, czuł potrzebę, by nadal się umartwiać. Trawił go gniew. Gniew, którego nigdy nie zdołał wytrzebić ze swojej duszy. Szatan tarzał się z radości, popychając go ku grzechowi śmiertelnemu.

Bóg wie, jak bardzo Addai go kocha. Ale czy Bóg wybaczy mu gniew?

Kiedy Guner wślizgnął się bezszelestnie do pokoju, świt już ustąpił porankowi. Wierny sługa przyniósł filiżankę kawy i dzbanek zimnej wody. Pomógł Addaiowi podnieść się z klęczek i usiąść na jedynym krześle w tym ascetycznie urządzonym wnętrzu.

– Dziękuję, Gunerze, ta kawa pomoże mi zmierzyć się z nowym dniem. Co robią pokutnicy?

– Od jakiegoś czasu pracują w sadzie. Są smutni, zupełnie jakby mieli popękane dusze. Ich powieki spuchły od płaczu.

– Nie zgadzasz się ze mną, że to słuszna kara, prawda?

– Jestem twoim pokornym sługą.

– Nie, nie mów tak! Jesteś moim jedynym przyjacielem, bardzo mi pomagasz, dobrze o tym wiesz…

– Służę ci, Addaiu, wiernie ci służę. Matka oddała mnie na służbę, kiedy skończyłem dziesięć lat. Uważała, że to dla niej zaszczyt, by jej syn ci służył. Na łożu śmierci prosiła mnie, bym zawsze się o ciebie troszczył.

– Twoja matka była świętą.

– Była prostą kobietą, która przyjęła nauki swoich ojców, o nic nie pytając i w nic nie wątpiąc.

– Czyżbyś ty wątpił w naszą wiarę?

– Nie, Addaiu, wierzę w Boga i Pana Naszego Jezusa Chrystusa, powątpiewam jednak w sens tego szaleństwa, któremu oddajecie się od wieków, wy, pasterze naszej wspólnoty. Boga czci się sercem.

– Więc masz czelność kwestionować to, co stanowi podwaliny naszej wspólnoty? Ośmielasz się twierdzić, że święci pasterze, moi poprzednicy, błądzili? Uważasz, że łatwo jest wypełnić nakazy naszych przodków?

Guner spuścił głowę. Wiedział, że Addai go potrzebuje i że kocha go jak brata. Guner był jedyną osobą tak dobrze znającą pasterza. Po tylu latach służby wiedział, że tylko w jego obecności Addai bywa taki, jaki jest naprawdę – popędliwy starzec przytłoczony ciężarem odpowiedzialności, który nikomu nie ufa i nadużywa władzy. Wobec wszystkich, ale nie wobec Gunera, który prał jego bieliznę, czyścił ubrania, dbał o porządek w sypialni. Gunera, który jako jedyny widywał go z zaropiałymi oczami, spoconego po ataku gorączki. Który znał jego słabości i widział wysiłki, jakie Addai czynił, by ukryć słabości pod pancerzem majestatu, kiedy stawał przed szczerymi, niewinnymi duszami, przychodzącymi do niego po pociechę.