Выбрать главу

Guner nigdy nie odszedłby od Addaia. Złożył śluby czystości i posłuszeństwa, a jego rodzina, to znaczy rodzice, jak długo żyli, a potem bracia i bratankowie, cieszyli się bezpieczeństwem materialnym, jakim wynagradzał ich Addai, i z oddaniem służyli wspólnocie.

Już od czterdziestu lat stał przy pasterzu, poznał go więc jak samego siebie. Ten mężczyzna budził w nim lęk, mimo nici zaufania, jaka połączyła ich z biegiem lat.

– Sądzisz, że jest wśród nas zdrajca?

– Niewykluczone.

– Masz jakieś podejrzenia?

– Nie.

– A jeśli będziesz je miał, i tak nic mi nie powiesz, prawda?

– Nie powiem nic, jeśli nie będę miał pewności. Nie chcę skazywać nikogo na podstawie podejrzeń.

Addai spojrzał mu w skupieniu w oczy. Zazdrościł Gunerowi jego dobroci, powściągliwości, myśląc, że w gruncie rzeczy lepiej niż on sam nadawałby się na pasterza, że ci, którzy go wybrali, popełnili wielki błąd, zwiedzeni jego rodowodem, tym absurdalnym, odwiecznym zwyczajem wynagradzania potomków wielkich ludzi i dawania im, częstokroć niezasłużonych, synekur.

Guner wywodził się ze skromnej chłopskiej rodziny. Jego przodkowie, podobnie jak przodkowie Addaia, niewzruszenie trwali przy tajemnicy wyznania.

A gdyby tak zrezygnował z zaszczytów i honorów? Gdyby zwołał radę i mianował Gunera swoim następcą? Nie, nie pozwolą mu na to, pomyślą, że postradał rozum. W gruncie rzeczy nie mijaliby się z prawdą, zaczynał odchodzić od zmysłów, walcząc ze swoją ludzką naturą, starając się ujarzmić gniew, pokazując się wiernym tylko z jednej strony. Uchodził za człowieka, z którego emanuje pewność siebie. Jego misją była troska o tajemnicę wspólnoty, oni zaś tego właśnie po nim oczekiwali.

Z bólem wspominał dzień, w którym jego ojciec, wzruszony do łez, odprowadził go do domu jego poprzednika, staruszka Addaia.

Ojciec, miejscowy prominent, zakonspirowany wojownik w obronie prawdziwej wiary, powtarzał mu, że jeśli będzie się dobrze sprawował, pewnego dnia zastąpi pasterza. On odpowiadał z dziecięcą butą, że wcale tego nie chce, że woli biegać po sadach i ogrodach i podkradać chłopom owoce, kąpać się w rzece i posyłać zalotne spojrzenia koleżankom, które razem z nim budziły się do życia.

Wpadła mu w oko córka sąsiadów, słodka Rania, dziewczyna o migdałowych oczach i ciemnych włosach, o której marzył w mroku swojej sypialni.

Matka szykowała jednak dla niego inną przyszłość, więc ledwie trochę wydoroślał, zabrali go do domu starca Addaia, gdzie zamieszkał i złożył śluby przygotowujące go do misji, do której, jak go przekonywali, był namaszczony przez samego Boga. To nie on zdecydował, że zostanie Addaiem.

Jego jedynym przyjacielem przez cały ten bolesny okres był Guner, który milczał, gdy jego przyszły pan wymykał się spod rodzicielskiej kontroli i zakradał pod dom Ranii, by ją podglądać.

Guner, podobnie jak on, był więźniem woli swoich rodziców, których szanował i którym był posłuszny. Ubodzy wieśniacy znaleźli dla swojego syna, a tym samym dla całej rodziny, los lepszy niż praca w polu od świtu do nocy. Rodzice Addaia zaś zapewnili synowi zaszczyty, na jakie zasłużył ktoś z tak zacnego rodu.

Obydwaj mężczyźni nie sprzeciwili się woli rodziców, na zawsze rezygnując z samych siebie.

Jan znalazł Obodasa w sadzie, przekopującego grządkę.

– Gdzie Tymeusz?

– Rozmawia z Izazem. Uczy go, by pewnego dnia stał się dobrym przewodnikiem wspólnoty.

Obodas otarł pot z czoła i poszedł za Janem do domu.

– Przybył Harran z karawaną – oznajmił Jan.

– Harran! Jakże się cieszę! Wyjdźmy mu naprzeciw – wykrzyknął Izaz, zrywając się na równe nogi.

– Jeszcze nie, Izazie. To nie jest karawana Senina, choć podróżuje z nią Harran.

– Co to oznacza? Na Boga, Janie, mam złe przeczucia…

– Tak, lepiej żebyś się wszystkiego dowiedział. Harran został oślepiony. Kiedy wrócił do Edessy, Maanu kazał mu wyłupić oczy. Jego pana, Senina, zamordowali, a ciało rzucili na pożarcie pustynnym lwom. Harran przysięgał, że nic o tobie nie wie, że zostawił cię w porcie Tyr, że do tej pory musiałeś już dobić do Grecji, ale to tylko podsyciło furię Maanu.

Izaz zalał się łzami. Czuł się winny nieszczęsnego losu Harrana. Tymeusz serdecznie uścisnął jego ramię.

– Poszukamy go w karawanseraju i sprowadzimy tu. Zostanie z nami, jeśli tego zapragnie.

– Długo prosiłem, by przyszedł ze mną wprost do ciebie, ale odmówił. Chciał, byś wpierw dowiedział się o jego nieszczęściu. Nie chce, byś czuł się w obowiązku mu pomagać.

Izaz, a wraz z nim Obodas i Jan, udali się do karawanseraju.

Kręciło się tam kilku przewodników karawan, jeden z nich wytłumaczył im, gdzie znajdą Harrana.

– Tę karawanę prowadzi krewny Harrana, tylko dlatego udało mu się bezpiecznie dotrzeć do celu. Harran nie ma już w Edessie nikogo. Jego żona i dzieci zostały zamordowane, jego pan zaś, Senin, zmarł od tortur na placu, na oczach mieszczan, którzy zebrali się, by patrzeć na jego mękę. Maanu okrutnie ukarał wszystkich przyjaciół Abgara.

– Ale Harran nie był przyjacielem Abgara…

– Ale był nim jego pan, Senin, a ten nie chciał wyjawić królowi, gdzie ukryty jest całun Jezusa. Maanu zburzył dom Senina, spalił jego dobytek, a nawet złożył na wielkim stosie ofiary ze zwierząt gospodarskich i kazał wychłostać niewolników. Potem niektórym ucięto ręce, innym nogi, Harrana zaś pozbawiono oczu. Wiadomo, że przewodnikowi karawany potrzebny jest dobry wzrok, by bezpiecznie prowadził wielbłądy przez pustynię. Harran powinien się cieszyć, że uszedł z życiem z tej jatki.

Kiedy znaleźli Harrana, siedział na ziemi. Izaz rzucił się, by go uściskać.

– Harran, przyjacielu!

– To ty, Izazie?

– Tak, to ja, Harranie, przyszedłem po ciebie. Zabierzemy cię do domu, zaopiekujemy się tobą, niczego ci nie zabraknie.

Tymeusz serdecznie powitał Harrana. Kazał Janowi gościć go w swoim domu, dopóki nie zbudują oddzielnej izby, którą zajmą we trzech, z Izazem i Obodasem.

Harran uspokoił się, gdy usłyszał, że przygarną go przyjaciele i nie będzie musiał wędrować po świecie, żebrząc. Łamiącym się głosem opowiedział im, jak Maanu kazał spalić domy chrześcijan, nie uszanował nawet najmożniejszych rodów, jeśli ich członkowie wyznawali wiarę w Chrystusa. Nie okazał miłosierdzia ani starcom, ani kobietom, ani dzieciom. Krew niewiniątek splamiła białe marmury miasta, z którego wiatr nie wywiał jeszcze odoru śmierci.

Obodas zadrżał. Z trudem panując nad głosem, zapytał o swoją rodzinę, ojca i matkę, służących Senina i chrześcijan takich jak on.

– Nie żyją. Przykro mi, Obodasie.

Łzy popłynęły po policzkach olbrzyma. Nie udało się go uspokoić nawet Tymeuszowi i Izazowi.

Izaz długo ociągał się z zadaniem pytania, co się stało z wujem Josarem i Tadeuszem.

– Josar podzielił los Senina, został zabity na placu – odpowiedział Harran. – Maanu chciał, by śmierć możnych była ostrzeżeniem dla całego miasta, żeby wiedziano, iż nie ulituje się nad chrześcijanami, kimkolwiek są… Josar nie ugiął się mimo cierpienia, nawet jęk nie wydostał się z jego ust.

Maanu udał się na miejsce kaźni i zmusił królową, by asystowała przy tym okrutnym widowisku.

Na nic zdały się prośby królewskiej matki. Padła na kolana, błagając o życie Josara, gdy tymczasem król upajał się widokiem jej upokorzenia. Tak mi cię żal, Izazie… Boleję nad tym, że przynoszę tak straszne wieści.