Выбрать главу

– Umberto, właśnie zastanawiamy się z Horacjem, jaki wpływ może mieć ptasia grypa w Azji na notowania na europejskich giełdach…

Przez dobrą chwilę D’Alaqua rozprawiał na temat kryzysu w azjatyckiej gospodarce, ku zaskoczeniu Sofii, włączając ją do rozmowy. Sama nie wiedząc kiedy, dała się wciągnąć w ciekawą dyskusję z ministrem finansów, obalając niektóre argumenty Stuarta. D’Alaqua słuchał jej wywodów z wyraźnym uznaniem.

Tymczasem Marco Valoni nie mógł wyjść z podziwu, że jego podwładna bryluje wśród tak ważnych osobistości, zauważył też, z jakim skupieniem słucha jej Umberto D’Alaqua.

– Państwa znajoma to zachwycająca osoba! – radosny głos Mary Stuart przywrócił Valoniego do rzeczywistości.

A może sprawił to kuksaniec, ukradkiem wymierzony przez żonę?

– O tak, zgadzam się – poparła ją Paola. – To bardzo inteligentna dziewczyna.

– W dodatku piękna – dodała Mary. – Nigdy nie widziałam, by jakaś kobieta tak bardzo przykuła uwagę Umberta.

Musi być rzeczywiście niezwykła, skoro poświęca jej tyle czasu. Widać, że dobrze się czuje w jej towarzystwie, jest wyraźnie zrelaksowany.

– To kawaler, prawda? – zapytała Paola.

– Tak. Nigdy nie potrafiliśmy zrozumieć, dlaczego się nie ożenił. Przecież niczego mu nie brakuje: przystojny, wykształcony, majętny… Nie wiem, dlaczego wy, Liso i Johnie, nie mielibyście się z nim zaprzyjaźnić.

– Mary, świat Umberta to nie jest nasz świat. Podobnie jak ty nie należysz do naszego świata, chociaż jesteś moją siostrą.

– Ależ Liso, nie mów głupstw.

– To nie są głupstwa. W moim codziennym życiu, w mojej pracy, nie ma ministrów, finansistów ani nawet biznesmenów. Podobnie ma się rzecz z Johnem.

– Nie oceniaj ludzi według tego, jakie stanowisko zajmują.

– Wcale tego nie robię. Mówię tylko, że jestem archeologiem, więc w kręgu moich znajomych nie ma wiodących polityków.

– Więc powinnaś zbliżyć się z Umbertem, pasjonuje go archeologia, sfinansował kilka wykopalisk i jestem przekonana, że łączy was niejedno – nalegała Mary.

Sofia i Umberto D’Alaqua usiedli do stołu wraz z resztą gości. D’Alaqua nadskakiwał Sofii, której zdawało się to sprawiać przyjemność. Valoni chciał zamienić z nią parę słów, zapytać, o czym rozmawiała, czy dowiedziała się czegoś istotnego. Nie zamierzał jednak do nich podchodzić, intuicja mówiła mu, że powinien zachowywać się dyskretnie.

Dochodziła pierwsza w nocy, kiedy Paola przypomniała mu, że następnego dnia będzie musiała bardzo wcześnie wstać.

O ósmej ma pierwszy wykład, nie chciała być zmęczona.

Valoni poprosił, by to ona podeszła do Sofii, by się z nią pożegnać.

– Sofio, już wychodzimy, czy chcesz, żebyśmy odwieźli cię do domu?

– Dziękuję, Paolo, tak, tak, wracam z wami.

Sofia oczekiwała, że D’Alaqua zatrzyma ją i zaproponuje odwiezienie, ale nic takiego nie nastąpiło. Podniósł się i pocałował ją w rękę. W podobny sposób pożegnał się z Paolą.

Kiedy byli już przy drzwiach, zerknęła na taras. Umberto D’Alaqua zajęty był rozmową. Poczuła ukłucie rozczarowania.

Ledwie zdążyli wsiąść do samochodu, Valoni pofolgował swojej ciekawości.

– No więc, pani doktor, co takiego wyjawił ci ten wielki człowiek?

– Nic.

– Jak to?

– Nic mi nie powiedział, poza tym, że każdy by się domyślił, że przyszliśmy na to przyjęcie tylko po to, by go spotkać i przyprzeć do muru. Poczułam się, jakby ktoś przyłapał mnie in flagranti. A na dodatek zapytał mnie bezczelnie, czy podejrzewamy go o złe zamiary wobec turyńskiej relikwii.

– Tylko tyle?

– Przez resztę wieczoru rozmawialiśmy o ptasiej grypie, cenach ropy naftowej, sztuce i książkach.

– Sprawialiście wrażenie bardzo zadowolonych ze swojego towarzystwa – zauważyła Paola.

– Było bardzo miło, ale to wszystko.

– On wydawał się wręcz uszczęśliwiony – nie dawała za wygraną Paola.

– Zamierzacie spotkać się ponownie? – zapytał Valoni.

– Nie, nie sądzę. Było przyjemnie, ale nic poza tym.

– Touchee?

– Gdybym podchodziła do tego bardziej emocjonalnie, powiedziałabym, że tak, ale jestem dorosła, więc mam nadzieję, że rozum weźmie jednak górę.

– Wszystko jasne, touchee] – skonstatował Marco, nie starając się ukryć uśmiechu.

– Pasujecie do siebie – orzekła Paola.

– Jesteście kochani, ale nie będę robiła sobie nadziei.

Mężczyzna taki jak Umberto D’Alaqua nie interesuje się kobietami takimi jak ja. Nie mamy ze sobą wiele wspólnego.

– Wprost przeciwnie, macie wiele wspólnego. Mary opowiadała, że to miłośnik sztuki, bierze nawet udział w wyprawach archeologicznych, które sam finansuje. A ty, gdybyś miała jakieś wątpliwości, nie tylko jesteś bystra i wykształcona, ale również bardzo atrakcyjna, prawda, Paolo?

– Rzeczywiście, nawet Mary Stuart stwierdziła, że nigdy nie widziała, by D’Alaqua tak nadskakiwał jakiejś kobiecie.

– Dobrze, dobrze, zmieńmy temat. W każdym razie dał mi jasno do zrozumienia, że wprosiliśmy się na to przyjęcie. Mam nadzieję, że nie poskarży się jakiemuś ministrowi na naszą natarczywość.

***

Deszcz lał strumieniami. Sześciu mężczyzn, wygodnie rozpartych na skórzanych kanapach w bibliotece, rozmawiało z ożywieniem.

Na kominku trzaskał ogień, obrazy holenderskich mistrzów zdobiące ściany wskazywały na wyrobiony gust właściciela.

Otworzyły się drzwi i stanął w nich starszy człowiek, wysoki i chudy. Sześciu mężczyzn podniosło się i jeden po drugim uściskali przybysza.

– Wybaczcie spóźnienie. O tej porze w Londynie panuje duży ruch. Nie mogłem się wymówić od brydża u księcia i jego przyjaciół, naszych braci.

Delikatne pukanie do drzwi zaanonsowało nadejście służącego, który zabrał serwis do kawy i zaproponował całej siódemce coś do picia. Kiedy zostali sami, starzec powiedział:

– Podsumujmy więc to, co wiemy.

– Addai ukarał Zafarina, Rasita i Dermisata za niepowodzenie akcji – odezwał się ciemnowłosy mężczyzna. Był w średnim wieku, z sumiastym wąsem, dobrze ubrany, mówił nienaganną angielszczyzną, postawą i zachowaniem przypominał żołnierza. – Zamknął ich na farmie na przedmieściach Urfy. Kara potrwa czterdzieści dni, jednak mój człowiek zapewnia, że Addaiowi to nie wystarczy, że szykuje coś jeszcze. Co do wysłania nowych ludzi, nie podjął decyzji, niemniej wcześniej czy później to zrobi. Niepokoi go Mendibh, ten, który siedzi w więzieniu. Addai miał sen, że z winy Mendibha nieszczęście dotknie całą naszą wspólnotę. Mój człowiek martwi się, twierdzi, że od tamtego snu Addai prawie nic nie je i źle wygląda, jest rozkojarzony. W takim stanie może podjąć jakąś nieprzemyślaną decyzję.

Mężczyzna zamilkł. Starzec dał znak innemu z obecnych, że nadeszła jego kolej.

– Policja, a zwłaszcza spece z tego wydziału sztuki, wiedzą bardzo dużo, nie potrafią jednak posłużyć się tą wiedzą, bo nie wierzą, że są tak blisko odpowiedzi.

Popatrzyli na niego przejęci i zaintrygowani. Starzec skinął głową, by mówił dalej.

– Podejrzewają, że nic, co stało się w turyńskiej katedrze, nie jest dziełem przypadku, i utrzymują, że ktoś chce ukraść bądź zniszczyć całun. Nie znaleźli jednak żadnego motywu ani punktu zaczepienia. Nadal przesłuchują pracowników COCSY, przekonani, że naprowadzi ich to na jakiś ślad.

– Nadeszła chwila, by działać – stwierdził przystojny mężczyzna w podeszłym wieku, którego akcent zdradzał, że angielski nie jest jego rodzimym językiem. – Mendibh musi zniknąć, a co się tyczy policjantów, czas wpłynąć na naszych przyjaciół, by powstrzymali tego Valoniego.