– Możliwe, że Addai również uważa, że Mendibh musi zniknąć dla dobra wspólnoty – oświadczył wąsacz przypominający wojskowego. – Być może należałoby zaczekać, co postanowi Addai, zanim sami wykonamy jakiś ruch. Chociaż brzmi to obłudnie, wolałbym nie mieć na sumieniu śmierci tego niemowy.
– Mendibh nie musi umierać, wystarczy, że pomożecie mu dotrzeć do Urfy – powiedział inny mężczyzna.
– To bardzo ryzykowne – wtrącił następny. – Kiedy znajdzie się na wolności, policjanci będą deptali mu po piętach. Nie są głupi, to doświadczony zespół. Uruchomią taką machinę, że może się okazać, iżby ocalić jego życie, trzeba będzie poświęcić życie wielu innych, co nie tylko obciąży nasze sumienie, ale przede wszystkim będzie niebezpieczne.
– Ach, sumienie! – wykrzyknął starzec. – Nieraz musieliśmy o nim zapomnieć, uznając, że nie mamy innego wyjścia. Naszej historii nieobca jest śmierć. Podobnie jak poświęcenie, wiara i miłosierdzie. Jesteśmy ludźmi, niczym więcej, postępujemy zgodnie z tym, co uważamy za słuszne. Mylimy się, grzeszymy, czasem mamy rację… Niech Bóg się nad nami zmiłuje.
Zamilkł. Pozostali mężczyźni opuścili wzrok, zatopieni w myślach.
Przez parę minut nikt się nie odzywał. Na twarzach wszystkich widać było udrękę. W końcu starzec podniósł wzrok i wyprostowawszy się, powiedział:
– Teraz powiem wam, co moim zdaniem powinniśmy zrobić, i wysłucham waszych opinii.
Kiedy zamykał posiedzenie, była już noc. Deszcz wciąż padał.
Ana Jimenez nie mogła przestać myśleć o pożarze w katedrze. Co tydzień dzwoniła do brata, pytając go, jak rozwija się śledztwo. Santiago złościł się, zarzucając jej wścibstwo i nie chciał wyjawić żadnych szczegółów.
– Masz obsesję na tym punkcie, ale nigdzie cię to nie zaprowadzi. Bardzo proszę, Ano, zapomnij o pożarze w katedrze i o całunie.
– Jestem przekonana, że mogłabym wam pomóc.
– To nie twoja sprawa. Zajmują się tym ludzie z odpowiedniego wydziału policji. Valoni to mój dobry przyjaciel, który wierzy, że dwie pary oczu widzą więcej niż jedna, dlatego prosił, byśmy w wolnej chwili zerknęli na te papiery, ale tylko po to, by wyrazić swoje zdanie na ten temat. Zrobił to John, zrobiłem to ja, i myślę, że nie potrzeba mu więcej konsultantów.
– Santiago, pozwól mi rzucić okiem na to dossier. Jestem dziennikarką, czasem dostrzegam rzeczy, które umykają policjantom.
– – Nie wątpię, że dziennikarze są bardzo bystrzy i mogą wykonać taką pracę sto razy lepiej niż my.
– Nie wygłupiaj się. Nie ma się o co obrażać.
– Nie wygłupiam się ani się nie obrażam, ale nie pozwolę ci się wtrącać do policyjnego śledztwa.
– Powiedz przynajmniej, co o tym sądzisz.
– Zwykle wszystko jest prostsze, niż się wydaje.
– To nie jest odpowiedź.
– Więcej ode mnie nie usłyszysz.
– Mam ochotę wybrać się do Rzymu, zastanawiam się, czy nie wziąć paru dni urlopu… Nie będzie ci przeszkadzało, jeśli się u ciebie zatrzymam?
– Owszem, będzie, bo nie wybierasz się do Rzymu na wakacje, tylko żeby wtykać nos w nie swoje sprawy.
– Jesteś nieznośny.
– Sama zaczęłaś.
Ana popatrzyła na stertę kserokopii na stole. Od wielu dni nie czytała niczego innego: traktaty ezoteryczne, książki religijne, opracowania historyczne… Była pewna, że klucz do sprawy leży na jakimś etapie szlaku świętego całunu. Przecież Marco Valoni tak właśnie powiedział: wypadki zdarzają się jeden po drugim, odkąd całun znalazł się w katedrze turyńskiej. Podjęła decyzję. Gdy już dowie się wystarczająco dużo o perypetiach całunu, poprosi o kilka dni urlopu i pojedzie do Turynu. Nie przepadała za tym miastem, nie wybrałaby go na miesiąc miodowy, ale coś jej mówiło, że Valoni ma rację, że za tymi zdarzeniami kryje się ciekawa historia, historia, którą ona chce opisać.
– Eulaliuszu, jakiś młody człowiek chce się z tobą zobaczyć. Przybywa z Aleksandrii.
Biskup dźwignął się z wysiłkiem z klęczek, wspierając się na ramieniu mężczyzny, który przerwał jego modlitwę.
– Powiedz, Efremie, cóż to za ważna osoba, że przeszkadzasz mi w modlitwie?
Efrem, dojrzały mężczyzna o szlachetnej twarzy i opanowanych ruchach, dobrze wiedział, że nie wolno przeszkadzać biskupowi, chyba że wydarzy się coś nadzwyczajnego.
– To nieco dziwny chłopak. Przysłał go mój brat.
– Przybył od Abiba? Jakie wieści przynosi?
– Nie wiem, chce rozmawiać tylko z tobą. Jest zmęczony, wiele tygodni był w drodze.
Eulaliusz wraz z Efremem wyszli z małego kościoła i skierowali się do przylegającego do niego domu.
– Kim jesteś? – zapytał Eulaliusz smagłego młodzieńca, którego spierzchnięte wargi i nieobecne spojrzenie wskazywały na wyczerpanie.
– Szukam biskupa Edessy.
– Stoi przed tobą. A kim ty jesteś?
– Pochwalony niech będzie Pan! Eulaliuszu, mam ci do przekazania ważne wieści. Czy możemy pomówić w cztery oczy?
Efrem popatrzył na Eulaliusza, ten zaś skinął głową. Efrem wyszedł.
– Jeszcze nie powiedziałeś mi, jak się nazywasz – zwrócił uwagę biskup.
– Jan, na imię mi Jan.
– Usiądź i opowiadaj, jakież to wieści przynosisz.
– Trudno w nie uwierzyć, ale ufam, że Pan Bóg pozwoli mi cię przekonać.
– Zaczynaj więc.
– To długa historia. Jak już powiedziałem, nazywam się Jan. Tak samo nazywał się mój ojciec, ojciec mojego ojca, jego dziad i pradziad. Historia mego rodu sięga pięćdziesiątego siódmego roku, kiedy to w Sydonie żył Tymeusz, przywódca pierwszej wspólnoty chrześcijańskiej. Tymeusz był przyjacielem Tadeusza i Josara, uczniów naszego Pana, Jezusa, którzy mieszkali tu, w Edessie. Wnuk Tymeusza nazywał się Jan.
Uroczysty wstęp i powaga na twarzy młodego Jana zaintrygowały Eulaliusza, choć wciąż nie rozumiał do czego przybysz zmierza.
– Wiesz zapewne, że dawniej w tym mieście istniała wspólnota chrześcijańska, której poparcia udzielał król Abgar. Po śmierci króla jego syn, Maanu, zaczął prześladować chrześcijan, odebrał im dobytek, wielu zmarło śmiercią męczeńską za to, że nie chcieli wyprzeć się wiary w Chrystusa.
– Znam historię miasta – przerwał zniecierpliwiony Eulaliusz.
– Więc wiesz pewno, że Abgar, chory na trąd, został uzdrowiony przez Jezusa. Josar przywiózł do Edessy całun, w który owinięte było po śmierci ciało Pana. Kiedy święte płótno dotknęło chorej skóry Abgara, stał się cud i król wyzdrowiał. Na całunie widnieje nadzwyczajny obraz: odbicie sylwetki Chrystusa wraz ze znakami jego męki. Jak długo żył Abgar, tkanina ta była otoczona czcią niczym najcenniejsza relikwia, bo odbiło się na niej oblicze Chrystusa.
– Powiedz, młodzieńcze, dlaczego Abib cię do mnie przysłał?
– Wybacz, Eulaliuszu, wiem, że wystawiam na próbę twą cierpliwość, ale wysłuchaj mnie do końca. Kiedy Abgar przeczuł nadchodzącą śmierć, kazał swoim przyjaciołom, Tadeuszowi, Josarowi i Marcjuszowi, królewskiemu architektowi, ukryć całun w bezpiecznym miejscu. O miejscu tym wiedział tylko Marcjusz i nawet dwaj uczniowie Jezusa, Tadeusz i Josar, go nie znali. Marcjusz obciął sobie język, gdyż wiedział, że czekają go tortury i obawiał się, że może wyjawić, gdzie schował relikwię. Cierpiał męczarnie, podobnie jak wielu innych chrześcijan z Edessy. Oprócz niego tylko jedna osoba wiedziała, gdzie architekt ukrył cenne płótno.
Eulaliusz patrzył na chłopaka z niedowierzaniem. Czuł mrowienie na plecach. Jan nie wyglądał na szaleńca, a jednak historia, którą opowiadał, wydawała się nieprawdopodobna.