– Marcjusz powiedział Izazowi, siostrzeńcowi Josara, gdzie ukrył płótno. Izaz zbiegł z miasta, zanim dosięgnął go miecz Maanu, i dotarł aż do Sydonu, gdzie mieszkali Tymeusz i jego wnuk Jan, moi przodkowie.
– Zabrał ze sobą płótno?
– Nie. Wiedział jedynie, gdzie zostało schowane. Tymeusz i Izaz przysięgli, że spełnią wolę Abgara i uczniów Jezusa: całun nigdy nie wyjedzie z Edessy, należy do miasta, trzeba go pilnie strzec, dopóki nie będzie pewności, że nie zagraża mu żadne niebezpieczeństwo. Uzgodnili, że kiedy poczują zbliżającą się śmierć, a chrześcijaństwo wciąż będzie w Edessie prześladowane, powierzą sekret komuś innemu, ten zaś nie może zdradzić go nikomu, jeśli nie będzie pewny, że nic już nie grozi relikwii. Tak miało być, dopóki chrześcijanie nie odzyskają spokoju i bezpieczeństwa. Tymeusz i Izaz zdradzili miejsce ukrycia Janowi, wnukowi Tymeusza, więc co pokolenie jeden mężczyzna z mojego rodu staje się powiernikiem tajemnicy tego płótna.
– Boże święty! Co ty mówisz? Czy to nie opowiastka wyssana z palca? Jeśli zmyślasz, zasłużyłeś na karę. Nie wypowiada się imienia pana Boga na daremno. Powiedz, gdzie jest relikwia? Przywiozłeś ją ze sobą?
Jan zdawał się nie słyszeć słów Eulaliusza.
– Przed kilkunastoma dniami zmarł mój ojciec – ciągnął. – Na łożu śmierci powierzył mi tajemnicę świętego całunu. To od niego dowiedziałem się o Tadeuszu i Josarze oraz o Izazie, który przed śmiercią naszkicował plan Edessy, by mój przodek, Jan, lub któryś z jego następców, wiedział, gdzie szukać tkaniny. Mam ten plan. Jest na nim zaznaczone miejsce, w którym Marcjusz schował całun.
Młodzieniec zamilkł. Rozgorączkowane oczy zdradzały, w jak ogromnym żyje napięciu, odkąd poznał sekret.
– Powiedz, dlaczego twoja rodzina dotychczas nie wyjawiła tej tajemnicy światu?
– Ojciec powiedział mi, że lepiej zachować ostrożność, gdyż płótno może wpaść w niepowołane ręce.
Oczy Jana zaszły mgłą. Nie dość, że jego duszę rozdzierał ból po śmierci ojca, to musiał unieść ciężar świadomości, iż jest powiernikiem tajemnicy, która może wstrząsnąć całym chrześcijańskim światem.
– Przyniosłeś te plany? – zapytał Eulaliusz.
– Tak…
– Pokaż…
– Nie mogę. Muszę zaprowadzić cię do miejsca ukrycia i nie wolno nam nikomu zdradzić tajemnicy.
– Synu, czego się obawiasz?
– Całun ma cudowne właściwości, lecz wielu chrześcijan straciło przez niego życie. Musimy być pewni, że nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo. Obawiam się, że przybyłem do Edessy w niewłaściwej chwili; moja karawana spotkała się z ludźmi, którzy powiedzieli nam, że szykuje się kolejne oblężenie miasta. Przez całe pokolenia mężczyźni z mojej rodziny byli niemymi strażnikami Chrystusowej szaty, nie mogę jednym nieopatrznym słowem narazić płótna na niebezpieczeństwo.
Biskup przyznał mu rację. Chłopak potrzebował odpoczynku, on zaś chwili zadumy i modlitwy. Poprosi Boga, by go oświecił, by powiedział mu, co czynić.
– Jeśli mówisz prawdę i w jakimś miejscu tego miasta spoczywa całun, nie chcę być tym, który sprowadzi na relikwię niebezpieczeństwo. Odpoczniesz w moim domu, a kiedy nabierzesz sił po trudach podróży, porozmawiamy i zdecydujemy, co będzie dla ciebie najlepsze.
– Nikomu nie powiesz o naszej rozmowie?
– Nie, możesz spać spokojnie.
Stanowczość w głosie Eulaliusza przekonała Jana. Błagał Boga, by jego ufność nie została wystawiona na próbę.
Kiedy ojciec na łożu śmierci opowiedział mu o całunie, ostrzegł go, że los płótna z odbiciem wizerunku Pana spoczywa w jego rękach i kazał przysiąc, że nie zdradzi tajemnicy, jeśli nie będzie pewny, że chrześcijanom nic już nie zagraża.
Jednakże on, Jan, czuł nieodpartą potrzebę, by wyruszyć w drogę do Edessy. W Aleksandrii opowiadano o biskupie Eulaliuszu i jego dobroci, uznał więc, że oto nadeszła chwila, by zwrócić chrześcijanom to, czego jego rodzina strzeże od pokoleń.
Może zbytnio się śpieszę?, zastanawiał się. Może nie należy wydobywać płótna w chwili, gdy nad Edessą wisi groźba wojny? Czuł się zagubiony, bał się popełnić błąd.
Jan był medykiem, podobnie jak jego ojciec. Do jego domu przychodzili po poradę najwięksi dostojnicy Aleksandrii. Studiował u najlepszych mistrzów, a ojciec przekazał mu całą swą wiedzę.
Jego życie płynęło szczęśliwie aż do śmierci ojca, którego bardzo kochał i szanował. Czasem myślał, że kocha go bardziej niż swoją żonę Miriam, smukłą, słodką kobietę o pięknej twarzy i głębokich czarnych oczach.
Eulaliusz zaprowadził młodzieńca do niewielkiego pomieszczenia, w którym stało łóżko i masywny drewniany stół.
– Każę ci przynieść wody, byś mógł się odświeżyć i podam coś do jedzenia. Odpoczywaj, jak długo zechcesz.
Starzec, zatopiony w myślach, wrócił do kościoła, padł na kolana przed krzyżem i ukrył twarz w dłoniach, prosząc Boga, by pouczył go, co zrobić, jeśli opowiadanie młodzieńca okaże się prawdą.
Stojąc w cieniu bocznej nawy, Efrem przyglądał się biskupowi z niepokojem. Nigdy nie widział Eulaliusza tak strapionego. Postanowił pójść do karawanseraju, i wywiedzieć się, czy jakaś karawana nie wyrusza w kierunku Aleksandrii. Chciał wysłać list do swojego brata Abiba, by ten dowiedział się czegoś o tym przedziwnym młodzieńcu, który tak zmartwił Eulaliusza.
Biskup był zmęczony. Miał nadzieję usłyszeć głos Boga, tymczasem otaczała go cisza. Ani rozum, ani serce nie udzieliły mu żadnych wskazówek.
Efrem czekał na niego na progu domu.
– Powinieneś spać, już późno – zauważył biskup.
– Martwiłem się o ciebie, panie. Czy będę ci potrzebny?
– Chciałbym, byś posłał kogoś do Aleksandrii. Niech Abib wypyta kogo może o tego Jana.
– Już napisałem list do brata, jednak trudno go będzie dostarczyć. W karawanseraju powiedzieli mi, że spóźniłem się o dwa dni. Karawana do Egiptu już wyruszyła i nie wiadomo, kiedy następna zbierze się do drogi.
– Kupcy się niepokoją, szerzą się pogłoski, że wojna z Persami jest nieunikniona, dlatego karawany jedna po drugiej w pośpiechu opuściły miasto. Eulaliuszu, pozwól, że zapytam, jakież to wieści przyniósł ten młody człowiek, iż znajduję cię tak zatroskanym.
– Na razie nie mogę niczego wyjawić. Gdybym mógł, od razu poczułbym ulgę. Wspólnie niesiony ciężar wydaje się lżejszy, lecz dałem Janowi słowo, że dochowam tajemnicy.
Kapłan spuścił wzrok, zabolała go ta odpowiedź. Eulaliusz zawsze darzył go zaufaniem. Biskup, świadomy stanu ducha Efrema, odczuwał pokusę, by odkryć przed nim, co opowiedział mu Jan, potrafił jednak dotrzymać słowa. Mężczyźni pożegnali się, Efrem strapiony, Eulaliusz zaś przygnieciony ciężarem odpowiedzialności.
– Dlaczego jesteście tak wrogo nastawieni do Persów?
– Mylisz się, to oni w swojej zachłanności umyślili sobie zawładnąć naszym miastem.
Jan rozmawiał z chłopakiem, który służył u Eulaliusza.
Kalman był jego rówieśnikiem, wnukiem starego przyjaciela biskupa, i przygotowywał się do służby kapłańskiej. Był dla Jana najlepszym źródłem informacji. Wyjaśniał mu zawiłości edeskiej polityki, opowiadał o historii miasta oraz wtajemniczał w pałacowe intrygi. Ojciec Kalmana był marszałkiem dworu, dziadek zaś nadwornym kronikarzem. Chłopak pragnął pójść w ślady dziadka, ale znajomość z Eulaliuszem sprawiła, że zamarzył, by zostać kapłanem, a kto wie, czy nie biskupem.
Efrem wszedł cicho do izby. Młodzieńcy nie zauważyli jego obecności. Przez parę sekund słuchał ich ożywionej rozmowy, po czym chrząknął znacząco.
– Ach, to ty, Efremie! Szukałeś mnie? Właśnie rozmawiam z Janem…