Выбрать главу

– Nie, nie szukałem cię, chociaż skoro sam wchodzisz mi w drogę, pozwól sobie przypomnieć, że powinniśmy właśnie w tej chwili razem czytać święte pisma.

– Masz rację, wybacz moje lenistwo.

Efrem uśmiechnął się ze zrozumieniem, zwracając się do Jana:

– Eulaliusz chce z tobą mówić. Pracuje w swojej komnacie, idź tam bez zwłoki.

Jan pożegnał się i wyszedł, by odszukać biskupa. Efrem był poczciwcem, pobożnym kapłanem, lecz Jan zauważył w jego spojrzeniu cień zazdrości. Nie czuł się przy nim swobodnie.

Delikatnie zapukał do drzwi komnaty.

– Wchodź, synu, śmiało. Mam wieści. Niestety, nie są dobre. – Głos biskupa zdradzał niepokój. – Obawiam się, że wkrótce zaatakują nas Persowie – mówił. – Jeśli dojdzie do oblężenia, nie będziesz mógł opuścić miasta i twoje życie będzie zagrożone, podobnie jak życie nas wszystkich. Już od miesiąca przebywasz w Edessie, wiem, że uważasz, iż jeszcze za wcześnie, by wyjawić mi, gdzie ukryto całun. Drżę jednak o twoje życie, Janie, i o płótno, które nosi odbicie prawdziwej twarzy Jezusa Chrystusa. Jeśli to, co mi opowiedziałeś, jest prawdą, musisz ratować całun i czym prędzej opuścić Edessę. Nie możemy narażać się na ryzyko, że miasto zostanie zburzone, a prawdziwy wizerunek Chrystusa zaginie lub przestanie istnieć.

Na twarzy Jana malowała się niepewność. Biskup widział, że chłopak jest przerażony. Odkąd przybył do miasta, on, Eulaliusz także nie zaznał spokoju i bał się o świętą tkaninę.

Czasem wątpił w jej istnienie, innym znów razem czyste spojrzenie młodzieńca kazało mu wierzyć każdemu jego słowu.

– Nie, nie mogę wyjechać! Nie mogę zabrać ze sobą płótna!

– Uspokój się, Janie, musimy podjąć rozsądną decyzję, żyjemy w ciężkich czasach. W Aleksandrii masz żonę, nie możesz tu dłużej przebywać, nie wiadomo, jaki los czeka królestwo. Powierzono ci wielką tajemnicę, musisz jej chronić. Nie proszę cię, byś mi zdradził, gdzie jest płótno, powiedz tylko, jak mogę ci pomóc, byś mógł je odzyskać i zawieźć w bezpieczne miejsce.

– Eulaliuszu, muszę zostać, wiem, że muszę tu zostać, nie mogę teraz odejść i narażać całunu na zagrożenia, jakie niesie podróż. Ojciec kazał mi przysiąc, że wypełnię wolę Abgara, apostoła Tadeusza i Josara. Nie mogę wywieźć całunu z Edessy. Złożyłem przysięgę.

– Janie, musisz być mi posłuszny – przypomniał Eulaliusz.

– Zostanę i poddam się woli bożej – upierał się Jan.

– A jaka niby jest ta wola boża?

Młodzieniec popatrzył smutno na biskupa i dopiero wtedy zrozumiał, jakie rozterki przeżywać musi ten starzec od chwili jego przybycia, odkąd poznał niezwykłą historię całunu.

Eulaliusz był cierpliwy i miał dobre serce, teraz jednak zdobył się na stanowczość i usilnie nakłaniał Jana do wyjazdu.

To kazało Janowi zastanowić się głęboko nad tym, jak powinien postąpić.

A jeśli okaże się, że i ojciec przez całe życie tkwił w błędzie?

A jeśli na przestrzeni wieków, jakie upłynęły od śmierci Chrystusa, ktoś zawłaszczył sobie świętą tkaninę? Jeśli to wszystko to tylko legenda?

Stary biskup widział, co dzieje się z Janem, i serdecznie mu współczuł.

– Edessa wytrzymała oblężenia, wojny, głód, pożary, powodzie… – odrzekł spokojnie. – Poradzi sobie i z Persami, ty jednak, synu, musisz posłuchać nakazu rozsądku, dla swego własnego dobra i dla dobra tajemnicy, której twoja rodzina strzeże przez tyle dziesięcioleci. Musisz ocalić życie. Szykuj się do drogi, Janie, za trzy dni opuścisz miasto. Grupa kupców zorganizowała karawanę; to ostatnia okazja, by się ratować.

– A jeśli zdradzę ci, gdzie jest ukryta święta tkanina?

– Pomogę ci przenieść ją w bezpieczne miejsce.

Jan opuścił komnatę. Był wzburzony. Nie wiedział, co czynić. Zbierało mu się na płacz. Wyszedł na ulicę. Świeżości poranka jeszcze nie wyparł żar czerwcowego południa. Włócząc się bez celu, po raz pierwszy uświadomił sobie, że mieszkańcy Edessy przygotowują się do obrony przed atakiem, nieuchronnie zagrażającym miastu.

Robotnicy pracowali niestrudzenie przy umacnianiu murów, wszędzie krzątali się żołnierze. Sklepikarze wyprzedali prawie wszystkie towary, a w spojrzeniu każdego mijanego przechodnia widać było strach.

Jan pomyślał, że jest egoistą, bo już od jakiegoś czasu przebywa w mieście, lecz nie zwraca uwagi na nic, co się tu dzieje. Po raz pierwszy od przyjazdu zatęsknił za Miriam, której nie posłał nawet wiadomości, że bezpiecznie dotarł do celu. Eulaliusz miał słuszność: albo natychmiast opuści Edessę, albo podzieli los jej mieszkańców. Poczuł na plecach dreszcz, bo zrozumiał, że to drugie może oznaczać śmierć.

Nie wiedział, ile godzin włóczył się po ulicach, ale dopiero gdy wrócił do domu Eulaliusza, poczuł pragnienie i głód.

Eulaliusz, Efrem i Kalman rozmawiali z żołnierzami przysłanymi z pałacu.

– Wejdź, Janie. Hannan i Maruta przynoszą smutne wieści – powiedział biskup. – Wkrótce rozpocznie się oblężenie, lecz Edessa nie podda się Persom. Dzisiaj pod bramy miasta podjechały dwa wozy. Za jedyny ładunek miały głowy żołnierzy z oddziału, który udał się na zwiady, by wybadać siły Chosroesa. To oznacza tylko jedno: wojnę.

Hannan i Maruta przyglądali się aleksandryjczykowi bez większego zainteresowania i nie przerywali swojej opowieści.

Jan słuchał ich coraz bardziej przygnębiony. Zdał sobie sprawę, że sytuacja stała się na tyle groźna, że trudno mu będzie opuścić miasto. Byli w gorszych opałach, niż sądził Eulaliusz: żadna karawana nie odważy się wyruszyć z Edessy. Nikt nie będzie narażał się na pewną śmierć na samym początku wyprawy.

Kolejne dni upływały Janowi jak zły sen. Z miejskich murów widział perskich żołnierzy skupionych wokół ognisk. Ataki powtarzały się jeden za drugim, czasem nie ustawały przez cały dzień.

Ludzie nie wychodzili z domów, a żołnierze przez całe dnie nie opuszczali murów, walcząc dzielnie. Na razie nie brakowało żywności ani wody, ponieważ król zarekwirował pszenicę i trzodę na prowiant dla wojska.

– Śpisz, Janie?

– Nie, Kalmanie, od wielu nocy źle sypiam. Wciąż słyszę świst strzał i krzyki żołnierzy. Nie mogę zasnąć.

– Miasto wkrótce musi się poddać. Nie uda nam się dłużej odpierać ataków wroga.

– Wiem, Kalmanie, wiem o tym. Nie nadążam z opatrywaniem rannych i leczeniem kobiet i dzieci, które umierają mi w ramionach, padając ofiarą dżumy. Na rękach mam odciski od łopaty, tyle grobów już wykopałem. Żołnierze Chosroesa nikomu nie darują życia. Jak czuje się Eulaliusz? Nie mogłem się nim zająć, boleję nad tym.

– On chce, byś pomagał bardziej potrzebującym. Osłabił go długi post, ból szarpie kości. Ma wzdęty brzuch, ale się nie skarży.

Jan westchnął. Nie spał od wielu nocy, biegając z jednego końca murów na drugi. Pomagał opatrywać śmiertelne rany żołnierzy, nie mógł jednak ulżyć ich cierpieniu, bo wyczerpał mu się zapas ziół i leczniczych naparów.

Zdesperowane kobiety stawały u drzwi jego domu, błagając go, by ocalił ich synów, on zaś nie potrafił powstrzymać łez bezsilności, bo nie mógł pomagać ludziom tak, jak by chciał.

Jego życie się zmieniło, odkąd dwa lata temu (to już dwa lata!) wyruszył z Aleksandrii. Kiedy ogarniała go senność, wydawało mu się, że czuje zapach morza, że dotykają go delikatne ręce Miriam, że je ciepłe potrawy przygotowane przez starą piastunkę i widzi pomarańczowy sad otaczający dom. Przez pierwsze miesiące oblężenia przeklinał swój los, wyrzucając sobie, że wybrał się do Edessy, goniąc za snem, teraz jednak nie czynił już sobie wymówek. Nie miał na to sił.

– Zajrzę do Eulaliusza – powiedział, wstając…