– Chętnie – odparła Sofia. – I proszę mi mówić po imieniu.
Ana Jimenez odetchnęła z ulgą, tymczasem Sofia beształa się w duchu, że tak łatwo dała się namówić na rozmowę z tą dziennikarką. Owszem, dziewczyna wzbudzała sympatię, zdawało się, że można jej ufać, Valoni jednak miał rację – po co mieliby ją w cokolwiek wtajemniczać?
– Dobrze, opowiadaj – ponagliła ją Sofia, gdy usiadły.
– Przeczytałam kilka wersji historii całunu, jest pasjonująca.
– Owszem, to ciekawe.
– Moim zdaniem ktoś chce dostać całun. Pożary to tylko sztuczka, żeby odwrócić uwagę policji. Celem jest sama relikwia.
Sofia była zaskoczona, że jej rozmówczyni doszła do tego samego wniosku co oni, nadstawiła więc uszu.
– Powinniśmy poszukać w przeszłości. Ktoś chce nie tyle ukraść to płótno, co je odzyskać – orzekła stanowczo Ana.
– Ktoś z przeszłości?
– Ktoś związany z historią relikwii.
– Skąd ci to przyszło do głowy?
– Nie wiem, ale ufam swojej intuicji. Mam tysiąc teorii, jedna bardziej szalona od drugiej…
– Wiem, czytałam twój list.
– I co o tym myślisz?
– Że na pewno masz bujną wyobraźnię, bez wątpienia talent pisarski, a możliwe, że również rację.
– Wydaje mi się, że ojciec Yves wie o całunie więcej, niż przyznaje.
– Skąd ten pomysł?
– Bo jest tak uczynny, poprawny, niewinny i tak przejrzysty, że zaczynam podejrzewać, że coś ukrywa. Poza tym, jest bardzo pociągający, zauważyłaś?
– Owszem, to przystojny mężczyzna. Gdzie go poznałaś? – chciała wiedzieć Sofia.
– Zadzwoniłam do kurii, powiedziałam, że jestem dziennikarką i że chcę napisać artykuł o całunie turyńskim. W kancelarii pracuje pewna pani, dojrzała matrona, która zajmuje się kontaktami z prasą. Przez dwie godziny opowiadała mi to, co sama mogę przeczytać w broszurach dla turystów, w dodatku udzieliła mi lekcji historii dynastii sabaudzkiej. Koniec końców wyszłam stamtąd znudzona jak mops. Ta dobra kobieta nie była wymarzonym informatorem. Zadzwoniłam jeszcze raz, prosząc o rozmowę z samym kardynałem. Zapytali mnie oczywiście, kim jestem i czego chcę. Wyjaśniłam, że jestem dziennikarką, która interesuje się pożarami i innymi wypadkami w katedrze. Znów przełączyli mnie do tej zacnej damy, która tym razem nie była już tak życzliwa. Nalegałam, by umówiła mnie na spotkanie z kardynałem. W końcu postawiłam wszystko na jedną kartę i powiedziałam jej, iż wiem, że coś ukrywają i że opublikuję moje podejrzenia. Przedwczoraj zadzwonił do mnie ojciec Yves. Przedstawił się jako sekretarz kardynała. Jego zwierzchnik nie może się ze mną spotkać, ale on jest do mojej dyspozycji. Umówiliśmy się, pogadaliśmy. Wydawał się szczery, kiedy relacjonował ten ostatni pożar. Potem oprowadził mnie po katedrze, po czym wypiliśmy kawę. Uzgodniliśmy, że będziemy w kontakcie i wrócimy do tematu. Kiedy zadzwoniłam wczoraj, by umówić się na spotkanie, powiedział, że przez cały dzień będzie zajęty i zapytał, czy zgodzę się zjeść z nim kolację. To wszystko.
– To dość szczególny ksiądz – wyrwało się Sofii, jak gdyby myślała na głos.
– Łatwo sobie wyobrazić, że kiedy odprawia mszę, katedra pęka w szwach – zauważyła Ana.
– Podoba ci się?
– Gdyby nie był księdzem, starałabym się go poderwać.
Sofia była trochę skonsternowana rezolutnością swojej rozmówczyni. Ona sama nigdy nie zdobyłaby się na takie wyznanie. Te młode dziewczęta… Ana miała najwyżej dwadzieścia pięć lat, należała do pokolenia, które śmiało sięga po to, na co ma ochotę, bez hipokryzji i rozglądania się na boki, chociaż w tym przypadku kapłaństwo ojca Yvesa zdawało się ją powstrzymywać. Przynajmniej na razie.
– Mnie również intryguje ten ksiądz, ale prześwietliliśmy go i nie trafiliśmy na nic podejrzanego. Zdarzają się tacy ludzie, przejrzyści jak łza. Nieważne! Jaki masz plan?
– Gdybym dostała od ciebie jakąś wskazówkę… mogłybyśmy wymieniać się informacjami…
– Nie, nie mogę i nie powinnam tego robić.
– Nikt się nie dowie.
– Ano, nie chcę, byś odniosła złe wrażenie, ale ja nie robię niczego za plecami innych, a zwłaszcza za plecami tych, którym ufam i z którymi pracuję. Wydajesz mi się bardzo sympatyczna, ale ja mam swoją pracę, a ty swoją. Jeśli Valoni w pewnej chwili stwierdzi, że czas włączyć cię do naszych działań, będę zachwycona, jeśli nie, nie będę rozpaczała.
– Jeśli ktoś chce ukraść bądź zniszczyć całun turyński, opinia publiczna ma prawo o tym wiedzieć.
– Nie wątpię. Ale to ty utrzymujesz, że ktoś ma taki zamiar. My prowadzimy śledztwo w sprawie pożaru. Kiedy dobiegnie ono końca, powiadomimy naszych zwierzchników, ci zaś opinię publiczną, jeśli będzie to konieczne.
– Nie prosiłam, żebyś robiła coś za plecami szefa.
– Ano, zrozumiałam, o co mnie prosisz. Odpowiedź brzmi: nie. Przykro mi.
Ana jak niepyszna wstała od stołu, przygryzając dolną wargę.
Zostawiła niedopite cappuccino.
– Cóż, jak nie, to nie. W każdym razie, jeśli na coś natrafię, wolno mi będzie do ciebie zadzwonić?
– Naturalnie.
Dziewczyna uśmiechnęła się grzecznie na pożegnanie i szybko wyszła z kawiarni. Sofia zastanawiała się, dokąd to idzie tak pewnym krokiem. Zadzwoniła jej komórka. Kiedy usłyszała głos ojca Yvesa, miała ochotę się roześmiać.
– O wilku mowa! Zaledwie parę minut temu rozmawiałam o księdzu.
– Coś podobnego! Z kim?
– Z Aną Jimenez.
– Ach, z tą dziennikarką. To urocza dziewczyna, bardzo błyskotliwa. Zbiera materiały o pożarze w katedrze. Słyszałem, że pani przełożony, Valoni, jest przyjacielem jej brata, który z kolei pracuje dla Europolu.
– Rzeczywiście. Santiago Jimenez przyjaźni się z Alonim i z nami wszystkimi. To dobry kolega i bardzo kompetentny policjant.
– Tak, wygląda na przyzwoitego człowieka. Ale, ale, dzwonię do pani w imieniu kardynała. Chce zaprosić panią i pani zwierzchnika na bankiet.
– Bankiet?
– Kardynał podejmuje grono katolickich naukowców, którzy dość regularnie przyjeżdżają do Turynu, by prowadzić badania całunu. Przy okazji zajmują się jego konserwacją. Powstał nawet specjalny komitet, przewodniczy mu profesor Molard. Za każdym ich przyjazdem kardynał organizuje małe przyjęcie. Nie zaprasza zbyt wielu gości, najwyżej trzydzieści, czterdzieści osób, i chciałby państwa widzieć w tym gronie. Swego czasu inspektor Valoni żywo interesował się tymi naukowcami i akurat nadarza się okazja, by ich poznać.
– Więc i ja jestem zaproszona?
– Oczywiście, pani doktor, sam Eminencja sobie tego życzy.
– Dobrze, proszę więc powiedzieć gdzie i kiedy.
– Pojutrze, w rezydencji kardynała o siódmej wieczorem.
Spodziewamy się też kilku przedsiębiorców, którzy z nami współpracują, poza tym może przyjść burmistrz, jacyś samorządowcy, a może nawet monsignore Aubry, pomocnik zastępcy sekretarza stanu, oraz Jego Eminencja kardynał Visiers.
– Bardzo dziękuję za zaproszenie.
– Czekamy na państwa.
Valoni był w złym humorze. Większą część dnia spędził w turyńskich podziemiach. Niektóre odcinki korytarzy pamiętały XVI wiek, inne XVIII, nawet Mussolini dostrzegł potencjał tych galerii, niektóre nawet kazał przedłużyć. Obchód podziemi był trudnym zadaniem. Pod ziemią mieścił się inny Turyn, a raczej wiele różnych Turynów, stare terytorium turyńczyków skolonizowanych przez Rzym, oblężonych przez Hannibala, zaatakowanych przez Longobardów, aż zapanowała nad nim dynastia sabaudzka. Było to miasto, w którym historia na każdym kroku krzyżowała się z mitem, pozostawiając temu drugiemu duże pole do popisu.