Выбрать главу

– Naciskał na D’Alaquę, żeby zabrał mnie do opery, a potem przyprowadził do niego do domu, bo wydaje kolację, by uhonorować kardynała Visiera. D’Alaqua nie mógł się wymigać, musiał zgodzić się na moje towarzystwo. Nie wiem, czy powinnam iść…

– Owszem, powinnaś pójść i nadstawiać ucha. To polecenie służbowe. Wszyscy ci poważani i wpływowi ludzie trzymają trupy w szafie. Zastanawiam się, czy któryś nie wie czegoś o naszej katedrze.

– Marco, proszę! To absurd! Nie możesz myśleć, że wszyscy mają coś wspólnego z pożarami i niemowami…

– Wiem co mówię. Rozmawiasz z policjantem. Nie ufam grubym rybom. Żeby dojść tam, dokąd doszli, musieli wdepnąć w niejedno gówno i ściąć wiele głów. Pozwól sobie przypomnieć, że za każdym razem, kiedy rozbijamy szajkę złodziei dzieł sztuki, okazuje się, że kradzież zlecił jakiś ekscentryczny milioner, który śni o tym, by w swojej prywatnej kolekcji zgromadzić całe dziedzictwo kulturowe ludzkości. Ty jesteś urodzoną księżniczką z bajki, ale masz do czynienia z rekinami, które pożerają wszystko, co napotykają na swojej drodze. Nie zapomnij o tym jutro, ani w operze, ani na kolacji u Bonomiego. Ich dobre maniery, elokwencja, cały ten zbytek, to tylko fasada. Mam do nich mniej zaufania niż do kieszonkowców z Trastevere.

– Znowu muszę sobie kupić jakiś ciuch…

– Kiedy wrócimy, poproszę, by przyznano ci zwrot kosztów związanych ze śledztwem. Tymczasem, księżniczko, postaraj się omijać Armaniego szerokim łukiem, w przeciwnym razie zostawisz u nich całą miesięczną pensję.

– Postaram się, ale nie obiecuję.

***

Zarumieniona panna młoda przyjmowała życzenia, nie widząc końca kolejki gości, którzy przyszli na jej wesele. Sala była pełna. Addai pomyślał, że ślub bratanicy Bakkalbasiego to doskonała okazja, by spotkać się w Berlinie z większością braci.

Podróżował z Bakkalbasim, jednym z ośmiu biskupów wspólnoty, oficjalnie zamożnym kupcem z Urfy.

Zebrawszy siedmiu zwierzchników wspólnoty z Niemiec i drugie tyle z Włoch, skierował się do spokojnego kąta sali, gdzie panowie sięgnęli po długie cygara. Jeden z siostrzeńców Bakkalbasiego stał nieopodal, pilnując, by nikt im nie przeszkadzał.

Addai wysłuchał raportów swoich ludzi, którzy szczegółowo zdali mu relację z życia wspólnoty na tych barbarzyńskich ziemiach.

– W przyszłym miesiącu Mendibh wyjdzie na wolność.

Naczelnik więzienia wiele razy rozmawiał przez telefon z szefem policjantów, którzy prowadzą tę sprawę. Niedawno kuratorka skarżyła się naczelnikowi więzienia, że nie wypada odgrywać takiego przedstawienia przed więźniem. Przypomniała, że już od dawna radzi, by wysłać Mendibha do specjalnego ośrodka, że jest święcie przekonana, że on nie rozumie, co się do niego mówi, i że urządzanie cyrku, w którym ona ma się rzekomo opowiedzieć za wypuszczeniem go na wolność tylko po to, by sprawdzić, czy rozumie, co mówią, uważa za oburzające i niegodziwe. Dała mu do zrozumienia, że nigdy więcej nie weźmie udziału w podobnym przedstawieniu.

– Kto jest twoim łącznikiem w więzieniu? – zapytał Addai.

– Moja bratowa, sprzątaczka. Od lat sprząta biura i niektóre części samego więzienia. Tak się przyzwyczaili do jej obecności, że traktują jąjak powietrze. Kiedy rano przychodzi naczelnik, a ona jest zajęta pracą, daje jej znak, by sobie nie przeszkadzała, gdy on tymczasem załatwia jakiś telefon lub rozmawia z pracownikami. Ufają jej. To starsza kobieta, kto by mógł podejrzewać o złe zamiary siwą panią z wiadrem i ścierką.

– Czy można się dowiedzieć z wyprzedzeniem, kiedy zostanie zwolniony?

– Tak, to możliwe – odparł mężczyzna.

– W jaki sposób? – chciał wiedzieć Addai.

– Podania o skrócenie wyroku przychodzą do naczelnika więzienia faksem, odbiera je rano. Moja bratowa dociera do pracy wcześniej, i już została poinstruowana, żeby przeglądać nadesłane dokumenty, a jeśli znajdzie się wśród nich nakaz zwolnienia Mendibha, ma do mnie natychmiast zadzwonić. Kupiłem jej telefon komórkowy tylko dla tej jednej rozmowy.

– Czy mamy więcej ludzi w więzieniu?

– Dwóch braci skazanych za zabójstwo. Jeden był kierowcą pewnego dygnitarza w Turynie, drugi prowadził zieleniak. Którejś nocy doszło do awantury w dyskotece, postawili się gościom, którzy zaczepiali ich dziewczyny. Nasi byli szybsi i jeden z awanturników dostał cios nożem i zmarł. Ale to dobrzy chłopcy i bardzo oddani sprawie.

– Niech Bóg im wybaczy czyn popełniony w afekcie. Należą do naszej wspólnoty?

– Bezpośrednio nie, ale jeden z ich krewnych jest naszym oddanym wyznawcą. Rozmawiał z nimi. Zapytaliśmy, czy mogliby… czy mogliby…

Mężczyzna był speszony, lecz Addai, nie spuszczał wzroku z jego twarzy.

– Co odpowiedzieli?

– Zależy za jakie pieniądze. Jeśli ich rodziny dostaną milion euro, podejmą się tego.

– Skąd będą wiedzieli, czy pieniądze rzeczywiście nadeszły?

– Przyjdzie do nich krewny, który potwierdzi, czy dostali pieniądze i kiedy mają… zresztą, sam kazałeś.

– Pieniądze będą. Ale musimy się przygotować także na to, że Mendibh jednak wyjdzie z więzienia żywy.

Do rozmowy włączył się elegancki młody człowiek z gęstym zarostem.

– Pasterzu, gdyby do tego doszło, będzie się z nami kontaktował tradycyjnymi kanałami.

– To znaczy?

– O dziewiątej rano pójdzie do parku Carrara. Będzie się przechadzał jak znudzony turyńczyk nieopodal pomnika Appiusza Klaudiusza. O tej porze codziennie przechodzi tamtędy mój kuzyn Arslan, który odprowadza córeczki do szkoły. Już od lat, kiedy nasi bracia wpadają w tarapaty, idą tam, upewniając się, czy nikt ich nie śledzi. Kiedy z przeciwka nadchodzi Arslan, rzucają na ziemię kartkę, na której wskazane jest miejsce, gdzie mogą się spotkać za kilka godzin. Kiedy do Turynu przyjeżdża któryś z twoich wysłanników, dostaje dokładnie takie same instrukcje. Arslan kontaktuje się ze mną, zawiadamia mnie o miejscu spotkania, my zaś szykujemy siatkę ludzi, by upewnić się, czy nikt nie śledzi wysłannika. Jeśli okaże się, że trwa cichy pościg, nie podchodzimy do niego, ale staramy się za nim iść i kontaktujemy się, kiedy niebezpieczeństwo wydaje się zażegnane. Jeśli nie dochodzi do spotkania, nasz brat wie, że dzieje się coś złego i próbuje jeszcze raz. Tym razem idzie do straganu z owocami na via della Accademia Albertina i kupuje jabłka. Płacąc, podaje ukradkiem kartkę z adresem kolejnego miejsca. Straganiarz należy do wspólnoty i natychmiast nas powiadamia. Trzecia możliwość…

– Lepiej, żeby nie trzeba było uciekać się do trzeciej próby. Jeśli wyjdzie żywy z więzienia, nie powinien przeżyć pierwszego spotkania. Czy to jasne? Grozi nam wielkie niebezpieczeństwo. Za Mendibhem pójdą karabinierzy, doświadczeni policjanci. Trzeba znaleźć odpowiednich ludzi, którzy zrobią co należy i znikną, zanim zjawi się policja. Nie pójdzie łatwo, ale nie wolno dać mu szansy na kontakt z kimkolwiek z nas, zrozumiane?

Mężczyźni przytaknęli, zasępieni.

– Jestem wujem ojca Mendibha – odezwał się najstarszy.

– Przykro mi.

– Wiem, że robisz to, by nas ocalić, ale czy naprawdę nie ma innej możliwości, by wywieźć go z Turynu?

– Niby jak? – Addai wzruszył ramionami. – Urządzą pościg, będą mu deptali po piętach, obfotografują i sfilmują każdego, kto odważy się do niego podejść. Odczuwam taki sam ból jak i ty, nie mogę jednak pozwolić, by do nas dotarli. Przetrwaliśmy dwa tysiące lat, kosztowało to życie niejednego z naszych przodków, nie wspominając o wyrwanych językach, utraconym dobytku i rodzinach. Nie możemy zdradzić ani ich, ani samych siebie. Powtarzam, boleję nad tym, ale nie widzę innego wyjścia.