Выбрать главу

– Rozumiem. Pozwolisz zrobić to mnie, jeśli wyjdzie z więzienia?

– Ty chcesz to zrobić? Przecież należysz do starszyzny naszej wspólnoty. Zresztą, jak mógłbyś to zrobić, będąc jego wujem?

– Zostałem sam. Moja żona i córki zginęły przed trzema laty w wypadku samochodowym. Nie mam tu nikogo. Zamierzałem wrócić do Urfy, by dożyć swoich dni w domu moich krewnych. Wkrótce skończę osiemdziesiąt lat, przeżyłem już tyle, że Bóg przebaczy mi, jeśli to ja odbiorę życie Mendibhowi i sobie samemu. Tak będzie najrozsądniej.

– Chcesz odebrać sobie życie?

– Tak, pasterzu. Kiedy już będzie po wszystkim. Kiedy Mendibh skieruje swoje kroki do parku Carrara, będę już na niego czekał. Wyjdę mu naprzeciw, nie będzie niczego podejrzewał, przecież jestem jego krewnym. Obejmę go, zadając śmiertelny cios. Potem wbiję sobie nóż w serce.

Wszyscy zamilkli, poruszeni wyznaniem starca.

– Nie jestem przekonany, że to dobry pomysł – odparł Addai. – Zrobią ci sekcję zwłok, ustalą, kim jesteś.

– Nie, nie uda im się. Wcześniej wyrwiecie mi zęby i wypalicie opuszki palców. Dla policji będę człowiekiem bez tożsamości. Zmęczyłem się już życiem. Pozwól, niech to będzie moja ostatnia, najbardziej bolesna posługa ku chwale wspólnoty. Czy Bóg mi wybaczy?

– Bóg wie, po co to wszystko robimy.

– Więc kiedy Mendibh wyjdzie z więzienia, poślij po mnie i przygotuj mnie na śmierć.

– Tak się stanie. Jeśli jednak nas zdradzisz, ucierpi cała twoja rodzina w Urfie.

– Nie obrażaj mnie takimi pogróżkami. Nie zapominaj, kim jestem, kim byli moi przodkowie.

Addai opuścił głowę na znak zgody, po czym zapytał o Turguta.

Odpowiedział mu inny mężczyzna, niski, krzepki, o wyglądzie portowego tragarza, choć w rzeczywistości był strażnikiem w Muzeum Egipskim.

– Francesco Turgut jest przerażony. Ci z policji już wielokrotnie go przesłuchiwali, wydaje mu się też, że niejaki ksiądz Yves, sekretarz kardynała, przygląda mu się podejrzliwie.

– Co wiemy o tym księdzu?

– To Francuz, ma pewne wpływy w Watykanie, niedługo zostanie biskupem pomocniczym Turynu.

– Możliwe, że jest jednym z nich?

– Niewykluczone. Wskazują na to pewne przesłanki. To nie jakiś przeciętny wikary. Pochodzi z arystokratycznej rodziny, zna wiele języków, odebrał gruntowne wykształcenie, uprawia sport… i przestrzega celibatu. Zresztą, sam wiesz, oni nigdy nie naruszają tej zasady. To protegowany kardynała Visiera i monsignora Aubry’ego.

– Co do których mamy pewność, że do nich należą.

– Bez wątpienia. Sprytnie dostali się do Watykanu i umiejętnie ulokowali na najwyższych stanowiskach w kurii. Nie zdziwiłbym się, gdyby któregoś dnia jeden z nich został papieżem. To byłaby kpina…

– Turgut ma siostrzeńca w Urfie, Ismeta, to porządny chłopak, poproszę go, by przeniósł się do swojego wuja.

– Kardynał jest łaskawy, podejrzewam, że zgodzi się, by Francesco przyjął siostrzeńca pod swoje skrzydła.

– Ismet to bystry chłopak, jego ojciec prosił mnie, bym się nim zajął. Każę mu, by zamieszkał z Turgutem. Musi się ożenić z jakąś Włoszką, w swoim czasie zastąpi wuja. Poza tym będzie miał na oku księdza Yvesa i wybada, czy jest jednym z nich.

– Co do tego nie mam wątpliwości.

– Dzięki Ismetowi zyskamy pewność. Rozumiem, że nasz tunel nadal jest dostępny?

– Tak. Dwa dni temu szef tych historyków z policji zszedł do podziemi z kilkoma żołnierzami. Kiedy wyszedł, wystarczyło zobaczyć jego sfrustrowaną minę, mówiła sama za siebie. Nie, nie natrafili na ślad tunelu.

Mężczyźni nie przerywali rozmowy, sącząc wino do późnej nocy, kiedy to młoda para pożegnała rodzinę. Addai, abstynent, nie pił. W towarzystwie Bakkalbasiego i trzech mężczyzn opuścił lokal i skierował się do domu jednego z braci ze wspólnoty.

Następnego dnia zamierzał wybrać się do Turynu, tak im przynajmniej powiedział. Zastanawiał się jednak, czy nie wrócić do Urfy. Wszyscy wiedzieli, co mają robić, udzielił im dokładnych wskazówek. Mendibh powinien umrzeć, by ocalić wspólnotę.

Noc upłynęła Addaiowi na modlitwie. Szukał Boga w powtarzanych wciąż pacierzach, wiedział jednak, że Bóg go nie słucha. Tak naprawdę nigdy nie czuł jego bliskości, nie dostał od niego żadnego znaku, choć poświęcił dla niego swoje życie i życie tylu bliźnich. A jeśli Boga nie ma? A jeśli to jedno wielkie kłamstwo? Czasem ulegał podszeptom diabła i myślał, że ich wspólnota opiera się na wierze w mit, w legendę, że nic z tego, co opowiadano im w dzieciństwie, nie jest prawdą.

Nie było jednak odwrotu. Jego życie zostało dokładnie zaplanowane, a jego jedynym celem było odebranie im całunu Chrystusa. Wiedział, że będą mu w tym przeszkadzali, jak robią to od wieków, odkąd skradli święte płótno. Kiedyś jednak wspólnota je odzyska, a dokona tego on, Addai.

***

Kiedy weszła do loży D’Alaquy, nie potrafiła ukryć zaskoczenia. Siedzieli w niej kardynał Visier, profesor Bolard i trzej inni panowie, których natychmiast rozpoznała – członek rodziny Agnelli z żoną, dwaj bankierzy i burmistrz Torriani wraz z małżonką. Przedtem D’Alaqua przysłał do hotelu samochód, który zawiózł ją do opery, a przy wejściu czekał na nią asystent dyrektora teatru, by odprowadzić ją do loży.

D’Alaqua powitał ją serdecznie, dłużej przytrzymując jej rękę.

Kardynał Visier jedynie lekko się uśmiechnął.

D’Alaqua posadził Sofię między burmistrzem i jego żoną a profesorem Bolardem. Sam zajął miejsce obok kardynała.

Sofia czuła na sobie zainteresowane spojrzenia mężczyzn.

Wiedziała, że wygląda szczególnie pociągająco, ponieważ bardzo starannie przygotowywała się do wyjścia. Po południu poszła do fryzjera, potem jednak wróciła do salonu Armaniego, tym razem po elegancki komplet – czerwoną marynarkę ze spodniami, choć czerwony nie był sztandarowym kolorem tego stylisty. Wyglądała zjawiskowo, przynajmniej tak twierdzili Valoni i Giuseppe.

Marynarka miała głęboki dekolt i burmistrz z trudem odrywał wzrok od miejsca, gdzie kończyło się wycięcie.

Valoni był zaskoczony, że D’Alaqua nie przyjechał po Sofię osobiście, tylko wysłał po nią samochód. Sofia zrozumiała podtekst: nie jest nią zainteresowany, traktuje ją jak jeszcze jednego gościa.

Było jasne, że D’Alaqua trzyma ją na dystans i mimo całej subtelności, z jaką to robił, nie miała wątpliwości, co chce dać jej do zrozumienia.

Podczas przerwy została zaproszona do prywatnego saloniku D’Alaquy, gdzie czekał na nich szampan i przekąski, których nawet nie tknęła, by nie zlizać karminowej szminki.

– Podoba się pani opera, pani doktor?

Kardynał Visier mierzył ją uważnym spojrzeniem.

– O tak. Pavarotti jest dziś w świetnej formie.

– W rzeczy samej, chociaż rola w Cyganerii nie jest jego największym osiągnięciem.

Guido Bonomi wylewnie witał gości D’Alaquy.

– Sofio, wygląda pani olśniewająco! – wykrzyknął. – Zawsze zaskakuje mnie pani uroda, chociaż widzieliśmy się zaledwie wczoraj. Zachwycała mnie już pani jako studentka, a teraz pani urok wcale nie zmalał. Mam tu całą kolejkę kolegów, którzy niecierpliwią się, by panią poznać, i grono zazdrosnych żon, ponieważ ich mężowie częściej kierowali lornetkę na panią niż na tenora. Należy pani do tych kobiet, które przyćmiewają wszystkie inne.

Sofia uśmiechnęła się kwaśno. Pochlebstwa Bonomiego wydały jej się nie na miejscu. Traktował ją zbyt poufale, co było krępujące. Posłała mu niezadowolone spojrzenie, krzywiąc się lekko. Bonomi zrozumiał przesłanie zielonych oczu i nie zaryzykował dalszych komplementów.