Tylko on potrafił być bezwzględnie szczery, tylko on miał odwagę go krytykować, czasem nawet Addai wyczuwał w jego głosie nutę wyzwania. A jednak nie, Guner go nie zdradzi. Cóż za niedorzeczne podejrzenie. Jeśli nie będzie mu ufał, nie uniesie tego ciężaru. Przecież jest tylko człowiekiem.
Usłyszał delikatne pukanie do drzwi i szybko je otworzył.
W progu stał Guner.
– Obudziłem cię? – zdziwił się Addai.
– I tak nie mogłem zasnąć. Czy Mendibh umrze?
– Wstałeś z łóżka tylko po to, by mnie o to zapytać?
– Czy coś liczy się bardziej niż ludzkie życie, pasterzu?
– Postawiłeś sobie za cel dręczenie mnie?
– Nie, niech Bóg broni, ja tylko przemawiam do twojego sumienia. Skończ z tym szaleństwem raz na zawsze.
– Idź już, Gunerze, muszę odpocząć.
Guner odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju. Addaj zaciskając pięści, starał się zdusić rozpierającą go wściekłość.
Nie spała pani dobrze? – zapytał Giuseppe. Ana w roztargnieniu pogryzała francuski rogalik.
– Ach, to pan! Dzień dobry. Tak, rzeczywiście miałam koszmarną noc. A gdzie Sofia?
– Powinna wkrótce zejść na śniadanie. Nie widziała pani mojego szefa?
– Nie. Dopiero przyszłam.
Wszystkie stoliki w hotelowej restauracji były zajęte. Giuseppe, nie zastanawiając się, usiadł przy stoliku Any.
– Pozwoli pani, że zamówię kawę?
– Naturalnie. Jak rozwija się śledztwo?
– To mozolna praca. A co słychać u pani?
– Zagrzebałam się po uszy w historii. Przeczytałam mnóstwo książek, szukam w Internecie, ale szczerze powiedziawszy, więcej dowiedziałam się wczoraj od Sofii niż ze wszystkich lektur razem wziętych.
– Nic dziwnego, Sofia umie bardzo obrazowo przekazać wiedzę. Ja również wiele się od niej nauczyłem. Proszę powiedzieć, ma pani jakąś teorię?
– Nic konkretnego. Zresztą dzisiaj mam mętlik w głowie. Śniły mi się same koszmary.
– Tak się dzieje, kiedy człowiek ma nieczyste sumienie.
– Słucham?;
– Żartuję. Tak mawiała moja mama, kiedy w dzieciństwie budziłem się z krzykiem. Pytała mnie groźnie: „Giuseppe, co dzisiaj zbroiłeś?”. Była przekonana, że koszmary senne to głos sumienia.
– Nie pamiętam, żebym zrobiła wczoraj cokolwiek, co mogłoby zaciążyć na moim sumieniu. Jest pan policjantem czy również historykiem?
– Tylko policjantem i to mi wystarczy. Miałem szczęście, że trafiłem do tego wydziału, wiele się nauczyłem przez lata pracy z Valonim.
– Widzę, że wszyscy odnosicie się do szefa z wielkim szacunkiem.
– To prawda. Brat pewnie pani o nim opowiadał?
– Santiago też bardzo go szanuje. Zabrał mnie raz do niego na kolację, spotkałam go też w innych okolicznościach.
Do restauracji weszła Sofia i od razu ich zauważyła.
– Co ci się stało, Ano? Nie wyglądasz najlepiej.
– Chyba powinnam zacząć się martwić. Z daleka widać, 1 że jestem niewyspana?
– Wyglądasz, jakbyś stoczyła walkę z poduszką.
– Trafiłaś w sedno, byłam w samym sercu bitwy, widziałam poćwiartowane dzieci, zgwałcone kobiety, czułam nawet swąd pożaru. Nie powiem, żebym się wyspała.
– Współczuję.
– Sofio, wiem, że masz mnie dość, ale jeśli znajdziesz wolną chwilę, chciałabym wrócić do naszej rozmowy.
– Cóż, jeszcze nie wiem kiedy, ale postaram się znaleźć dla ciebie czas.
Do stołu podszedł Valoni, wertując plik notatek.
– Dzień dobry wszystkim. Sofio, ksiądz Charny zostawił dla mnie wiadomość. Bolard oczekuje nas za dziesięć minut w katedrze.
– Ksiądz Charny? Któż to taki? – zainteresowała się Ana.
– Ksiądz Yves de Charny – odparła Sofia.
– Ciekawość to pierwszy stopień do piekła – upomniał ją Valoni.
– Muszę być ciekawska – odparła niezrażona Ana. – Inaczej niczego się nie dowiem.
– W porządku. Jeśli jesteście po śniadaniu, bierzmy się do pracy. Giuseppe, ty…
– Tak, idę tam. Później do ciebie zadzwonię.
– Sofio, jeśli się pośpieszymy, nie spóźnimy się do Bolarda. Ano, życzę pani udanego dnia.
– Na pewno będzie udany.
W drodze do katedry Valoni spytał Sofię:
– Jak dużo wie ta Jimenez?
– Nie wiem. Wypytuje mnie o wszystko, sama niczego nie zdradza. Sprawia wrażenie bezradnej, wydaje mi się jednak, że ma więcej atutów, niż daje po sobie poznać. To sprytna dziewczyna. Niby nic, a jednak umiejętnie wyciąga z nas informacje i sama sporo wie.
– Jest bardzo młoda.
– I niegłupia.
– Tym lepiej dla niej. Rozmawiałem z Europolem, pomogą nam. Uszczelnią granice, lotnisko, stacje kolejowe… Kiedy skończymy z Bolardem, podjedziemy do centrali karabinierów. Chcę, żebyś oceniła, jaką akcję zorganizował Giuseppe. Nie możemy liczyć na zbyt wiele posiłków, ale to, co mamy, powinno nam wystarczyć. Siedzenie niemowy też nie powinno być trudne.
– Jak sądzisz, kiedy już znajdzie się na wolności, uda mu się porozumieć ze swoimi?
– Tego nie wiem, ale jeśli należy do jakiejś organizacji, na pewno ma adres kontaktowy. Przecież nie będzie spał na ulicy, musi dokądś pójść. Poprowadzi nas, jestem o to spokojny. Ty zostaniesz w centrali karabinierów, będziesz koordynowała operację.
– Jak to? Nie chcę, wolę iść z wami.
– Nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć. Nie jesteś policjantką, nie wyobrażam sobie, jak ganiasz za jakimś niemową po Turynie.
– Nie zna mnie, nigdy mnie nie widział, mogę się przydać.
– Ktoś musi zostać w centrali, a ty jesteś najodpowiedniejszą osobą. Będziemy ci meldowali przez radiotelefony, jak przebiega akcja. Będziesz na bieżąco. John Barry namówił kolegów z CIA, by udzielili nam nieoficjalnego wsparcia. Pożyczą nam miniaturowe nadajniki, żebyśmy mogli śledzić każdy krok niemowy. W centrali będziesz odbierała sygnały tak wyraźne, jak gdybyś była na ulicy. Giuseppe już rozmawiał z naczelnikiem więzienia, pozwoli nam rzucić okiem na obuwie naszego podopiecznego.
– Chcecie włożyć mu mikrofon do buta?
– Taki jest plan. Niestety, on nie ma porządnych butów, tylko adidasy, więc będzie to trudniejsze, ale chłopcy z CIA nam pomogą. W Stanach przywykli do pracy z obuwiem sportowym, to tylko w Europie nosi się prawdziwe buty.
– Ciekawe spostrzeżenie… Mamy już zezwolenie od prokuratora na przeprowadzenie operacji?
– Nadejdzie najpóźniej jutro.
Ojciec Yves czekał na progu katedry, by zabrać ich do miejsca, gdzie komitet naukowy pod okiem Bolarda pracował nad całunem. Gdy się tam znaleźli, przeprosił ich i zostawił samych, wymawiając się nawałem obowiązków.
– Panie, przybył posłaniec od waszego wuja.
Baldwin poderwał się z łoża i przecierając oczy, rozkazał dworzaninowi wprowadzić posłańca.
– Musicie się ubrać, mój panie, jesteście cesarzem, a posłaniec to szlachcic z dworu króla Francji.
– Gdybyś mi o tym ciągle nie przypominał, Pascalu, zapomniałbym, że jestem cesarzem. Pomóż mi. Czy został mi jeszcze jakiś płaszcz z gronostajów, czy już wszystkie sprzedane lub poszły w zastaw?
Pascal de Molesmes, francuski arystokrata i wasal króla Francji, którego ten umieścił u boku swojego nieszczęsnego bratanka, by wspierał go w trudnych chwilach, nie odpowiedział na pytanie cesarza.
Kłopoty materialne cesarstwa stawały się coraz dotkliwsze.
Niedawno władca kazał zdjąć ołów z pałacowych dachówek, by zastawić go u weneckich kupców, którzy robili złote interesy na tarapatach finansowych Baldwina.
Kiedy cesarz zasiadł w sali tronowej, wśród zebranych dostojników przebiegł nerwowy szmer. Wszyscy w napięciu czekali na wieści od króla Francji.