Выбрать главу

Popołudniowy wiatr nie był zbyt dokuczliwy, toteż Pascal de Molesmes postanowił pogalopować brzegiem Bosforu, zanim wróci do cesarskiego pałacu. Od czasu do czasu z przyjemnością wymykał się z dusznych pałacowych komnat, gdzie intrygi, zdrady i śmierć czaiły się w każdym kącie i nie sposób było odgadnąć, kto jest przyjacielem, kto zaś wrogiem. Ufał tylko Baldwinowi, tak jak swego czasu ufał dobremu królowi Ludwikowi.

Upłynęło wiele zim, odkąd król Francji posłał go na dwór Baldwina w orszaku wiozącym złoto, jakie winien był swojemu bratankowi za cenne relikwie, które ten mu odsprzedał wraz z hrabstwem Namuru. Ludwik polecił Pascalowi, by pozostał na dworze i dostarczał wieści o wszystkim, co dzieje się w Konstantynopolu. W liście, jaki sam de Molesmes osobiście wręczył cesarzowi, Ludwik nakazywał swemu bratankowi, by ufał poczciwemu Pascalowi de Molesmes’owi, lojalnemu mężowi i chrześcijaninowi, gdyż, jak zapewniał król, będzie on miał na uwadze tylko jego dobro.

Od pierwszego spotkania zawiązała się między nimi nić sympatii. Pascal trwał u boku Baldwina już od piętnastu lat, z czasem stając się cesarskim doradcą i przyjacielem. De Molesmes doceniał wysiłki Baldwina, by utrzymać godność mocarstwa i stawić skuteczny opór Bułgarom z jednej strony, Saracenom zaś z drugiej.

Gdyby nie lojalność wobec króla Ludwika i Baldwina, już dawno starałby się o powrót do zakonu templariuszy, by walczyć w Ziemi Świętej. Los jednak rzucił go na dwór w Konstantynopolu, gdzie czyhało nie mniej wrogów i niebezpieczeństw niż na polu bitwy.

Słońce zaczynało chować się za horyzontem, kiedy zdał sobie sprawę, że zapędził się aż w pobliże siedziby templariuszy. Szanował Andrego de Saint-Remy, głowę zakonu.

Był to powściągliwy, skromnie żyjący i rozsądny mąż, którego wiodły przez życie krzyż i miecz. Podobnie jak on był francuskim arystokratą, podobnie jak jego los rzucił go do Konstantynopola.

De Molesmes zapragnął porozmawiać ze swym rodakiem, jednakże pora wydawała się zbyt późna – zmierzchało, o tej godzinie rycerze na pewno pogrążeni są w modlitwie. Postanowił zaczekać do jutra i wysłać do przeora list z prośbą o spotkanie.

***

Baldwin II de Courtenay uderzył pięścią w ścianę. Szczęśliwie arras złagodził ból.

Pascal de Molesmes zdał mu szczegółową relację z rozmowy z biskupem. A więc odmowa. Nie dostanie mandylionu.

Cesarz wiedział, że są znikome szansę, by biskup przystał na jego prośbę, ale i tak prosił o to Boga w swych modlitwach, licząc w duchu, że Bóg sprawi cud, by ratować imperium.

Francuz, poruszony wybuchem gniewu swego pana, patrzył na niego, nawet nie starając się ukryć tego, co czuje.

– Nie patrz na mnie w taki sposób! Jestem najnieszczęśliwszym człowiekiem na ziemi!

– Uspokój się, panie, biskup będzie musiał dać ci mandylion – - „jak rzekłeś? Chcesz, bym stawił się w pałacu biskupim i odebrał mu to płótno siłą? Przecież moi poddani nigdy mi nie wybaczą, jeśli pozbawię ich relikwii, której przypisują cudowne właściwości. Papież mnie wyklnie! Tymczasem ty każesz mi się uspokoić, jak gdyby jeszcze nie wszystko było stracone, choć sam dobrze wiesz, że wyczerpaliśmy wszelkie możliwości.

– Historia nauczyła nas, że królowie, by ocalić monarchię, muszą czasem podejmować trudne decyzje. Właśnie to cię czeka Zamiast się nad sobą użalać, przystąp do działania.

Cesarz usiadł, ziewając szeroko, nawet nie wysilając się, by zasłonić usta dłonią.

– Może przyjdzie ci, panie, do głowy lepsze rozwiązanie – mruknął… – Czyżbyś widział inne wyjście? – zdziwił się de Molesmes.

– Przecież jesteś moim doradcą, myślże więc, rusz głową.

– Panie, mandylion jest twoją własnością, żądaj tego, co ci się prawnie przynależy, dla dobra królestwa. Oto moja rada.

– Wyjdź.

De Molesmes opuścił salę i skierował się do kancelarii.

Tam, ku swemu zaskoczeniu, stanął twarzą w twarz z Bartolome dos Capelosem.

Ucieszył się ze spotkania z templariuszem, nie omieszkał zapytać go o zdrowie przeora i innych braci, których zdążył poznać. Po paru minutach uprzejmej pogawędki zapytał, co sprowadza go do pałacu.

– Mój zwierzchnik, Andre de Saint-Remy, prosi cesarza o audiencję.

Poważny ton templariusza kazał de Molesmes’owi zaostrzyć czujność.

– Cóż się wydarzyło, mój przyjacielu? Czyżbyś przynosił złe wiadomości?

Portugalczyk został poinstruowany, by milczeć, a zwłaszcza nie mówić nic na temat delikatnej sytuacji króla Francji.

Najwyraźniej w pałacu jeszcze o niczym nie słyszano, gdyż kiedy Robert, hrabia Dijon, wyruszał z Damietty, miasto nadal było w rękach Francuzów i trwał triumfalny przemarsz wojska.

Bartolome dos Capelos odpowiedział wymijająco:

– Już czas jakiś Andre de Saint-Remy nie widuje się z cesarzem i w ciągu ostatnich miesięcy zdarzyło się niejedno.

De Molesmes zrozumiał, że nic więcej od Portugalczyka nie usłyszy, wyczuł jednak, że zanosi się na ważne spotkanie.

– Odnotuję twoją prośbę. Kiedy tylko cesarz wyznaczy dzień i godzinę, sam osobiście was o tym powiadomię, a przy sposobności odwiedzę przeora.

– Jeśli wolno mi o cokolwiek prosić… nie zwlekaj z uzyskaniem audiencji.

– Odbędzie się najszybciej, jak to będzie możliwe, znasz mnie, przyjacielu templariuszu. Niech Bóg cię prowadzi.

– Niech i ciebie osłania.

Pascal de Molesmes zamyślił się. Powaga Portugalczyka z pewnością oznaczała, iż templariusze mają wiadomość niezwykłej wagi, którą przekażą tylko samemu cesarzowi. Kto wie, czego zażądają w zamian?

Tylko templariusze mieli dość pieniędzy i informacji w tym szarpanym wojnami świecie, w którym przyszło mu żyć.

Bogactwo i wiedza dawały im ogromną potęgę, większą niż władza królów, a nawet samego papieża.

Baldwin sprzedawał już templariuszom relikwie i wiedział, że ci dobrze za nie płacą. Jego stosunki z de Saintremym opierały się na wzajemnym szacunku. Przeor komandorii rycerzy zakonu świątyni tak samo jak Baldwin martwił się upadkiem imperium. Niejednokrotnie wspierał je pożyczką, której cesarz nie mógł zwrócić, ale by zabezpieczyć należność, deponował relikwie, które ostatecznie przechodziły na własność templariuszy. Podobnie zresztą jak inne wartościowe przedmioty, które dopóty nie miały wrócić do monarszego pałacu, dopóki cesarz nie spłaci długów.

Pascal de Molesmes odpędził ponure myśli i zajął się przygotowywaniem wizyty Baldwina w siedzibie biskupa. Musi pojechać ze świtą uzbrojonych żołnierzy. Zabierze ich wystarczająco dużo, by otoczyć pałac biskupi i kościół Świętej Marii Blacherneńskiej, gdzie ukryty jest mandylion.

Nikt nie może dowiedzieć się o ich planach, by nie niepokoić ludu ani biskupa, który uważał Baldwina za pobożnego chrześcijanina, niezdolnego podnieść ręki na Dom Boży. De Molesmes wiedział, że cesarz rozważa tę możliwość i że w desperacji zrozumie, iż jedynym wyjściem będzie oddanie mandylionu królowi Ludwikowi.

Kazał wezwać hrabiego Dijon, by wraz z nim opracować szczegóły przejęcia cennej relikwii. Król Francji udzielił hrabiemu szczegółowych instrukcji, co ma zrobić, gdyby jego bratanek zdecydował się jednak oddać mu całun. Zapłata czekała w kufrach.

Robert, hrabia Dijon, miał trzydzieści lat. Był niezbyt wysoki, silnie zbudowany, o orlim nosie i niebieskich oczach, cieszył się przychylnością dam z dworu Baldwina.

Sługa, którego Pascal de Molesmes posłał po Roberta, z trudem go odnalazł. Musiał przekupić innych pałacowych służących, zanim wskazali mu drogę do komnaty pani Marii, niedawno owdowiałej damy spokrewnionej z cesarzem.