Kiedy hrabia stanął w kancelarii, jeszcze unosił się nad nim aromat perfum z nutą piżma, których używała ta niewiasta.
– Zdradźże, de Molesmes, cóż to za pilne powody kazały ci mnie szukać?
– Hrabio, muszę poznać instrukcje, jakich udzielił ci dobry król Ludwik.
– Sam wiesz, że król namawia cesarza, by odstąpił mu mandylion.
– Nie bawmy się w kotka i myszkę. Wybacz, że spytam bez ogródek: jaką cenę gotów jest zapłacić król Ludwik za święty całun?
– Czy cesarz skłonny jest przystać na prośbę swego wuja?
– Pozwól, hrabio, że to ja będę zadawał pytania.
– Zanim odpowiem, muszę wiedzieć, czy Baldwin podjął już decyzję.
De Molesmes wystąpił dwa kroki naprzód i śmiało popatrzył mu w oczy, by przekonać się, z jakim człowiekiem ma do czynienia. Francuz wytrzymał to spojrzenie.
– Cesarz rozważa propozycję swego wuja – odrzekł de Molesmes spokojnie. – Musi jednak wiedzieć, jak dużo król Francji gotów jest dać za mandylion, dokąd chce go przewieźć,i kto zagwarantuje bezpieczeństwo relikwii. Jeśli nie będzie tego wiedział, nie podejmie decyzji.
– Dostałem rozkazy, by czekać na odpowiedź cesarza, jeśli zaś Baldwin zgodzi się wręczyć całun Ludwikowi, ja sam zawiozę go do Francji i oddam jego matce, pani Blance, która będzie go strzegła, dopóki król nie powróci z krucjaty. Jeśli cesarz zechce sprzedać mandylion, Ludwik da bratankowi dwa worki złota ważące tyle co dwóch mężczyzn i przywróci mu hrabstwo Namuru. Podaruje mu też ziemie we Francji, z których cesarz będzie mógł czerpać wysoką roczną rentę. Jeśli cesarz zgodzi się tylko na jakiś czas zastawić całun, król da mu dwa worki złota, jednakże jeśli Baldwin zechce odzyskać relikwię, będzie musiał mu je zwrócić. W przeciwnym razie po upłynięciu terminu mandylion przejdzie na własność króla Francji.
– Ludwik wykorzystuje swoją przewagę – rzucił niezadowolony de Molesmes.
– Proponuję uczciwy układ.
– Nieprawda, to niesprawiedliwe. Sam dobrze wiesz, że mandylion to jedyna autentyczna relikwia chrześcijaństwa.
– Król jest hojny. Dwa worki złota wystarczą Baldwinowi na pokrycie jego rozlicznych długów.
– To za mało.
– Wiesz, panie, nie gorzej ode mnie, że złoto ważące tyle co dwóch mężczyzn jest lekarstwem na wiele kłopotów imperium. To bardziej niż szczodra propozycja, zwłaszcza jeśli cesarz ostatecznie pożegna się z mandylionem, bo w ten sposób zyska coroczny dochód, aż po koniec swych dni. Jeśli natomiast tylko wypożyczy relikwię… Szczerze powiedziawszy, nie jestem pewien, czy kiedykolwiek uda mu się uzbierać dwa worki kruszcu i zwrócić je wujowi.
– Owszem, wiesz to, panie. Wiesz lepiej ode mnie, że nawet nadludzkim wysiłkiem nie zdoła odzyskać płótna. Dość już tych podchodów. Masz złoto?
– Mam list z podpisem Ludwika, w którym zobowiązuje się, że uiści zapłatę. Mam też trochę złota na zadatek.
– Skąd mamy wiedzieć, czy relikwia dotrze do Francji?
– Dworzanie musieli ci donieść, że podróżuję z liczną świtą. Mój los zależy od tego, czy powrócę do Francji z mandylionem. Rzuciłem na szalę moje życie i honor. Jeśli cesarz przystanie na propozycję, natychmiast wyprawimy do króla posłańca.
– Ile przywiozłeś na zadatek?
– Dwadzieścia funtów złota.
– Każę cię wezwać, kiedy cesarz podejmie decyzję.
– Będę czekał. Chętnie zostanę jeszcze parę dni w Konstantynopolu – zakończył hrabia Dijon z szelmowskim uśmiechem.
Francois de Charney wraz z innymi rycerzami ćwiczył się w strzelaniu z łuku. Andre de Saint-Remy przyglądał mu się z okna kapitularza.
De Charney, przystojny mężczyzna o młodzieńczej posturze, podobnie jak brat Andrego, Robert, wyglądał na Araba. Zresztą obydwaj starali się możliwie najbardziej upodobnić do Saracenów, by bez przeszkód poruszać się po ziemiach wroga. Ufali swoim saraceńskim giermkom, byli z nimi bardzo zżyci.
Po wielu latach bytowania na Wschodzie zakon bardzo się zmienił. Rycerze nauczyli się szanować wroga, nie wystarczał im podbój, starali się jak najlepiej poznać tych ludzi, rozumiejąc, że wiele można się od nich nauczyć.
Guillaume de Sonnac był rozumnym mężem, i szybko stwierdził, że Robert i Francois mają szczególne cechy, które czynią z nich doskonałych zwiadowców.
Obydwaj nauczyli się swobodnie posługiwać językiem arabskim, kiedy zaś wyruszali w drogę ze swymi giermkami, zamieniali się w niewiernych. Mieli skórę spaloną słońcem i nosili się jak saraceńscy dostojnicy. Nie wyglądali na ludzi krzewiących wiarę w Chrystusa.
Opowiadali o swych przygodach w Ziemi Świętej, o pięknie pustyni, na której nauczyli się żyć, o traktatach starożytnych greckich filozofów, przechowywanych przez Saracenów, o sztuce medycyny, której się od nich nauczyli.
Młodzieńcy nie potrafili ukryć podziwu dla wrogów. Powinno to zaniepokoić de Saint-Remy’ego, lecz on wiedział, jak bardzo są oddani zakonowi.
Zostaną w Konstantynopolu dopóty, dopóki przeor nie wręczy im mandylionu, który zawiozą do twierdzy Świętego Jana w Akce. Andre de Saint-Remy podzielił się z nimi swymi obawami, czy pozwolić im na samotną podróż z tak cenną relikwią, zapewnili go jednak, że to jedyny sposób, by mandylion dotarł nietknięty i bezpieczny do celu, fortecy w Akce, gdzie przechowywano większość skarbów templariuszy. Żeby jednak do tego doszło, Saint-Remy musi dostać całun Chrystusa, a to wymaga cierpliwych, dyplomatycznych zabiegów.
Na tym jednak przeor komandorii w Konstantynopolu znał się doskonale.
Baldwin przywdział najlepsze szaty. De Molesmes radził mu, by nikomu nie mówił, iż wybiera się do biskupa.
Pascal de Molesmes osobiście wybrał żołnierzy do orszaku, oraz oddział, który miał okrążyć kościół Świętej Marii Blacherneńskiej.
Plan był prosty. Po zapadnięciu zmroku cesarz zjawi się w pałacu biskupim. Poprosi uprzejmie, by przekazano mu mandylion. Jeśli biskup nie spełni jego prośby, żołnierze wtargną do kościoła i odbiorą relikwię siłą.
De Molesmes przekonał Baldwina, by nie dał się zbyć odmową biskupa. W razie potrzeby można nawet uciec się do pogróżek. Zabiorą ze sobą siłacza Vlada, przybysza z północnych ziem, który ma ciężką rękę i powolny rozum, dlatego spełnia natychmiast wszystkie rozkazy Baldwina.
Ciemność zawładnęła miastem i tylko płonące pochodnie przed wejściami domostw oraz dym unoszący się z kominów zdradzały, że ich mieszkańcy szykują wieczorną strawę.
Głuche walenie w drzwi poniosło się po całym pałacu.
Biskup popijał właśnie cypryjskie wino, czytając list od papieża Innocentego. Służący otworzył pałacowe odrzwia i serce zamarło mu w piersi, gdyż stanął twarzą w twarz z samym cesarzem.
Przybysze pewnym krokiem weszli do pałacu. Baldwin z trudem ukrywał zdenerwowanie. De Molesmes emanował jednak taką pewnością siebie, że cesarzowi wstyd się było wycofać.
Biskup uchylił drzwi swojej komnaty, zaintrygowany hałasem dobiegającym ze schodów. Zaniemówił, kiedy wyrósł przed nim Baldwin, a tuż za jego plecami Pascal de Molesmes i kilkunastu żołnierzy eskorty.
– Co was tu sprowadza?! – wykrzyknął biskup, cofając się.
– To tak się wita cesarza? – wycedził Francuz.
– Wasza Wielebność – odezwał się Baldwin – przyszedłem do was z wizytą. Żałuję, że nie zdążyłem uprzedzić, ale nie pozwoliły mi na to pilne sprawy państwowe.
Uśmiech na twarzy Baldwina nie uspokoił biskupa, który stał nieruchomo pośrodku komnaty.