Выбрать главу

– Pozwolisz nam usiąść? – zapytał cesarz.

– Wejdźcie, wejdźcie, zamknijmy drzwi. Nie spodziewałem się waszych odwiedzin, stąd moje zaskoczenie. Wezwę służbę, by godnie was podjąć. Każę zapalić więcej pochodni i…

– Nie trudźcie się – przerwał mu de Molesmes. – Szkoda zachodu. Cesarz zaszczycił Waszą Wielebność odwiedzinami, raczcie go wysłuchać.

Biskup, wciąż stojąc, najwyraźniej się wahał. Zaniepokojeni hałasami służący nieśmiało zaglądali do komnaty, w każdej chwili gotowi spełnić rozkazy swego pana.

Pascal de Molesmes podszedł do drzwi i kazał im wrócić do swoich zajęć, uspokajając, że to tylko przyjacielska wizyta cesarza u biskupa Konstantynopola. A jako że pora jest późna, nie będą potrzebowali służby, wina naleją sobie sami.

Cesarz z głębokim westchnieniem usiadł w fotelu, biskup zaś, odzyskawszy pewność siebie, odezwał się butnie:

– Cóż to za ważne sprawy sprowadzają was do mego domu o tak późnej porze? Czy to wasze dusze szukają pocieszenia, czy też martwią was sprawy dworu?

– Dobry pasterzu, przybywam jako syn Kościoła, by opowiedzieć Waszej Wielebności o kłopotach naszego królestwa. Dbasz o dusze, biskupie, racz jednak pamiętać, że ci, którzy mają dusze, mają też ciała, i chcę z tobą pomówić o sprawach ziemskich, bo kiedy cierpi państwo, cierpią ludzie.

Baldwin westchnął, na próżno szukając w oczach Pascala aprobaty i zachęty. Rycerz, wyraźnie znudzony, ledwie dostrzegalnym gestem dał mu znak, by mówił dalej.

– Nie gorzej niż ja znasz potrzeby Konstantynopola. Nie trzeba być wtajemniczonym w sprawy dworu, by wiedzieć, że w skarbcu widać już dno i że ciągłe utarczki z naszymi sąsiadami bardzo nas osłabiły. Od miesięcy żołnierze nie dostają pełnego żołdu, urzędnicy pałacowi dopominają się o zaległą zapłatę, nawet ambasadorzy nie pobierają należnej płacy. Żałuję, że nie przyczyniam się daninami do powiększania majątku Kościoła, chociaż jestem jego oddanym synem.

Baldwin zamilkł, obawiając się, że biskup uniesie się gniewem. Ten jednak słuchał go uważnie, zastanawiając się, jakiej odpowiedzi ma udzielić cesarzowi.

– Choć nie klęczę w konfesjonale – podjął Baldwin – ze szczerości serca czynię cię wspólnikiem moich zmartwień. Muszę ocalić królestwo. Jedynym ratunkiem jest sprzedanie mandylionu memu krewnemu, królowi Francji, niech Bóg ma go w swej opiece. Ludwik gotów jest dać nam wystarczająco dużo złota, byśmy spłacili długi. Jeśli oddam mu mandylion, ocalę Konstantynopol. Dlatego, wasza wielebność, proszę cię jako cesarz, byś dał mi święty całun. Trafi do rąk nie mniej pobożnych chrześcijan niż my.

Biskup popatrzył na niego zamyślony. Odchrząknął, zanim przemówił.

– Panie, stajesz przede mną w swej cesarskiej chwale, by domagać się relikwii, która jest dla Kościoła bezcenna. Twierdzisz, że w ten sposób wybawisz Konstantynopol z kłopotów. Na jak długo jednak? Jak możesz domagać się, bym dał ci coś, co do mnie nie należy? Mandylion jest dziedzictwem Kościoła i całego chrześcijańskiego świata. Byłoby świętokradztwem, gdybym pozwolił ci go sprzedać. Wierni obywatele Konstantynopola nie pozwolą na to, za bardzo są oddani cudownemu wizerunkowi Chrystusa. Nie mieszajmy spraw ziemskich z boskimi, waszych spraw ze sprawami chrześcijaństwa. Zrozumcie, przyjaciele, że nie mogę dać wam świętego całunu, który adorują co piątek wszyscy chrześcijanie. Wierni nigdy nie zgodzą się, byś sprzedał relikwię, byś ją posyłał do Francji, nawet jeśli król Ludwik zobowiąże się, że będzie pilnie jej strzegł.

– Nie przyszedłem słuchać twych wywodów, Wasza Wielebność, nie błagam też, byś mi dał mandylion. Ja ci rozkazuję.

Baldwin był zadowolony, że tak stanowczo wypowiedział ostatnie słowa. Popatrzył na de Molesmes’a, szukając uznania w jego oczach.

– Jestem ci winny szacunek, bo jesteś cesarzem. Ty zaś musisz mi być posłuszny, jako pasterzowi Kościoła – odparł spokojnie biskup.

– Wasza Wielebność, nie pozwolę, by imperium wykrwawiło się na moich oczach! To pycha każe ci zatrzymać relikwię. Jako chrześcijanin boleję nad tym, że muszę rozstać się z mandylionem, jednak jako cesarz żądam, byś mi go oddał.

Biskup podniósł się z krzesła i krzyknął:

– Ośmielasz się mi grozić?! Wiedz, że jeśli podniesiesz rękę na Kościół, Innocenty obłoży cię ekskomuniką!

– Czy ekskomuniką obejmie też króla Francji za to, że kupił mandylion?

– Nie oddam wam świętego całunu. Należy do Kościoła i tylko sam papież może nim dysponować…

– Nie należy do Kościoła i dobrze o tym wiesz. To cesarz Roman Pierwszy Lekapenos odebrał go Edessie i przywiózł do Konstantynopola. Należy do imperium, tym samym więc do cesarza. Kościół był tylko depozytariuszem relikwii, teraz to imperium przejmuje nad nią opiekę.

– Zdajmy się na decyzję papieża. Napiszemy do niego, wyłożymy swoje racje, ja zaś poddam się jego woli.

Baldwin zawahał się. Wiedział, że biskup chce zyskać na czasie, jakże jednak przeciwstawić się tak rozsądnej propozycji?

Pascal de Molesmes stanął przed biskupem i popatrzył na niego, nie kryjąc złości:

– Zdaje się, że Wasza Wielebność nie zrozumiał słów cesarza.

– Panie de Molesmes, zaklinam cię, nie mieszaj się do tych spraw!

– Odbieracie mi głos? Jakim prawem? Jestem tak samo jak wy poddanym cesarza Baldwina i moją powinnością jest dbać o interesy imperium. Oddaj mandylion i raz na zawsze zakończmy ten spór.

– Jak śmiesz przemawiać do mnie w taki sposób! Panie, każ zamilknąć twemu urzędnikowi!

– Zamilknijcie obaj – rozkazał Baldwin. – Wasza Wielebność, masz zwrócić, co do ciebie nie należy, bo w przeciwnym razie odbiorę mandylion siłą.

Biskup dopadł drzwi komnaty i zawołał straże. W korytarzu zadudniły kroki gwardzistów.

– Jeśli ośmielicie się tknąć choćby jedną nitkę świętego całunu, napiszę do papieża i sprawię, by was wyklął. A teraz precz! – zagrzmiał.

Baldwin, zaskoczony gniewem biskupa siedział nieporuszony, lecz Pascal de Molesmes z furią podszedł do drzwi i krzyknął:

– Wojsko!

W mgnieniu oka żołnierze wbiegli po schodach i wpadli do komnaty.

– Grozisz cesarzowi? – wycedził de Molesmes. – Skoro tak, każę cię pojmać i osadzić w więzieniu za zdradę. Wiesz, że za takie przewinienie jest tylko jedna kara: śmierć.

Biskup dygotał ze strachu, patrzył zrozpaczony na swoich strażników, modląc się, by sami przystąpili do działania. Ci jednak stali, spoglądając po sobie niepewnie, Pascal de Molesmes zaś odezwał się do oszołomionego Baldwina:

– Panie, zaklinam cię, rozkaż, by Jego Wielebność udał się ze mną do kościoła i oddał mi mandylion.

Baldwin wstał i powoli podszedł do biskupa.

– Pan de Molesmes wypełnia moje rozkazy. Pójdziesz z nim i wręczysz mu mandylion. Jeśli tego nie zrobisz, mój sługa Vlad zawlecze cię do pałacowych kazamat i twoje oczy już nigdy nie ujrzą słońca.

Nie obejrzawszy się na biskupa, pewnym krokiem wyszedł z komnaty otoczony kordonem żołnierzy, przekonany, że zachował się jak prawdziwy cesarz.

***

Olbrzym Vlad wyrósł przed biskupem, gotów wypełnić rozkazy swego pana. Duchowny pojął, że opór na nic się nie zda. Starając się, by zabrzmiało to godnie, rzekł:

– Dam wam mandylion i sam napiszę o tym papieżowi.

W otoczeniu żołnierzy, pod czujnym okiem Vlada, udali się do kościoła Świętej Marii Blacherneńskiej. To tam, w srebrnej skrzyni, spoczywała relikwia. Biskup otworzył skrzynię kluczem, który miał zawieszony na szyi, i nie mogąc powstrzymać łez, wyjął całun i wręczył go de Molesmes’owi.