Выбрать главу

Więzień zrobił krok w kierunku drzwi, ale zanim zdążył sięgnąć do klamki, Genari rzucił się na niego i wykręcił mu ręce.

– Puszczaj! Odbiło ci?! Jesteś martwy! – zawył Frasquello.

W tej chwili otworzyły się drzwi. Na progu stał Valoni i przyglądał się mężczyznom. Z oczu obydwu biła wściekłość.

– Puść go! – rozkazał Genariemu.

Ten puścił ramię Frasquella, który stał bez ruchu, uważnie przyglądając się komisarzowi.

– Wolałem przyjść tu sam, niż wzywać pana do gabinetu naczelnika – wyjaśnił Valoni Genariemu. – Zdaje się, że rozmawiał pan przez telefon, poprosiłem więc, by zamiast panu przerywać, wskazano mi drogę do tego pokoju. Zdaje się, że zjawiłem się w samą porę, bo udało się panu zlokalizować naszego człowieka. A pan niech usiądzie – zwrócił się do Frasquella, który stał nieporuszony.

Genari posłał więźniowi spojrzenie pełne nienawiści.

– Siadać! – powtórzył Valoni.

– Nie znam pana, ale znam swoje prawa i wiem, że nie mam obowiązku rozmawiać z policją. Muszę zadzwonić do adwokata.

– Do nikogo pan nie zadzwoni, tylko posłucha, co mam do powiedzenia i zrobi to, co każę. W przeciwnym razie przeniosą pana do innego zakładu, gdzie nie będzie pod ręką dobrego wujaszka Genariego i skończą się te fanaberie.

– Nie boję się waszych gróźb.

– Nikt tu nikomu nie grozi.

– Dość tego! Czego pan chce?

– Widzę, że wrócił panu zdrowy rozsądek. Dobrze, powiem wprost: zależy mi, by nic złego nie przydarzyło się pewnej osobie siedzącej w tym więzieniu.

– To chyba informacja dla Genariego. On jest klawiszem, ja tylko więźniem.

– Ale to pan się postara, by włos nie spadł z głowy tej osobie.

– Ach tak! A niby jak mam to zrobić?

– Nie wiem. To pańska sprawa.

– Załóżmy, że się zgodzę. Co zyskam?

– Pewne udogodnienia.

– Cha, cha, cha… O to już się troszczy wujaszek Genari. Za kogo mnie pan bierze?

– Zgoda, zajrzę do pańskich akt, zobaczymy, czy za współpracę z wymiarem sprawiedliwości można skrócić wyrok.

– Nie wystarczy, że pan zajrzy do akt, muszę mieć gwarancję.

– Nie udzielam gwarancji. Porozmawiam z naczelnikiem więzienia, zasugeruję, by komisja penitencjarna wzięła pod uwagę pańskie dobre sprawowanie, wyniki testów psychologicznych, stopień przygotowania do powrotu na łono społeczeństwa. Nic więcej nie zrobię, tylko tyle.

– Więc nie ma umowy.

– Skoro tak, zaczynamy tracić te małe przywileje, do których przywykliśmy pod okiem Genariego. Cela zostanie gruntownie przeszukana, będzie się pan musiał ściśle stosować do więziennego regulaminu. Genari zostanie przeniesiony do innej placówki.

– O kogo wam chodzi?

– Zrobi pan to, o co proszę?

– Muszę wiedzieć, o kogo chodzi.

– Jest tu niemy więzień, młody chłopak…

Frasquello wybuchnął śmiechem.

– Mam osłaniać tego niedojdę? Nikt się nim nie interesuje, nikomu nie wadzi. Wie pan dlaczego? Bo nic nie znaczy, jest tu nikim, jakiś biedny kaleka.

– Nie chcę, by przez najbliższe siedem dni stało mu się coś złego.

– A co mogłoby mu grozić?

– Nie wiem. Ale pan zapobiegnie ewentualnym przykrościom.

– Dlaczego tak was interesuje ten niemowa?

– To nie pańska sprawa. Niech pan zrobi, o co proszę, a my nie będziemy więcej zakłócali pana spokojnych wakacji na koszt państwa.

– Zgoda. Zostanę niańką tego niemowy.

Valoni opuścił gabinet z lżejszym sercem. Frasquello był nie w ciemię bity. Dotrzyma obietnicy.

Teraz ciąg dalszy. Musi zdobyć adidasy niemowy i umieścić w podeszwie jednego z nich nadajnik. Naczelnik obiecał mu, że jeszcze tej nocy pośle do celi strażnika, który pod jakimś pretekstem wyniesie buty na zewnątrz.

John posłał do Turynu Larry’ego Smitha, zdolnego elektronika, który, jak głosiła fama, potrafi umieścić mikrofon nawet pod paznokciem. Wkrótce będzie miał okazję się wykazać.

***

Książę de Valant poprosił o audiencję u kanclerza. Przybył do pałacu w towarzystwie bogato odzianego młodego kupca.

– Jakież to ważne sprawy cię sprowadzają, książę? – spytał kanclerz. – Dlaczego pragniesz widzieć się z samym cesarzem?

– Panie kanclerzu, wysłuchaj, proszę, tego rycerza, to mój przyjaciel, szanowany kupiec z Edessy.

Pascal de Molesmes, ze znudzonym, choć uprzejmym wyrazem twarzy, pozwolił młodemu kupcowi mówić. Ten wyłożył mu powody swego przybycia.

– Wiem, że imperium tonie w długach. Przyjechałem, by złożyć cesarzowi pewną propozycję.

– Propozycję cesarzowi? – Z tonu głosu kanclerza trudno było wywnioskować, czy jest zirytowany, czy rozbawiony zuchwałością młodzieńca. – A cóż to za propozycja?

– Reprezentuję grupę kupców z Edessy. Jak sami wiecie, dawno temu pewien bizantyjski cesarz siłą odebrał jej mieszkańcom bezcenną relikwię: mandylion. Jesteśmy dobrymi obywatelami, miłujemy pokój, żyjemy godnie, pragniemy jednak przywrócić naszej społeczności to, co było jej własnością i zostało jej odebrane. Nie przychodzę prosić, byście oddali mi ją natychmiast, gdyż wszyscy wiedzą, że cesarz zamierzał sprzedać ją królowi Francji. Ten natomiast zaklina się, że bratanek mu jej nie sprzedał. Oznaczałoby to, że mandylion wciąż jest w rękach Baldwina. Chcemy go odkupić. Zapłacimy każdą cenę.

– O jakiej społeczności mówisz? Przecież Edessa jest w rękach niewiernych, czy nie tak?

– Jesteśmy chrześcijanami, a obecni panowie Edessy nigdy nas nie prześladowali. Płacimy ogromne podatki, za to cieszymy się pokojem i rozwijamy handel. Nie mamy powodów, by się skarżyć. Mandylion należy jednak do nas i musi powrócić do miasta.

Pascal de Molesmes z coraz większym zainteresowaniem słuchał tego bezczelnego gołowąsa, który bez ogródek proponował, że odkupi najświętszą relikwię.

– Ile gotowi jesteście zapłacić?

– Dziesięć worków złota, każdy ważący tyle co dorosły mężczyzna.

Na twarzy kanclerza nie drgnął żaden mięsień, choć kwota była ogromna. Cesarstwo znów popada w długi, Baldwin rozpaczliwie poszukuje kogoś, kto pożyczy mu pieniądze, nie wystarcza już wsparcie jego wuja, króla Ludwika.

– Powiem cesarzowi o waszej propozycji. Poślę po was, kiedy udzieli mi odpowiedzi.

Baldwin z ciężkim sercem wysłuchał kanclerza. Wszak przysiągł, że nie wyjawi światu, iż mandylion jest już w rękach templariuszy. Wiedział, że jeśli złamię tę przysięgę, straci życie.

– Musicie powiedzieć temu kupcowi, że nie przyjmuję jego propozycji.

– Ależ panie, przynajmniej ją rozważ!

– Nie. I nigdy nie proś mnie, bym wyzbywał się mandylionu! Nigdy!

Pascal de Molesmes ze spuszczoną głową wyszedł z sali tronowej. Napięcie, jakie odmalowało się na twarzy Baldwina na samo wspomnienie relikwii, wydało mu się dziwne. Już od dwóch długich miesięcy święty całun znajdował się w rękach cesarza, lecz ten nikomu nie chciał go pokazać, nawet jemu, swemu zaufanemu kanclerzowi.

Chodziły słuchy że złoto, które tak ochoczo wręczył mistrz templariuszy cesarzowi Konstantynopola jako pożyczkę, stanowi zapłatę za przejęcie mandylionu. Baldwin jednak zaklinał się na wszystkie świętości, że całun jest w bezpiecznym miejscu.

Kiedy król Ludwik został uwolniony i mógł powrócić do Francji, natychmiast wysłał hrabiego Dijon z jeszcze korzystniejszą propozycją. Ku zdumieniu całego dworu, cesarz okazał się nieprzejednany i zapewnił wszystkich, że tej relikwii nie odstąpi nawet własnemu wujowi. Teraz, kiedy odrzucił kolejną, jeszcze bardziej szczodrą propozycję, w głowie Pascala de Molesmes’a coraz pewniej torowała sobie drogę myśl, że Baldwin nie ma już mandylionu, gdyż sprzedał go templariuszom.