Выбрать главу

Bracia popchnęli drzwi. Były otwarte. Ich wspólnik dotrzymał słowa. Przywierając do ściany, skierowali się na drugi koniec korytarza, gdzie mieściła się cela niemowy. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, zanim minie dziesięć minut, wrócą do siebie i nikt się o niczym nie dowie.

Pokonali już połowę długości korytarza, kiedy młodszy z braci poczuł, że na jego szyi zaciska się dłoń. Nie zdążył nawet jęknąć. Dostał w głowę i stracił przytomność. Starszy odwrócił się zbyt późno i na jego nosie wylądowała czyjaś pięść. Chciał krzyknąć, ale nie mógł, ktoś go dusił. Baherai poczuł, że uchodzi z niego życie.

Bracia ocknęli się na korytarzu. Przestraszony strażnik miotał się i krzyczał. Kiedy przewożono ich do części szpitalnej, cieszyli się, że żyją, wiedzieli jednak, że ktoś ich zdradził.

Lekarz zalecił obserwację. Zostali brutalnie pobici, ich twarze były krwawą miazgą, opuchlizna nie pozwalała otworzyć oczu. Pielęgniarka zaaplikowała każdemu zastrzyk uspokajający, żeby mogli zasnąć Kiedy Valoni dotarł do gabinetu naczelnika, ten, zmartwiony, opowiedział mu, co się stało. Musi złożyć raport władzom miasta i karabinierom.

Valoni uspokoił go i poprosił o widzenie z Frasquellem.

– Wywiązałem się ze swojego zadania – warknął Frasquello, gdy tylko przekroczył próg gabinetu.

– A ja z mojego. Co się stało?

– Grunt, że się udało. Niemowa żyje, Turcy też. Nikt za bardzo nie ucierpiał.

– Niech pan nie traci czujności, mogą powtórzyć zamach.

– Kto? Ci dwaj? Nie wierzę.

– Oni czy inni, nie wiem. Niech pan uważa.

– Kiedy porozmawia pan z komisją więzienną?

– Jak tylko się to skończy.

– To znaczy?

– Mam nadzieję, że to kwestia trzech, czterech dni.

– Zgoda. Lepiej niech pan dotrzyma słowa, panie władzo, bo jak nie, drogo pan za to zapłaci.

– Niech pan nie będzie głupi i daruje sobie te pogróżki.

– A pan niech dotrzyma słowa, dobrze radzę.

Frasquello wyszedł z gabinetu, trzaskając drzwiami, odprowadzany zdumionym spojrzeniem naczelnika.

– Ależ Marco, uważa pan, że komisja złagodzi mu wyrok?

– Współpracował z nami, powinni wziąć to pod uwagę. A propos, kiedy dostaniemy buty niemowy? Mój człowiek nie może wiecznie siedzieć w Turynie, musimy w końcu umieścić ten mikrofon.

– Nie przychodzi mi do głowy żaden pretekst…

– Więc niech je zabiorą do czyszczenia. Powiedzcie mu, że kiedy skazani wychodzą na wolność, służby starają się, by wyglądali schludnie. Jeśli nie rozumie, co się do niego mówi… Wszystko jedno. Jeśli rozumie, to chyba nietrudno go będzie przekonać. Nie przychodzi mi do głowy żaden inny pomysł. Dziś w nocy, po zamknięciu cel, mam dostać te buty. I niech je ktoś wyczyści.

Addai pracował w swoim gabinecie. Aż podskoczył na dźwięk telefonu komórkowego. Kiedy słuchał, jego twarz powoli tężała. Rozłączył się, czerwony ze złości.

– Guner! Guner! – krzyczał na cały korytarz, choć rzadko podnosił głos.

Służący wyrósł przed nim jak spod ziemi.

– Co się stało, pasterzu?

– Natychmiast odszukaj Bakkalbasiego i sprowadź, choćby był na końcu świata. Za pół godziny chcę tu widzieć wszystkich pasterzy.

– Powiedz, co się stało?

– Klęska. Idź już i zrób, o co proszę.

Kiedy został sam, przycisnął palce do skroni. Od paru dni dokuczała mu migrena. Źle spał i nie miał apetytu. Nie chciało mu się żyć Był zmęczony, miał dość bycia Addaiem.

Wiadomości nie mogły być gorsze. Wykryto plan braci Baherai Ktoś im przeszkodził. Może ci Baherai to gaduły i sami wszystko wypaplali, albo niemowa dostał ochronę na kilka dni przed wyjściem na wolność? To na pewno oni, znów oni, albo ten gliniarz wtykający nos tam, gdzie me powinien. Zdaje się, że ostatnio wcale nie wychodzi z gabinetu naczelnika więzienia. Coś knuje, tylko co? Dotarło do niego, że Marco Valoni kilka razy rozmawiał z handlarzem narkotykami, niejakim Frasquellem. Tak, teraz wszystko zaczyna się układać… pewnie Valoni kazał mu pilnować Mendibha. Chłopak jest ich jedynym śladem, muszą go osłaniać. Z pewnością o to właśnie chodzi, rozmówca nawet mu to zasugerował. A może miał na myśli coś innego? Addai przymknął oczy, czując jak ból wypala mu mózg. Poszukał klucza i otworzył nim skrzyneczkę, z której wyjął pigułki. Zażył dwie, potem usiadł z zamkniętymi oczami, by poczekać, aż ból minie. Przy odrobinie szczęścia, zanim przyjdą pozostali pasterze, poczuje się lepiej.

***

Guner delikatnie zastukał do drzwi gabinetu. Kiedy wszedł, zastał Addaia z głową opartą o stół i z zamkniętymi oczami.

Podszedł, potrząsnął nim delikatnie, a ten się ocknął.

– Zasnąłeś.

– Tak. Bolała mnie głowa.

– Musisz wybrać się do lekarza, te migreny cię wykończą, przydałoby się zrobić EEG. Nie, nie jesteś w najlepszej formie.

Pasterze czekają w dużym salonie, ogarnij się trochę, zanim do nich zejdziesz.

– Tak, tak… Zaproponuj im coś do picia.

– Już podałem herbatę.

Po kilkunastu minutach Addai dołączył do rady wspólnoty.

Siedmiu pasterzy w czarnych togach zasiadło wokół masywnego stołu.

Addai zdał im relację z wydarzeń w turyńskim więzieniu.

– Chcę byś ty, mój drogi Bakkalbasi, udał się do Turynu – powiedział na zakończenie. – Mendibh wyjdzie za dwa czy trzy dni i zechce się z nami skontaktować. Nie możemy do tego dopuścić. Nasi ludzie nie mogą sobie pozwolić na kolejne błędy. Dlatego tak ważne jest, byś tam pojechał koordynować operację. Musisz być ze mną w stałym kontakcie. Mam przeczucie, że stoimy na krawędzi katastrofy.

– Mam wieści od Turguta.

Wszystkie spojrzenia skierowały się na starca o żywych, niebieskich oczach.

– Jest chory, przechodzi głęboką depresję. Dręczy go mania prześladowcza. Twierdzi, że ktoś za nim chodzi, że w biskupstwie przestali mu ufać i że policjanci z Rzymu zostali w Turynie tylko po to, by mieć go na oku. Powinniśmy go stamtąd wydostać.

– Nie, nie teraz, to byłoby szaleństwo – odparł Bakkalbasi.

– Czy Ismet jest przygotowany? – zapytał Addai. – Każ, by szykował się do wyjazdu, zamieszka z wujem, będzie go wspierał.

– Jego rodzice się zgodzili, ale chłopak trochę się ociąga, ma tu dziewczynę – wyjaśnił Talat.

– Dziewczynę! I z tego powodu naraża na niebezpieczeństwo całą wspólnotę! Wezwijcie jego rodziców. Jeszcze dzisiaj wyjedzie do Turynu, razem z naszym bratem Bakkalbasim. Niech rodzice Ismeta zadzwonią do Turguta i oznajmią mu, że wysyłają swego syna, by się nim opiekował. Nie ociągajcie się.

Stanowczy ton Addaia nie pozostawiał miejsca na dyskusje.

Godzinę później mężczyźni opuścili posiadłość, pouczeni, jak dalej postępować.

Ana Jimenez nacisnęła guzik dzwonka przy drzwiach eleganckiego wiktoriańskiego domu w zamożnej dzielnicy Londynu.

Drzwi się otworzyły i stanął w nich starszy pan, zapewne woźny.

– Dzień dobry pani, czym mogę służyć? – zapytał uprzejmie.

– Chciałabym porozmawiać z dyrektorem tej instytucji.

– Jest pani umówiona?

– Tak. Jestem dziennikarką, nazywam się Ana Jimenez, umówił mnie kolega z „Times’a”, Jerry Donalds.

– Proszę wejść i chwilę zaczekać.

Hol domu był ogromny, drewnianą podłogę pokrywały miękkie perskie dywany, na ścianach wisiały płótna przedstawiające sceny z Biblii.

Ana skracała sobie oczekiwanie oglądaniem obrazów, spodziewając się, że woźny zaraz wróci i zaprowadzi ją do gabinetu. Nagle zdała sobie sprawę, że od dobrej chwili przygląda jej się starszy dżentelmen.

– Ach, dzień dobry, przepraszam, nie zauważyłam…