Выбрать главу

Mamelucy wrócili na noc do swojego obozu, gdzie pachniało pieczonym w ziołach jagnięciem i rozbrzmiewały pieśni zwycięstwa. Rycerze świątyni zgromadzili się w kapitularzu, by wybrać wielkiego mistrza. Byli wyczerpani, nie dbali o to, kto zostanie ich dowódcą, skoro i tak jutro czeka ich śmierć.

Modlili się jednak, prosząc Boga, by ich oświecił. Następcą dzielnego Guillaume’a de Beaujeu został Thibaut Gaudin.

Dwudziestego ósmego maja tysiąc dwieście dziewięćdziesiątego pierwszego roku w Akce panował upał. Przed wschodem słońca, na rozkaz Thibauta Gaudina, rycerze udali się na mszę.

Zanim zaszło słońce, nad Akką zatrzepotała flaga wroga.

Inish’ Allah! Forteca przypominała cmentarzysko. Z życiem uszła ledwie garstka rycerzy.

Miała wrażenie, że znajdowała się w samym środku bitewnego zamętu. Szybko oprzytomniała, przypominając sobie, że jest w centrum Londynu, w wygodnym pokoju hotelu Dorchester. Czuła, jak struga potu spływa jej po plecach.

Skronie pulsowały, serce łomotało jakby przebiegła kilkaset metrów.

Wstała i poszła do łazienki. Włosy lepiły jej się do twarzy, nocna koszula przesiąknięta była potem. Ana rozebrała się, odkręciła prysznic. Już po raz drugi przyśnił jej się ten koszmar. Gdyby wierzyła w wędrówkę dusz, przysięgłaby, że tam była, w twierdzy Świętego Jana w Akce, jako świadek upadku templariuszy. Mogłaby rozpoznać twarz Guillaume’a de Beaujeu, kolor oczu Thibauta Gandina. Była tam, czuła to. Znała tamtych mężczyzn, mogłaby to przysiąc.

Wyszła spod prysznica odświeżona i w lepszym nastroju.

Włożyła T-shirt. Nie miała koszuli nocnej na zmianę. Nie chciała wracać do łóżka i leżeć w przepoconej pościeli. Tej nocy już nie zaśnie. Zniechęcona, włączyła komputer.

Wyjaśnienia profesora McFaddena, podobnie jak dokumenty, które dla niej wyszukał, głęboko zapadły jej w pamięć. McFadden opowiedział jej szczegółowo o upadku twierdzy w Akce.

Jego zdaniem była to jedna z najbardziej gorzkich chwil w historii zakonu. Opowiadał tak obrazowo… Pewnie dlatego przyśniło jej się oblężenie twierdzy, podobnie jak wtedy, gdy Sofia Galloni opowiedziała jej o oblężeniu Edessy przez wojska bizantyjskie.

Jutro spotka się jeszcze raz z tym profesorem i spróbuje dowiedzieć się czegoś więcej…

***

Zapach morza dodawał mu sił i napełniał otuchą. Francois de Chamey nie chciał oglądać się za siebie, ale nie potrafił powstrzymać szlochu, kiedy wszedł na pokład okrętu i uświadomił sobie, że opuszcza Cypr, a tym samym Orient. Bracia gorliwie oddali się swoim obowiązkom, by nie widzieć jego łez. Sądzili, że to z powodu starości. Kiedy żegnał się z Saidem, płakał tak, jakby postradał zmysły. Po tylu spędzonych razem latach rycerz i jego giermek po raz pierwszy serdecznie się uściskali.

Dla Saida wybiła godzina powrotu w ojczyste strony, on zaś, Francois de Charney, jechał do kraju, który pamiętał jak przez mgłę. Jego domem stał się zakon templariuszy, ojczyzną zaś Wschód. Do Francji wracało jedynie jego ciało, dusza pozostała w Akce.

Podróż przebiegała spokojnie, choć Morze Śródziemne jest zdradzieckie, o czym przekonał się kiedyś Ulisses. Polecenia Guillaume’a de Beaujeu były jednoznaczne: zawieźć święty całun do zakonu templariuszy w Marsylii, tam odebrać nowe rozkazy. De Charney musiał przysiąc, że ani na chwilę nie rozstanie się z relikwią.

Ból, jaki uwił sobie gniazdo w jego sercu, łagodziło towarzystwo kilku templariuszy, którzy podobnie jak on wracali do Francji. Dzięki nim smutek rozstania i trudy podróży nie były tak dotkliwe. Port w Marsylii wywarł na nim duże wrażenie;

dziesiątki łodzi i statków, rozgadany i pokrzykujący tłum.

Kiedy zeszli na ląd, czekali już na nich rycerze wysłani przez zwierzchnika zakonu. Żaden nie wiedział, w jakim celu przybywa de Charney, nikomu nie przyszło do głowy, że wiezie coś tak cennego. De Beaujeu dał mu list do wizytariusza templariuszy w Marsylii i do przeora zgromadzenia. Oni, zapewnił, najlepiej zadysponują naszym skarbem.

Przeor był szlachcicem oschłym w obejściu, lecz o gołębim sercu, jak miał się wkrótce przekonać de Charney. Wysłuchał opowieści w milczeniu. Potem poprosił o relikwię.

Templariusze od dawna wiedzieli, jak wygląda oblicze Chrystusa, bo Renaud de Vichiers kazał na podstawie świętego płótna sporządzić obraz. Nie było domu ani klasztoru, w którym nie znalazłaby się kopia tego obrazu. A jednak Vichiers stanowczo zalecał dyskrecję, wizerunku tego nigdy nie miały zobaczyć oczy ciekawskich, miał być przechowywany w ukrytych kaplicach, do których rycerze schodzili się tylko na modlitwę.

W ten sposób przez długi czas to, że templariusze posiadali jedyną niebudzącą wątpliwości relikwię po Chrystusie, pozostawało tajemnicą.

Francois de Charney otworzył sakwę i wyjął zawiniątko.

Najpierw odwinął płótno, a potem rozpostarł całun…

Mężczyźni padli na kolana, modląc się żarliwie, tak wielkiego cudu stali się świadkami.

Jacques Vezelay, przeor, wraz z Francois de Charneyem, dziękowali Bogu za to, co ukazało się ich oczom.

***

Strażnik wszedł do celi i zabrał się do przeszukiwania szafy.

Zgarnął ubrania z wieszaków. Mendibh przyglądał mu się w milczeniu.

– Zdaje się, że wkrótce się stąd zmyjesz. Jak chcą kogoś wypuścić, starają się ich trochę ogarnąć, żeby przyzwoicie wyglądali. Pralnia ekspresowa. Nie wiem, czy rozumiesz, co się do ciebie mówi, ale na jedno wychodzi, zabieram te szmaty. A, i te wstrętne buciory. Muszą cuchnąć jak łajno, od dwóch lat nie zdejmujesz ich z nóg.

Podszedł do łóżka i podniósł sportowe buty Mendibha. Ten poruszył się, jak gdyby go to zaniepokoiło, ale strażnik dźgnął go palcem w pierś na znak ostrzeżenia.

– Nie podskakuj, dobra? Ja wypełniam polecenia przełożonych, zabieram to do pralni. Jutro przyniosą ci wszystko z powrotem, czyste i pachnące.

Mendibh został sam i zamknął oczy. Nie chciał, by kamery ochrony wychwyciły jego niepokój. Wydało mu się dziwne, że zabierają mu odzież, zwłaszcza buty. Do prania? Po cóż mieliby to robić?

***

Valoni pożegnał się z naczelnikiem więzienia. Spędził tu prawie cały dzień. Mimo protestów lekarza przesłuchał braci.

Na próżno. Nie chcieli się przyznać, dokąd szli, kiedy zostali napadnięci, ani kogo podejrzewają o napad. Valoni wiedział, że byli to ludzie nasłani przez Frasquella, chciał się jednak upewnić, czy bracia ich rozpoznali.

Milczeli jak zaklęci, tylko od czasu do czasu jęcząc, że głowy pękają im z bólu, a ten gliniarz torturuje ich natrętnymi pytaniami. Nie mieli złych zamiarów, zauważyli, że drzwi od celi są otwarte i wyjrzeli na korytarz. Każdy by tak zrobił.

A wtedy ktoś na nich napadł. Ani słowa więcej, ani słowa mniej. Tak brzmiała ich wersja.

Naczelnik zasugerował Valoniemu, by powiedział im wprost, że wie, iż chcieli zamordować niemowę, komisarz jednak odrzucił tę sugestię. Nie chciał alarmować tych na zewnątrz, kogoś, kto, jak się potwierdziło, zlecił braciom zabójstwo.

W takim więzieniu nie brak kapusiów. Nigdy nie wiadomo, kto może być ogniwem łączącym ich z ulicą.

Kobieta wyszła z gabinetu, nie oglądając się za siebie.

Chwilę wcześniej zajrzała do dyrektorskiej łazienki, by wymienić ręczniki. Stanowiła część więziennego krajobrazu, wchodziła do wszystkich pomieszczeń, nie wzbudzając niczyjego zainteresowania.

Kiedy Valoni dotarł do hotelu, Antonino, Pietro i Giuseppe siedzieli jeszcze w barze. Sofia poszła już spać, Minerva zaś obiecała, że zejdzie do nich, jak tylko zadzwoni do domu.