Выбрать главу

Informacje, jakie odebrał, były niepokojące: ludzie z wydziału prowadzącego dochodzenie w sprawie pożaru w katedrze zbliżają się do wspólnoty i Addaia, chociaż jeszcze nie wiedzą o istnieniu pasterza.

Plan Addaia, by zabić Mendibha, nie powiódł się.

Ale nie to było najgorsze. Zespół operacyjny Valoniego puścił wodze fantazji i doktor Galloni konstruowała tezy, które ocierały się o prawdę, choć nie zdawała sobie z tego sprawy.

Z drugiej strony do akcji wkroczyła ta hiszpańska dziennikarka.

Świtało, kiedy opuścił gabinet. Poszedł do sypialni i przystąpił do przygotowań. Czekał go długi dzień. Za cztery godziny ma ważne spotkanie w Paryżu. Obecność obowiązkowa, choć niepokoiła go ta improwizacja – łatwo mogą zwrócić na siebie uwagę.

Popołudnie przeszło w zmierzch, a potem w nieprzeniknioną noc. Jakub de Molay, wielki mistrz zakonu templariuszy, czytał przy świetle świec list od Pierre’a Berarda z Vienne, który informował go o szczegółach soboru.

Zmarszczki żłobiły szlachetne oblicze wielkiego mistrza.

Długie nocne czuwanie zostawiło ślad w jego spojrzeniu, miał zaczerwienione, zmęczone oczy.

Złe czasy nastały dla templariuszy.

Naprzeciwko Villeneuve du Temple, imponującej ufortyfikowanej budowli, wznosił się majestatyczny pałac królewski, w którego komnatach Filip szykował zagładę zakonowi.

W skrzyniach królewskiego skarbca widać było dno, Filip był jednym z największych dłużników zakonu. Pożyczyli mu tyle złota, że aby pospłacać wszystkie długi, król musiałby żyć dziesięć razy dłużej niż zwykły śmiertelnik.

Filip IV nie zamierzał jednak spłacać długów. Miał lepszy pomysł: stanie się dziedzicem zakonu, nawet gdyby musiał podzielić się częścią fortuny z Kościołem.

Kusił rycerzy szpitala jerozolimskiego obietnicami nadań, jeśli wesprą go w jego kampanii wytoczonej przeciwko templariuszom. Wokół papieża Klemensa skupiało się grono wpływowych duchownych, którym płacił za to, by intrygowali przeciwko zakonowi.

Odkąd udało mu się kupić fałszywe zeznania od Esquieu de Flotyana, Filip otaczał templariuszy coraz ciaśniejszym kręgiem i z dnia na dzień zbliżał się do chwili, w której wymierzy im śmiertelny cios.

Król podziwiał w duchu Jakuba de Molay za odwagę i szlachetność, cnoty, których jemu brakowało. Drżał na samą myśl, że ma stanąć przed przejrzystym lustrem uczciwych oczu wielkiego mistrza. Nie spocznie, dopóki nie zobaczy go płonącego na stosie.

Tego popołudnia, jak podczas wielu poprzednich, Jakub de Molay modlił się w kaplicy za rycerzy zamordowanych z rozkazu Filipa.

Odkąd Filip spotkał się z Klemensem w Poitiers, sprawował pieczę nad majątkiem templariuszy. Teraz wielki mistrz z niecierpliwością oczekiwał rozwiązania soboru vienneńskiego.

Filip udał się tam osobiście, by naciskać na Klemensa i kościelny trybunał. Nie wystarczało mu, że zarządza czymś, co do niego nie należy, chciał mieć to na własność, a sobór vienneński stwarzał świetną okazję, by wymierzyć zakonowi śmiertelny cios.

Skończywszy czytać, Jakub de Molay potarł zaczerwienione oczy i poszukał pergaminu. Przez dłuższą chwilę wodził piórem po papierze, stawiając kanciaste litery. Kiedy list był gotowy, wielki mistrz wezwał do siebie zaufanych rycerzy: Beltrana de Santillanę i Gotfryda de Charney.

Beltran de Santillana, wysoki i mocno zbudowany mężczyzna, który przyszedł na świat w wielopokoleniowym domu zagubionym w Górach Kantabryjskich, lubił ciszę i medytację.

Wstąpił do zakonu jako osiemnastolatek, a zanim stał się bratem i nauczycielem innych braci, walczył w Ziemi Świętej.

Tam poznał i tam ocalił życie Jakuba de Molaya, zasłaniając go własnym ciałem. Pamiątką po tym była długa blizna, biegnąca zaledwie parę cali od serca.

Gotfryd de Charney z kolei, wizytariusz zakonu w Normandii, był ascetycznym, oschłym człowiekiem, którego ród wydał na świat niejednego templariusza, jak chociażby jego wuja, Francois de Charneya (niech Bóg ma go w swej opiece, bo zgasł z melancholii lata temu, po powrocie do ojczyzny).

Jakub de Molay ufał Gotfrydowi jak sobie samemu. Razem walczyli w Egipcie i miał okazję przekonać się o jego odwadze i pobożności. Zdecydował, że to on, wraz z Beltranem de Santillaną, przeprowadzą tę delikatną misję.

Templariusz Pierre Berard poinformował go w liście, że papież Klemens jest o krok od ustąpienia Filipowi. Dni zakonu są policzone, w Vienne zostanie ogłoszone rozwiązanie zakonu.

To kwestia dni, dlatego trzeba szybko rozporządzić uszczuplonym majątkiem, by ocalić to, co jeszcze pozostało.

Gotfryd de Charney i Beltran de Santillaną weszli do komnaty wielkiego mistrza. Ciszę nocy zakłócała wrzawa dobiegająca z ulic Paryża.

Jakub de Molay, opanowany i pewny siebie, poprosił ich, by usiedli. To będzie długa rozmowa, bo mają do omówienia wiele kwestii.

– Beltranie, musisz natychmiast wyjechać do Portugalii.

Nasz brat, Pierre Berard, donosi, że za kilka dni papież rozwiąże nasz zakon. Nie wiemy, jaki los spotka naszych braci w innych krajach, lecz we Francji przyszłość templariuszy jest przesądzona. Zastanawiałem się, czy nie wysłać cię do Szkocji, gdyż na królu Robercie Brusie ciąży ekskomunika i nic sobie nie robi z papieskich zarządzeń. Ufam jednak dobremu królowi Dionizemu z Portugalii, od którego otrzymałem gwarancję, że będzie osłaniał zakon. Król Filip odebrał nam większą część dóbr. Nie brak złota jednak mnie martwi i nie utracone ziemie, tylko nasz wielki skarb, prawdziwy skarb zakonu, całun Chrystusowy. Od lat chrześcijańscy królowie podejrzewają, że jest źródłem naszej potęgi, i ostrzą sobie na niego zęby, bo wydaje im się, że relikwia ma niezwykłą moc i czyni niezniszczalnym tego, kto ją posiada. Wydaje mi się, że gdy święty król Ludwik błagał nas, byśmy pozwolili mu modlić się przed wizerunkiem Chrystusa, nie czynił tego szczerze. Chciał się jedynie dowiedzieć, czy mamy całun.

Zawsze udawało nam się dochować sekretu i tak powinno pozostać. Filip cieszy się na myśl, że wtargnie do naszej twierdzy i przeszuka ją od piwnic po dach. Wierzy swoim doradcom, którzy wmawiają mu, że jeśli znajdzie całun, będzie mógł zawładnąć całym chrześcijańskim światem. Zaślepia go ambicja.

Musimy ocalić nasz skarb tak, jak kiedyś zrobił to wasz dobry wuj de Charney. Ty, Beltranie, udasz się do naszej posiadłości w Castro Marim, przekroczysz Gwadianę i oddasz całun przeorowi, naszemu bratu Jose de Sa Beiro. Zaniesiecie mu list z dyspozycjami, jak ma postępować, by dobrze chronić nasz skarb.

Tylko wy, Sa Beiro, de Charney i ja wiemy, gdzie znajduje się święty całun i tylko Sa Beiro w godzinie śmierci przekaże sekret swemu następcy. Zostaniecie w Portugalii, przechowując tam relikwię. Jeśli będzie to potrzebne, wyślę nowe instrukcje.

Podczas podróży do Hiszpanii wstąpicie do wielu domów i posiadłości templariuszy, zawieziecie do wszystkich przeorów dokument z moimi instrukcjami co do dalszego postępowania, na wypadek gdyby na zakon spadło nieszczęście.

– Kiedy mam wyruszyć?

– Jak tylko będziesz gotowy.

Gotfryd de Charney nie potrafił ukryć rozczarowania, gdy spytawszy:

– Powiedz, wielki mistrzu, na czym polega moja misja? – usłyszał: – Udasz się do Lirey i zostawisz tam płótno, w które twój wuj, wiele lat temu, owinął święty całun. Powinno ono pozostać na ziemiach Francji, lecz ukryte w bezpiecznym miejscu. Od lat zadaję sobie pytanie o cud, jaki nastąpił, gdy wasz wuj odwijał płótno, by wręczyć całun wielkiemu mistrzowi w Marsylii. Obie tkaniny są święte, choć tylko w jedną owinięte było ciało Pana. Liczę na szlachetność rodu de Charney i wiem, że twój brat i wasz stary ojciec będą przechowywali tę tkaninę, dopóki zakon nie zażąda jej zwrotu.