– Wczoraj, kiedy wyraziłem takie samo zdanie, nie poparłeś mnie – przypomniał kwaśno Pietro.
– Po co się kłócić? Wypełniamy rozkazy. Jeśli okaże się, że mają rację, bardzo dobrze, jest sprawa. Jeśli nie, przynajmniej staraliśmy się jakoś wytłumaczyć te podejrzane pożary.
– Podziwiam twój stoicyzm. Jakbym rozmawiał z Anglikiem, a nie z Włochem.
– Za bardzo bierzesz sobie to wszystko do serca, a ostatnio w dodatku zebrało ci się na dyskusje.
– Mam wrażenie, że nasz zespół się rozpada, że już nie jesteśmy tak zgrani jak dawniej – westchnął Pietro.
– Owszem, co do tego nie mam złudzeń, ale jeszcze wrócimy do poprzedniej formy. Ale to również wina twoja i Sofii. Gdy jesteście razem, wszyscy są spięci, można odnieść wrażenie, że nic wam nie sprawia takiej przyjemności jak robienie sobie na przekór. Jak ona „a”, to ty „b”. Szef ma rację, kto miesza pracę z łóżkiem, popełnia błąd.
– Nie prosiłem cię o taką szczerość.
– Racja, ale już od dawna chciałem ci to powiedzieć.
– Zgoda, to nasza wina, moja i Sofii, ale co ja na to poradzę?
– Nic. Podejrzewam, że wam przejdzie, w każdym razie ona wkrótce zmieni pracę. Kiedy uporamy się z tą sprawą, pójdzie w swoją stronę, zaczyna się tu dusić. Za dużo jest warta, żeby się uganiać za złodziejami.
– To nadzwyczajna kobieta – przyznał Pietro.
– Dziwne, że chciała się z tobą zadawać.
– Jesteś przemiły, dołóż mi jeszcze.
– No cóż, trzeba pogodzić się z tym, czym się jest. Zresztą to dotyczy nas obydwu – jesteśmy tylko gliniarzami. Brak nam klasy i wykształcenia. Daleko nam do niej i do Valoniego. Szefunio pobierał nauki, to widać. Ale ja jestem zadowolony z siebie, uważam, że zaszedłem całkiem daleko. W końcu praca w wydziale do spraw sztuki to przyjemna fucha, w dodatku prestiżowa.
– Od twojej szczerości zaczyna mnie mdlić.
– W porządku, już się zamykam. Myślałem tylko, że możemy porozmawiać szczerze, jak kumple, nie bać się prawdy.
– Już podzieliłeś się ze mną prawdą, teraz zostaw mnie w spokoju. Pójdziemy do centrali i poprosimy Interpol, żeby ściągnęli nam z Turcji jakieś informacje o bratanku Turguta. Przedtem jednak musimy porozmawiać z tym księdzem Yvesem.
– Po co? On nie pochodzi z Urfy. – Giuseppe wzruszył ramionami.
– Bardzo zabawne.
– Teraz postanowiłeś prześwietlić wszystkich księży?
– Nie bądź głupi. Musimy z nim pogadać.
Ojciec Yves przyjął ich od razu. Pisał właśnie przemówienie dla kardynała na jutrzejsze spotkanie z przeorami zamkniętych zakonów. Rutyna, jak sam stwierdził.
Zapytał ich o postępy w śledztwie, bardziej z uprzejmości niż z zainteresowania, i zapewnił, że po zainstalowaniu nowych zabezpieczeń przeciwpożarowych wydaje się mało prawdopodobne, by wybuchł kolejny pożar.
Gawędzili około kwadransa, ale nie dowiedzieli się niczego ciekawego. Pożegnali się więc grzecznie i poszli.
Rycerz Joao de Tomar spiął konia. W oddali lśniła już Gwadiana i rysowały się baszty twierdzy Castro Marim. Galopował bez odpoczynku od samego Paryża, gdzie był bezradnym świadkiem męczeństwa wielkiego mistrza.
W uszach pobrzmiewało mu jeszcze echo głębokiego głosu Jakuba de Molaya, oddającego Filipa Pięknego i papieża Klemensa pod osąd Boży.
Nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, że Pan będzie sprawiedliwy i nie pozwoli, by zbrodnia, jakiej z papieską aprobatą dopuścił się król Francji, uszła mu bezkarnie.
Jakub de Molay stracił życie, lecz do końca zachował godność, albowiem nie było na świecie człowieka przewyższającego go męstwem.
Rycerz umówił się z przewoźnikiem co do zapłaty, a kiedy znalazł się na portugalskim brzegu, pospieszył w stronę posiadłości, która przez ostatnie trzy lata była mu domem, po powrocie z Egiptu i obronie Cypru.
Mistrz Jose Sa Beiro nie kazał rycerzowi czekać na audiencję, tylko przyjął go od razu, zapraszając, by usiadł i napił się wody. Sam usadowił się naprzeciwko, gotów wysłuchać wieści od rycerza, którego wysłał do Paryża na przeszpiegi.
Przez dwie godziny Joao de Tomar opowiadał z przejęciem o ostatnich dniach zakonu rycerzy świątyni, kiedy to Jakub de Molay i ostatni templariusze spłonęli na oczach bezlitosnych, żądnych krwi mieszkańców Paryża.
Mistrz był głęboko poruszony, z trudem powstrzymywał łzy.
Filip Piękny skazał zakon na śmierć. Właśnie teraz jego wyrok, podpisany przez papieża, wykonywany jest jak Europa długa i szeroka. Rycerze mieli zostać oddani pod sąd w różnych krajach chrześcijańskich. W niektórych królestwach mogli liczyć na uniewinnienie, w niektórych zaś, zgodnie z papieskim rozporządzeniem, zostaną przyjęci do innych zgromadzeń.
Jose Sa Beiro wiedział, że król Portugalii, Dionizy, ma uczciwe zamiary, tylko czy potrafi sprzeciwić się rozkazom papieża? Powinien jednak dowiedzieć się o wszystkim. Pośle rycerza, by w jego imieniu pertraktował z królem.
– Wiem, że jesteś zmęczony podróżą, muszę cię jednak prosić, byś podjął się nowej misji. Udasz się do Lizbony z listem do króla. Opowiesz mu o tym, czego byłeś świadkiem, nie pominąwszy żadnego szczegółu. Potem czekaj na odpowiedź. Teraz odpocznij, a ja napiszę list do króla. Wyruszysz jutro…
Lizbona ukazała mu się w całym swym pięknie, oświetlona blaskiem poranka. Joao de Tomar od wielu dni był w drodze, postanowił więc nieco odpocząć, zwłaszcza że jego koń zranił się w nogę.
Nie chciał wymieniać konia w gospodzie, wolał sam opatrzyć zwierzę i zaczekać, aż rana się zagoi, nawet jeśli miałoby to sprawić, że nieco później dotrze do królewskiego pałacu.
Wierzchowiec był jego najwierniejszym przyjacielem, wyniósł go z niejednej bitwy, ratując mu życie. Kiedy koń wydobrzał, rycerz nie osiodłał go, pozwalając mu biec swobodnie.
Dosiadł innego rumaka, którego dostał w gospodzie za złotą monetę.
Za czasów króla Dionizego Portugalia stała się zasobnym krajem. To on założył uniwersytet i przeprowadził reformy rolne, sprawiając, że po raz pierwszy w historii Portugalia mogła sprzedawać zboże, oliwę i wyśmienite wino.
Król przyjął de Tomara po dwóch dniach od jego przyjazdu.
Rycerz po raz kolejny opowiedział o wydarzeniach, których był świadkiem w Paryżu. Wpierw jednak wręczył monarsze list od Josego Sa Beiro.
Król zapewnił, że nie będzie zwlekał z odpowiedzią, gdyż dotarły już do niego wieści o rozporządzeniu papieża.
Joao de Tomar wiedział, że król Dionizy jest w bardzo dobrych stosunkach z klerem, zaledwie parę lat temu podpisał konkordat. Czy odważy się przeciwstawić papieżowi?
Templariusz czekał trzy dni, aż został ponownie wezwany przed oblicze króla. Dionizy podjął mądrą decyzję: nie przeciwstawi się papieżowi ani nie będzie prześladował templariuszy.
Postanowił powołać nowy zakon, Zgromadzenie Rycerzy Chrystusa, do którego wstąpią wszyscy templariusze, przestrzegając reguły własnego zgromadzenia, tyle tylko, że nowe będzie podlegać królowi, nie papieżowi.
W ten sposób bogactwo templariuszy pozostanie w Portugalii, nie zawładnie nim Kościół ani inne zgromadzenia.
W zamian za to król liczy na wdzięczność rycerzy i ich poparcie dla królewskich planów.
Decyzja króla miała zostać ogłoszona zwierzchnikom wszystkich zgromadzeń i domów zakonnych. Portugalscy templariusze przeszli pod królewską jurysdykcję.
Kiedy mistrz Jose Sa Beiro usłyszał o królewskim postanowieniu, że w Portugalii templariusze nie będą prześladowani ani nie spłoną na stosie, lecz ich dobra przejdą na własność króla, zamyślił się głęboko. Musiał podjąć pewną ważną decyzję, możliwe bowiem, że Lizbona zażąda inwentaryzacji majątku zakonu…