Выбрать главу

– Kto mógłby wiedzieć, gdzie ich szukać?

– Niech pani zapyta w tym domu na końcu doliny. Mieszka tam pan Didier, zarządca majątku tej rodziny.

Ana pożegnała się i szybkim krokiem powędrowała prosto do domu, który wskazała jej starsza pani. Nie wierzyła, że mogło jej się aż tak poszczęścić. Jeszcze chwila, a spotka potomków de Charny.

***

Pan Didier mógł mieć około sześćdziesiątki. Wysoki, krzepki i szpakowaty, o ponurej twarzy, patrzył na Anę nieufnie.

– Panie Didier, jestem dziennikarką, piszę historię całunu turyńskiego. Przyjechałam, żeby zobaczyć Lirey, gdyż tu właśnie została odkryta relikwia. Wiem, że te ziemie należały do rodu de Charny, podobno to oni pana zatrudnili.

Didier posłał jej udręczone spojrzenie. Właśnie ucinał sobie drzemkę w swoim ulubionym fotelu, gdy zadzwonił dzwonek.

Żona była na tyłach domu, w kuchni, więc nie usłyszała i Didier, chcąc nie chcąc, musiał wstać i otworzyć.

– Czego pani chce? – burknął, nie zapraszając jej do środka.

– Żeby mi pan opowiedział o miasteczku, o rodzinie Charny…

– Po co?

– Już powiedziałam, jestem dziennikarką, piszę artykuł.

– A mnie co do tego? Mam coś opowiadać, tylko dlatego że pani jest dziennikarką?

– Chyba nie proszę o nic złego. Wiem, że mieszkańcy tej osady są dumni, że to właśnie tutaj znaleziono całun…

– Zupełnie nas to nie wzrusza. Jeśli chce się pani czegoś dowiedzieć o tej rodzinie, lepiej poszukać ich w Paryżu. Tu proszę nie przychodzić, nie mamy czasu na plotki.

– Panie Didier, chyba źle mnie pan zrozumiał, nie przyszłam na plotki, piszę historię, w której ważną rolę odgrywa ta osada i miejscowi ludzie. Oni mieli całun, tu się odnalazł, to chyba powód do dumy?

– Owszem, dla niektórych z nas tak – odezwał się miły głos.

Do salonu weszła wysoka, dobrze zbudowana kobieta. Wyglądała na nieco młodszą niż pan Didier, biła od niej życzliwość i pogoda.

– Zdaje się, że wyrwała pani mojego męża z drzemki, dlatego jest nie w sosie. Serdecznie zapraszam. Ma pani ochotę na kawę lub herbatę?

Ana bez namysłu weszła do domu.

– Bardzo dziękuję, jeśli nie sprawi to pani kłopotu, napiłabym się kawy.

– Doskonale, za chwilę przyniosę. Proszę usiąść.

Didierowie popatrzyli po sobie. Od razu było widać, że są jak ogień i woda i że często się kłócą. Dopóki gospodyni nie wróci z kuchni, Ana postanowiła paplać o głupstwach. Dopiero kiedy serwis do kawy stanął na stole, powiedziała pani Didier, co ją sprowadza.

– Ród Charny od niepamiętnych czasów był w posiadaniu tych ziem. Powinna pani pójść do kolegiaty, tam znajdzie pani więcej informacji, zwłaszcza w archiwum w Troyes – powiedziała pani Didier.

Przez dobrą chwilę opowiadała o życiu w Lirey, narzekając na młodzież, która tylko czeka, by uciec do miasta. Obaj jej synowie mieszkają w Troyes, jeden jest lekarzem, drugi pracuje w banku.

Ana słuchała cierpliwie, aż w końcu udało jej się spytać:

– A jacy są ci Charny? Przyjazdy do Lirey muszą być dla nich ogromnie wzruszające…

– Jest tyle odgałęzień tego rodu… Spadkobiercy, których znamy, nie bywają tu zbyt często, my jesteśmy kimś w rodzaju dozorców. Trochę zadzierają nosa, jak to arystokraci. Przed paroma laty odwiedził nas ich daleki krewny. Ależ z niego przystojniak! Bardzo sympatyczny chłopak. Towarzyszył mu zwierzchnik kolegiaty. On zna ich najlepiej. My mamy kontakt z zarządcą, który mieszka w Troyes. Dam pani adres, zadzwoni pani do pana Capell, to bardzo życzliwy człowiek.

Dwie godziny później Ana wyszła z domu Didierów. Z pewnością miała więcej informacji, niż kiedy tu przyjechała. Było późno, we Francji siada się do kolacji już o siódmej, postanowiła więc wrócić do Troyes. Następnego dnia pomyszkuje w archiwum i odwiedzi kolegiatę w Lirey, by porozmawiać z przeorem, o ile oczywiście ten znajdzie dla niej czas.

***

Kustoszem muzeum miejskiego w Troyes był młody chłopak z trzema kolczykami w nosie i w uszach. Wyznał jej, że w pracy nudzi się jak mops, ale i tak ma szczęście, że udało mu się znaleźć takie zajęcie, zważywszy na to, że z wykształcenia jest bibliotekarzem.

Ana opowiedziała mu, czego szuka, Jean zaś – tak miał na imię – zaproponował, że jej pomoże, byle tylko urozmaicić sobie codzienną rutynę.

Zaczęli od skomputeryzowanego archiwum, potem zaczęli przeglądać stare foliały, niewprowadzone jeszcze do bazy danych w komputerze. Ana nie mogła wyjść z podziwu, chłopak był naprawdę zdolny. Nie dość że bibliotekarz, to jeszcze romanista, starofrancuski nie stanowił dla niego tajemnicy.

– Trafiłem na rejestr wszystkich chrztów w kolegiacie Lirey. To dokument z dziewiętnastego wieku, miejscowy mędrek postanowił ocalić pamięć o swoim miasteczku i w wolnych chwilach przepisywał kościelne archiwa. Zobaczmy…

Pracowali już cztery dni i udało im się częściowo odtworzyć drzewo genealogiczne rodu Charny. Wiedzieli, że daleko im do końca, bo nawet jeśli wypis z niektórych aktów urodzenia był poprawny pod względem ortografii, nic nie wiedzieli o losach tych osób.

– Wydaje mi się, że powinnaś pójść do jakiegoś historyka, kogoś, kto zna się na genealogii.

– Tak, ktoś już mi to doradzał, tylko skąd go wziąć? Znasz może taką osobę?

– Mam przyjaciela, pochodzi z Troyes. Razem zdawaliśmy maturę, potem przeniósł się do Paryża i zrobił doktorat z historii na Sorbonie, był nawet adiunktem. Zakochał się jednak w pewnej szkockiej dziennikarce i zanim upłynęły trzy lata, skończył studia dziennikarskie. Mieszkają w Paryżu, wydają własne czasopismo „Zagadki historii”. Ja sam sięgam po takie rzeczy z oporami – trochę historii, trochę nierozwikłanych zagadek. To pismo jednak wydaje się dość rzetelne. Współpracują z nimi różni naukowcy. On może nam wskazać właściwą osobę. Wprawdzie nie widziałem go od lat, od jego ślubu z tą Szkotką… Miała poważny wypadek i nigdy tu nie wrócili. Ale to mój dobry znajomy, na pewno cię przyjmie. Wcześniej jednak musisz pójść do kolegiaty, może przeor ma jeszcze jakieś kroniki albo wie o tej rodzinie coś interesującego.

***

Przeor kolegiaty okazał się miłym siedemdziesięciolatkiem, który zgodził się ją przyjąć już godzinę po tym, jak do niego zadzwoniła.

– Ród Charny zawsze był związany z tym miejscem, od wieków jednak już tu nie mieszkają – powiedział.

– Zna pan kogoś z nich?

– Niektórych. Było tyle odgałęzień tego rodu, że i spadkobierców można liczyć na pęczki. Jedna z rodzin, ta najsilniej związana z Lirey, to bardzo wpływowi ludzie, mieszkają w Paryżu.

– Często tu przyjeżdżają?

– Nie, prawdę powiedziawszy, niezbyt często. Od lat ich nie widziałem.

– Pewna mieszkanka Lirey, niejaka pani Didier, powiedziała mi, że trzy czy cztery lata temu zajrzał tu jakiś chłopak, ponoć bardzo sympatyczny.

– Ach, ten ksiądz!

– Ksiądz?!

– Tak. Co w tym dziwnego, że ktoś jest księdzem? – roześmiał się przeor.

– Ależ nic, absolutnie. W Lirey usłyszałam tylko, że przed paru laty przyjechał tu pewien młodzieniec, wyjątkowo przystojny, nikt jednak nie wspomniał, że był księdzem.

– A skąd mieli to wiedzieć? Był jak każdy chłopak w jego wieku. Może nie wyglądał na księdza, ale z pewnością nim jest i zdaje się, że nawet robi karierę. W każdym razie nie zostanie na całe życie wikarym prowincjonalnej parafii. Ale to nie Charny, choć zdaje się, że jego przodkowie byli związani z tą ziemią, nie wiem dokładnie, nie opowiadał za dużo. Zadzwonili do mnie z Paryża, żebym go przyjął i pomógł.