Выбрать главу

Ana nie kryła rozczarowania.

Kiedy dotarła do Paryża, udała się wprost do redakcji „Zagadek historii”, mieszczącej się na pierwszym piętrze dziewiętnastowiecznej kamienicy. Paul Bisol był całkowitym przeciwieństwem Jeana.

Ubrany w doskonale skrojony garnitur, wyglądał raczej na menedżera dużej korporacji niż na dziennikarza. Jean uprzedził go o przyjeździe Any i poprosił, by się nią zaopiekował.

Paul Bisol cierpliwie wysłuchiwał relacji Any. Cały czas patrzył na nią uważnie, nie przerywając żadnym pytaniem, co nieco zbiło ją z tropu.

– Wie pani, w co się pani pakuje? – zapytał w końcu.

– Nie rozumiem…

– Pani Jimenez…

– Mówmy sobie po imieniu.

– Otóż, moja droga Ano, proszę sobie wyobrazić, że templariusze naprawdę istnieją. Nie są to jednak tylko ci wymuskani historycy, których poznała pani w Londynie czy inni dżentelmeni zrzeszeni w mniej lub bardziej tajnych klubach, twierdzący, że są spadkobiercami templariuszy. Jakub de Molay przed śmiercią zadbał o to, by zakon przetrwał, wielu rycerzy zaginęło, nie zostawiając po sobie śladu, zeszli do podziemia. Wszyscy jednak utrzymywali kontakt z nową prowincją w Szkocji. Rycerze nauczyli się żyć w ukryciu, przenikali do europejskich dworów, nawet do Watykanu, i tak przetrwali do dziś. Nie wymarli.

Ana poczuła niesmak. Odnosiła wrażenie, że Paul mówi jak nawiedzony wizjoner, nie zaś rzetelny historyk. Do tej pory trafiała tylko na osoby, które obalały jej szalone teorie i upominały ją, kiedy dawała się ponieść fantazji, a tu nagle spotyka kogoś, kto utwierdza ją w jej domniemaniach i… przestało jej się to podobać.

Bisol podniósł słuchawkę i powiedział coś do sekretarki.

Potem dał Anie znak, by za nim poszła. Zaprowadził ją do sąsiedniego pokoju. Zapukał. Damski głos zaprosił ich do środka.

Młoda kobieta, nie mogła mieć więcej niż trzydzieści lat, szatynka o zielonych oczach, siedziała za biurkiem, stukając w klawiaturę komputera. Uśmiechnęła się na powitanie, ale nie wstała z fotela.

– Usiądźcie. Więc jest pani przyjaciółką Jeana?

– Niedawno go poznałam, ale dobrze nam się współpracuje i bardzo mi pomógł.

– To cały Jean – przytaknął Paul. – Dusza muszkietera, choć nie chce się do tego przyznać. Cóż, Ano, chciałbym, żebyś powtórzyła Elisabeth wszystko, co mi opowiedziałaś.

Ana zaczynała się niepokoić. Paul Bisol to z pewnością miły człowiek, było w nim jednak coś śliskiego, jakiś wewnętrzny głos kazał jej mieć się na baczności: Elisabeth również wydała jej się nieco odpychająca, choć Ana nie potrafiłaby powiedzieć dlaczego. Z trudem opanowała chęć, by wybiec. Zmusiła się do opowiedzenia po raz kolejny o perypetiach całunu.

Elisabeth również nie zadawała pytań. Kiedy Ana skończyła, Paul i Elisabeth popatrzyli na siebie, a Ana była pewna, że choć nie odezwali się ani słowem, myślą o tym samym. Ciszę przerwała Elisabeth.

– Cóż, Ano, wydaje mi się, że trafiłaś w samo sedno. Nigdy nie rozważaliśmy twojej teorii, to znaczy, że Gotfryd de Charney mógłby mieć coś wspólnego z Gotfrydem de Charny, ale faktycznie, może to tylko kwestia pisowni, a skoro zapewniasz, że w archiwum Lirey znalazłaś członków obu rodów… Koniec końców, nie ma wątpliwości, że tych dwóch Gotfrydów coś łączy. Tak więc całun należał do templariuszy. W jaki sposób trafił do rąk Gotfryda de Charneya? Pierwsze, co mi przychodzi do głowy to to, że wielki mistrz kazał dobrze ukryć płótno, kiedy stało się jasne, że Filip Piękny wyciągnie rękę po skarby templariuszy. Tak, z pewnością tak było, Jakub de Molay rozkazał Gotfrydowi de Charneyowi, by ukrył całun na swojej ziemi. A wiele lat później płótno pojawiło się w ręku jednego z krewnych, zresztą jego imiennika. Tak było.

– Cóż, nie ma na to żadnych dowodów, to tylko spekulacje – zauważyła Ana.

– Tak się jednak stało – stwierdziła Elisabeth stanowczo. – Tyle krąży pogłosek o tajemniczym skarbie templariuszy. Może to właśnie całun był tym skarbem, w końcu wierzyli, że jest autentyczny.

– Ale nie jest – odparła Ana. – Wiedzieli, że nie jest autentyczny. Całun, jaki wszyscy znamy, pochodzi z trzynastego lub czternastego wieku, więc…

– Owszem, masz rację, ale w Ziemi Świętej ktoś mógł przekonać rycerzy, że to oryginał. W końcu w tamtych czasach trudno było dowieść, czy relikwia jest prawdziwa, czy to fałszerstwo. Jedyne, czego można być pewnym, to że kiedy kazali ją dobrze ukryć, traktowali ją jak autentyk. Twoje teorie, Ano, są słuszne. Musisz być ostrożna, bo nikt nie zbliża się bezkarnie do templariuszy. Mamy doskonałego genealoga, pomoże ci. A co do tego Charny, którego miałaś przyjemność poznać, daj mi godzinę, a może będę mogła powiedzieć ci o nim coś więcej.

Wyszli z gabinetu Elisabeth. Ana pożegnała się z Paulem.

Wczesnym popołudniem miała wrócić do redakcji, by spotkać się z genealogiem i zobaczyć, jakie informacje ma dla niej Elisabeth na temat pana Charny, Yvesa de Charny, zaufanego sekretarza kardynała Turynu.

***

Włóczyła się bez celu po uliczkach Paryża. Musiała przemyśleć parę spraw, a myślało jej się lepiej, kiedy była w ruchu.

W południe usiadła przy oknie w małym bistro i zjadła lunch, przeglądając hiszpańskie gazety, które kupiła w jednym z mijanych kiosków. Już od wielu dni nie śledziła wydarzeń w Hiszpanii, nie była na bieżąco. Nawet nie zadzwoniła do swojej redakcji ani do Santiaga. Czuła jednak, że jej śledztwo zbliża się do końca. Była przekonana, że templariusze mają coś wspólnego z całunem, że to oni przywieźli go z Konstantynopola.

Przypomniała sobie noc w Dorchesterze, kiedy wertując terminarz, pomyślała nagle, że może to coś więcej niż zbieg okoliczności: przystojny francuski ksiądz, sekretarz kardynała Turynu, nosi nazwisko, które przewija się w tylu dokumentach. Dotychczas nie wiedziała niczego pewnego. Zdaje się, że to ksiądz Yves parę lat temu zawitał do Lirey. Rysopis się zgadzał. Nie ma znów tak wielu przystojnych księży.

Być może ojciec Yves ma jakiś związek z templariuszami.

Tylko z którymi? Z tymi z przeszłości czy współczesnymi?

Wyobrażała sobie przystojnego księdza z jego niewinnym uśmiechem, jak przyznaje, że faktycznie, jego przodkowie brali udział w krucjatach, a rodzina rzeczywiście pochodzi z Troyes. Tylko co z tego? Czy to czegokolwiek dowodzi?

Instynkt podpowiadał jej, że ten wątek jednak dokądś prowadzi.

Ten sam wątek, który prowadził od Gotfryda de Charneya do Gotfryda de Charny, a po wielu zakrętach kończył się na księdzu Yvesie.

Tylko że ksiądz Yves nie ma nic wspólnego z pożarami w katedrze. Co do tego nie miała wątpliwości. Gdzie więc jest klucz do zagadki?

Prawie nie tknęła jedzenia. Zadzwoniła do Jeana. Poczuła się pewniej, słysząc jego głos, kiedy przekonywał ją, że Paul Bisol to wprawdzie dziwak, ale poczciwa dusza i można mieć do niego zaufanie.

O trzeciej ponownie wybrała się do redakcji „Zagadek”.

Paul czekał już na nią w gabinecie żony.

– Mamy nowe wiadomości – oznajmiła Elisabeth. – Ten ksiądz pochodzi z bardzo ustosunkowanej rodziny. Jego starszy brat był posłem, teraz jest członkiem Rady Państwa, jego siostra jest sędziną w Sądzie Najwyższym. Wywodzą się z drobnej szlachty, choć od czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej żyją jak prawdziwa burżuazja. Ten ksiądz ma liczących się protektorów w Watykanie, ni mniej ni więcej, tylko sam kardynał de Visiers jest przyjacielem jego starszego brata. Ale to jeszcze nic. Prawdziwa bomba to to, że Edouard, nasz genealog, który od trzech godzin biedzi się nad ich drzewem genealogicznym, uważa, że ten Yves de Charny jest potomkiem rodu Charny, tego, którego członkowie uczestniczyli w krucjatach, a co najważniejsze, Gotfryda de Charneya, wizytariusza zakonu w Normandii, który spłonął na stosie wraz z Jakubem de Molayem.