Długowłosy pers zamiauczał na jego widok. Bakkalbasi nie lubił kotów, był uczulony na ich sierść, więc natychmiast zaczął kasłać i drapać się po całym ciele. Opanował się jednak.
Po chwili przyszli umówieni ludzie.
Znał ich od dzieciństwa. Trzej pochodzili z Urfy, ale pracowali w Niemczech. Pozostali dwaj przyjechali specjalnie z tego miasta, każdy inną drogą. Wszyscy byli lojalnymi członkami wspólnoty, gotowymi oddać za nią życie, tak jak ich bracia i krewni w dalekiej przeszłości.
Czekała ich bolesna misja: muszą zadać śmierć jednemu ze swoich. Pasterz Bakkalbasi zapewniał jednak, że w przeciwnym razie wspólnota zostanie odkryta. Nie było wyjścia.
Bakkalbasi zdradził im, że wuj ojca Mendibha zobowiązał się zadać niemowie śmiertelny cios. Dadzą mu tę możliwość, ale muszą mieć pewność, że wywiąże się z zadania. Należy więc zorganizować całą operację i śledzić Mendibha od pierwszej chwili, gdy stanie po drugiej stronie więziennej bramy.
Trzeba sprawdzić, czy policja będzie za nim szła, by doprowadził ich aż do wspólnoty.
Mogli liczyć na pomoc dwóch członków wspólnoty turyńskiej, nie powinni jednak narażać się na ryzyko, że któryś z nich zostanie zatrzymany. Ich zadaniem było nie tracić chłopaka z oczu, tylko tyle. Gdy nadarzy się okazja, by go zabić, należy zrobić to bez wahania, choć w pierwszym rzędzie, jak uprzedził ich Bakkalbasi, ten honor przysługuje jego krewnemu.
Każdy miał wrócić do Turynu sam, najlepiej samochodem.
Brak granic wewnątrz Unii Europejskiej umożliwiał im przemieszczanie się z kraju do kraju bez zostawiania śladu w komputerach służb granicznych. Potem powinni udać się na zabytkowy cmentarz w Turynie i poszukać kwatery numer 117.
Mały kluczyk schowany w wazonie zaraz przy wejściu do grobowca otworzy im wejście.
Kiedy już znajdą się w środku, muszą uruchomić ukryty mechanizm, który odsłoni przed nimi sekretne schody pod jednym z sarkofagów, prowadzące do podziemnego korytarza, wiodącego do samej katedry, a nawet do mieszkania Turguta.
Podziemia będą ich domem przez cały pobyt w Turynie. Nie wolno im się zameldować w żadnym hotelu, muszą być niewidzialni. Cmentarz nie był zbyt uczęszczany, chociaż niektórzy ambitni turyści zaglądali tu, by rzucić okiem na barokowe nagrobki. Strażnik, staruszek, którego ojciec wyemigrował z Urfy i ożenił się z Włoszką, był członkiem wspólnoty i dobrym chrześcijaninem.
– Stary Turgut z pomocą Ismeta przygotował dla nich podziemną kwaterę. Nikt ich tam nie znajdzie, bo nikt nie wie o istnieniu tunelu, który zaczyna się w grobowcu na cmentarzu, a kończy w katedrze. Żaden plan podziemnego miasta nie uwzględnił tego przejścia. To tam miało spocząć ciało Mendibha. Pochowane w turyńskich podziemiach na wieczność.
– Wszystko jasne? – zapytał.
– Tak jest, Marco – powiedzieli Minerva, Sofia i Giuseppe. Antonino i Pietro przytaknęli skinieniem głowy.
Była siódma rano i nie ze wszystkich twarzy zeszły jeszcze ślady snu. O dziewiątej niemowa wyjdzie na wolność.
Valoni drobiazgowo przygotował całą operację śledzenia Mendibha. Pomoże im oddział karabinierów i paru ludzi z Interpolu. Przede wszystkim jednak liczył na swój zespół.
Czekali na śniadanie. Kawiarnię hotelową otwarto tuż przed ich przyjściem i obsługa dopiero nakrywała do stołów.
Sofia nie wiedziała, dlaczego jest taka zdenerwowana. Zauważyła jednak, że i Minervie lekko drżą ręce. Nawet Antonino był spięty i mocno zaciskał usta. Tylko Marco, Pietro i Giuseppe nie wyglądali na zaniepokojonych. Dla nich, zawodowych policjantów, śledzenie kogoś było rutyną.
– Marco, starałam się znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego tylu ludzi z Urfy ma jakieś powiązania z całunem.
W nocy przeglądałam Ewangelie apokryficzne i parę innych książek, które kupiłam poprzedniego dnia, na przykład historię Edessy. Może to niezbyt mądre, ale…
– Słucham, Sofio, wszyscy zamieniamy się w słuch. Opowiedz nam, do jakich doszłaś wniosków – zachęcił ją Valoni.
– Nie wiem, czy Antonino się ze mną zgodzi, ale jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że Urfa to Edessa i że dla pierwszych chrześcijan z Edessy całun był bardzo ważny, bo uzdrowił króla Abgara i traktowano go jak relikwię, to sprawa nabiera innego wymiaru. Później odebrał go im cesarz Rzymu, Lekapenos… Może postanowili go odzyskać?
Sofia zamilkła, szukając właściwych słów.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytał Valoni.
– O ile zdarzają się zastanawiające zbiegi okoliczności, w tym jednym muszę przyznać ci rację: to nieprawdopodobne, by tak wielu ludzi z Urfy miało związek z całunem. Co więcej, podejrzewam, że nasz niemowa pochodzi z tego miasta, a jego przybycie tutaj również miało związek z relikwią. Nie wiem, może pożary miały tylko odwrócić uwagę, a w gruncie rzeczy chodziło o kradzież tego płótna?
– Co za bzdury! – wykrzyknął Pietro. – Sofio, nie psuj nam ranka takim bredzeniem! To bajki dla dzieci!
– Słuchaj, Pietro, jestem już za duża na bajki. Owszem, to dosyć ryzykowne spekulacje, ale nie przesadzaj i nie odrzucaj od razu wszystkiego, co nie jest zgodne z twoimi teoriami.
– Uspokójcie się, dzieci! – upomniał ich Valoni. – To, o czym mówisz, Sofio, nie tyle nie trzyma się kupy, co przypomina trochę scenariusz filmowy… Sam nie wiem… Znaczyłoby to, że…
– Znaczyłoby to – ucięła Minerva – że w Urfie jest wielu chrześcijan, dlatego wszyscy, których spotykamy w Turynie chodzą do kościoła, biorą śluby kościelne i zachowują jak dobrzy katolicy.
– Chrześcijanie to nie to samo co katolicy – wtrącił Antonino.
– Wiem o tym – odparła Minerva – ale jak już się tu znajdą, wolą wtopić się w otoczenie i modlić do Chrystusa, wszystko jedno, czy robią to w katedrze turyńskiej, czy gdziekolwiek indziej.
– Przykro mi Sofio – westchnął Valoni – w dalszym ciągu nie widzę…
– Masz rację, to tylko szalona teoria, przepraszam – wycofywała się Sofia.
– Nie, nie przepraszaj. Trzeba rozważyć wszystkie możliwości, nie należy odrzucać od razu żadnej teorii, nawet jeśli brzmi nieprawdopodobnie. Chciałbym usłyszeć opinie pozostałych.
Poza Minervą nikt nie podzielał zdania Sofii.
– Mnie się wydaje – zakończył dyskusję Pietro – że mamy do czynienia z organizacją przestępczą, bandą złodziei, być może powiązanych z Urfą, ale bez żadnych podtekstów historycznych.
W Nowym Jorku była chłodna, deszczowa noc. Mary Stuart podeszła do Umberta D’Alaquy.
– Jestem wyczerpana! Ale prezydent wydaje się taki zadowolony, że byłoby nieuprzejmością wyjść w tej chwili. Co sądzisz o Lanym?
– Inteligentny człowiek i fantastyczny gospodarz.
– James by się z tobą zgodził, ja nie jestem przekonana do tych Winstonów. Ta kolacja… wydaje się trochę na pokaz.
– Mary, jesteś Angielką, ale wiesz, jacy są Amerykanie, którym się powiodło. Lany Winston ma prawo do pewnych przywilejów, to król mórz, największy armator na świecie.
– Tak, to wszystko prawda, ale i tak nie przypadł mi do gustu. W tym domu nie ma ani jednej książki, zauważyłeś? Domy bez książek wiele mówią o swoich właścicielach.
– Przynajmniej nie mamy do czynienia z hipokrytą, pyszniącym się biblioteką pełną luksusowo oprawionych wolumenów, po które nikt nigdy nie sięga.
Po północy siedmiu mężczyzn stanęło w kącie salonu, każdy z lampką szampana w ręku. Palili hawańskie cygara i zdawali się być pochłonięci rozmową o interesach.
– Mendibh lada moment wyjdzie z więzienia. Wszystko jest już gotowe – poinformował najstarszy z nich.