Выбрать главу

– Możemy obejrzeć wideo – powtórzył. Umilkł na chwilę, popatrzył na nią i dodał: – Chyba że wolisz poczekać na Shanea, by sam relacjonował zawody i komentował to, co jest na ekranie.

Nim zdążyła odpowiedzieć, rozległ się dźwięk telefonu stojącego na stoliku z boku. Nick nie podniósł słuchawki. Po dwóch dzwonkach telefon zamilkł.

Nick, jakby domyślając się jej wątpliwości, rzekł:

– Shane pojechał do Coulter City, ale miał wrócić na szóstą. Pewnie go coś zatrzymało, jeśli to on dzwoni.

Modliła się w duchu, by Shane już dojeżdżał na ranczo. Na progu stanęła Louise.

– Szefie. – Nick pytająco popatrzył w jej stronę. – Dzwonił Shane. Powiedziałam, że czekamy z kolacją, ale rzucił tylko, że coś mu wypadło i będzie późno. Rozłączył się, nim zdążyłam powiedzieć, że ma gościa.

– Mówił, gdzie jest?

– Nie, proszę pana.

Nick podziękował i Louise wyszła. Corrie siedziała jak sparaliżowana. Shane nie przyjedzie? I co teraz będzie? O czym oni z Nickiem mogą rozmawiać? Gdyby miała choć cień podejrzenia, że Shanea nie będzie, w życiu by tu nie przyjechała. A teraz nie ma odwrotu. No to pięknie!

Rozdział 4

Uśmiechnął się do niej tak, jakby nic się nie stało. Jakby fakt, że kolację zjedzą tylko we dwoje, niczego nie zmieniał.

– Tak to bywa z niespodziankami – rzekł od niechcenia.

– Czasami nie wychodzą. Choć muszę przyznać, że tym razem nie mam nic przeciwko temu.

Z przymusem skinęła głową i uśmiechnęła się blado. Nie ma nic przeciwko temu. Zabrzmiało to trochę jak komplement, chociaż pewnie powiedział tak, żeby jakoś wybrnąć. Miło z jego strony, jednak wcale nie poczuła się lepiej. Jak przeżyje tę kolację? Czy w ogóle zdoła coś przełknąć?

Podniosła się z kanapy. Chciała obejść długi niski stolik, by dojść do drzwi jadalni, ale coś we wzroku Nicka ją zatrzymało. Jakby chciał coś powiedzieć. Przeczucie jej nie myliło.

– Mamy rodzinną tradycję prowadzenia pań do stołu, więc… pani Davis?

Wyciągnął do niej rękę. Spięła się wewnętrznie. Znalazła się w nieoczekiwanej sytuacji, jednak to miło, że chce dochować tradycji, nawet gdy ma do czynienia z kimś takim jak ona.

Zmusiła się, by zrobić krok w jego stronę i wyciągnąć rękę. Przez moment wahała się, nie będąc pewna, czy nie popełnia jakiegoś błędu. W dodatku uzmysłowiła sobie, że jej dłoń, zniszczona codzienną pracą, nie jest gładka i miękka jak dłonie kobiet, z którymi Nick się spotyka.

Widząc jej wahanie, sam ujął jej palce. Przeszedł ją dreszcz, nogi się pod nią ugięły.

Serce zatrzepotało jej w piersi, bo Nick przygarnął ją nieco bliżej. Podał jej ramię. Nie śmiała spojrzeć mu w oczy, ale czuła na sobie jego wzrok. Drugą ręką przykrył jej dłoń, przytrzymując ją. Zrobiło się jej gorąco.

To, co teraz czuła, było bardzo przyjemne. I mimowolnie chciała jeszcze więcej. Czyżby była tak spragniona mężczyzny, że niewinny dotyk budzi w niej ukryte pragnienia? A może to dlatego, że to dłoń Nicka? Cud boski, że jakoś udało się jej nie upuścić drinka.

Chyba szczęśliwie nie zorientował się, jakim szokiem była dla niej ta chwila. Ruszyli do jadalni. Była pełna obaw. Bo jej doświadczenie życiowe na tym się wyczerpało. I bała się, że Nick zaraz się tego domyśli.

Jadalnia nie ustępowała szykiem reszcie posiadłości. Wielkie okna i tarasowe drzwi wychodzące na patio, długi, lśniący stół. Nad nim trzy kryształowe żyrandole rzucające olśniewający blask. Przy jednej ścianie bufet, a na nim kryształowe misy. Z drugiej strony pomocnik. Na srebrnej tacy świece i termos z kawą.

Zachwyciły ją trzy wyeksponowane tu obrazy. Pole kwitnących bławatków, preria oraz portret matki Shanea i Nicka. Zmarła przed laty, ale kiedyś widziała jej zdjęcie.

Podeszli do stołu. Był nakryty na dwie osoby. Najwyraźniej Louise zdążyła usunąć nakrycie dla Shanea. Kwiaty, świece w srebrnym świeczniku. Dla niej to coś na wyjątkowe okazje, ale dla ludzi bogatych to zapewne norma. Zresztą w takiej scenerii…

Próbowała przypomnieć sobie wytyczne z przeczytanych książek o dobrych manierach, ale daremnie. Zaczęła więc kalkulować, ile czasu powinna odsiedzieć.

Godzina to może za krótko. Zjedzą kolację, pozostanie jeszcze kilka minut i jakoś się wykręci. Tylko jak zdoła to wytrzymać? O czym z nim rozmawiać? Przecież nie wypada tylko potakiwać czy odpowiadać monosylabami.

Nick zdaje sobie sprawę, że jest zwyczajną dziewczyną. Brak jej towarzyskiej ogłady. Nie chadza na eleganckie kolacje i nie obraca się w towarzystwie osób z wyższych sfer. Więc raczej nie oczekuje po niej zbyt wiele.

Jeśli uzna ją za mruka, to trudno. Ważne, by nie domyślił się, że to z jego powodu jest taka małomówna. Bo i tak będzie ją wiele kosztowało, by w ogóle coś przełknąć.

Zaskakiwała go. Delikatnością, subtelnością, kruchą kobiecością. Sama prowadzi ranczo, nie boi się ciężkiej pracy, a mimo to jest w niej coś wręcz dziewczęcego. Ten kontrast fascynuje.

Kiedy ostatni raz zdarzyło mu się spotkać dziewczynę, która rumieni się z powodu czegoś tak zwyczajnego jak niewinne dotknięcie? Zresztą czy w ogóle są jeszcze takie kobiety, które się rumienią? To mu uświadamia, jak bardzo się zmienił. I jakie są kobiety, z którymi od czasu do czasu się spotyka. Przykre…

Doprowadził Corrie do jej miejsca. Odstawił obydwie szklanki, po czym odsunął krzesło dla gościa. Widziane z bliska piękne włosy dziewczyny wydawały się miękkie jak jedwab. Ledwie się powstrzymał, by nie musnąć ich dłonią, żeby się o tym przekonać. Pachniały kwiatowym szamponem. Chciałby zanurzyć w nich twarz. Opamiętał się. Co się z nim dzieje?

Louise nie zapaliła świec. Często tak robiła, gdy zapraszał dziewczynę. Nie zapomniała też o kwiatach. Zapalił świece. W ich blasku oczy Corrie jaśniały ciepło. Popatrzyła na migoczące płomyki, potem na niego. Uśmiechnęła się. W tym uśmiechu było coś ujmującego – dziecinne zadowolenie i radość z widoku płomieni.

– Jak pięknie… – powiedziała cicho. – I te kwiaty.

– Podoba ci się światło świec – podsumował. – Pasuje do ciebie.

Udał, że nie dostrzegł zaskoczenia malującego się w jej oczach. Pośpiesznie odwróciła wzrok.

– Pani Lou bardzo lubi kwiaty, podobnie jak ty – rzekł lekko. – Tylko woli zamawiać je w kwiaciarni.

– Ja takich nie mam. Tylko zwykłe, ogrodowe – rzekła pośpiesznie, chyba zbyt szybko, bo wciąż nie mogła pozbierać się po tym jego stwierdzeniu na temat świec. Wzruszyła ramionami. Brakuje jej słów albo podświadomie odrzuca jego komplement.

Nie mógł się powstrzymać przed porównywaniem jej z kobietami, z jakimi zwykle miewał do czynienia. Pewnymi siebie, zadbanymi, przyjmującymi komplementy jak coś oczywistego i należnego. Żadna z nich nie jest choćby w połowie tak urzekająca jak Corrie. Teraz siedzi z dłońmi splecionymi na kolanach zupełnie nieświadoma swojego uroku.

Wydaje się taka niewinna, taka świeża. Shane, urodzony uwodziciel, z pewnością zasypuje ją komplementami. Więc jak to się dzieje, że jest niepewna siebie? Czyżby ich znajomość wcale nie była taka, za jaką ją uważał? Czyżby ich ojciec też się mylił?

Corrie jest spięta, ale może powinien złożyć to na karb ich rozmowy sprzed lat. Nie był zbyt obcesowy, ale też nie owijał w bawełnę. Zdawał sobie sprawę, że rani jej uczucia, ale uznał to za mniejsze zło. Ich ojciec nie byłby taki subtelny.

Być może zgodziła się dziś przyjechać tylko z powodu Shanea, jednak teraz robi dobrą minę. Shane się nie pokazał, ale Corrie czuje się zobowiązana wytrwać do końca. To miłe. Zwłaszcza że wiąże się to z ryzykiem, że znowu usłyszy mało przyjemne rzeczy.