Выбрать главу

- Jaką?

- Spróbuj przeczytać pamiętnik Grunewalda i odtwórz jego jeden dzień. Od początku do końca. Dokładnie, krok po kroku. Tylko pamiętaj...

- O czym?

Chwila milczenia. Bardzo długa. Wreszcie wydusił:

- Na końcu tej drogi jest śmierć.

- Aleś mnie przestraszył. Normalnie zsikałem się wgacie.

Andrzej wcale się nie roześmiał. Powiedział:

- Mamy podobny gust. Twoja obecna kobieta to duża, silna, zdecydowana. Tak?

- Tak.

- No to pamiętaj. Kiedy śmierć przyjdzie, miej ją przy sobie, a może przeżyjesz. Mnie się udało. Cudem.

Odłożył słuchawkę.

Staszewski wyciągnął kolejnego papierosa, mimo że poprzedni jeszcze się palił. Wyjął z kieszeni piżamy radio wielkości kciuka, włożył do uszu słuchawki i puścił stację, która grała wyłącznie muzykę.

* * *

Przewodnik wolał zostać na miejscu. Ilość skonfiskowanych dóbr na umocnionym balkonie wyraźnie go nęciła. Szczególnie koniaki, w których zasmakował. Miszczuk, Wasiak i Borowicz poszli do Wytwórni Filmów.

- Nie będziemy wchodzić pod kopułę - powiedział Borowicz. - W naszym magazynie jest radiostacja wielkości połowy szafy, ale działa. Możecie się połączyć z komendą. A ja muszę się dowiedzieć czegoś o ofiarach. Co ich łączyło.

- No to, że wybuchali, palili się albo strzelali do siebie - powiedział Wasiak.

- Jezus, człowieku, ja muszę akta widzieć - odparł Borowicz. - To jest praca policji, a nie partii komunistycznej.

Ostrożnie przeszli przez wielki korytarz. Magazyn szabrowników znajdował się tuż obok. Zdjęli płaszcze i kurtki, żeby mieć swobodę ruchów.

- A na chu... znaczy na cholerę żeście to tu przytargali? - spytał Miszczuk.

- Chcieliśmy sprzedać partyzantom. Im radiostacje zawsze potrzebne. Nawet niemieckie.

- A czym taki partyzant zapłaci?

- A wiele ma rzeczy - przekomarzał się Borowicz, przedrzeźniając ich styl mówienia. - Niemieckie hełmy, lugery, dog-tagi. To teraz na Zachodzie pokupny towar. «Pamiątki wojenne» niby.

- A co to są «doktaki»?

- Po polsku «nieśmiertelniki». Takie metalowe znaczki z nazwiskiem zawieszone na szyi. Kiedy żołnierz ginie, jeden odrywa się i daje dowódcy, a drugi wkłada do ust.

- Jezusie, Maryjo i Józefie! - Wasiak aż przysiadł. - Dowódcy do ust takie coś wsuwać? Toż to brudne i we krwi.

Borowicz tylko machnął ręką. Przysunął się do drzwi. Nie wiedział czy może tam wejść, czy nie było innych szabrowników. Zapytał gestami: «Wchodzimy na chama?».

Wasiak przeładował pepeszę.

- A co mi tam. Rodziny już i tak nie mam. - Kopnął w drzwi, wpadł do środka i celując z automatu, krzyknął:

- Jestem z katolickiej milicji partyjnej! Ruki wwierch!

Tym razem Miszczuk nie wytrzymał:

- Coś ci się popierdoliło. Możemy wejść?

- Tak.

- Nikogo nie ma?

- Nie!

- A może lepiej ty wyjdź, a my granatką rzucimy? A?

Ten cholerny kresowy akcent z zaśpiewem. Borowicz, który pochodził z Galicji, ledwie milicjantów rozumiał. Zabrał jednak Miszczukowi granat i wszedł do środka. Na podłodze leżał tylko jeden szabrownik, ale tak upity, że nie widział sensu się nim zajmować. Dla pewności jednak przyłożył mu w głowę granatem. Tamten nawet nie drgnął. Zapach bimbru, który od niego płynął, był porównywalny z mocą iperytu. Borowicz uruchamiał radiostację. Instruował Wasiaka, jak ma kręcić dynamem.

- Jaka jest częstotliwość komendy?

- Nie wiem.

Borowicz spojrzał na Miszczuka.

- Jaka?

Ten postanowił ukryć niewiedzę pod groźną maską.

- To ściśle tajna informacja. Nie można ujawniać!

- Aha. - Borowicz zabrał się więc do samochodu. Mercedes kabriolet. Niestety, nie chciał odpalić. Akumulator siadł. Spróbowali z korby, ale po wypoceniu większości płynów, które mieli w organizmach, zrezygnowali. Nie zadziałało.

- No dobrze, panowie, musimy go pchnąć.

- Eeee... - mruknął Wasiak. - Furmanka lepsza. Ale w tej to nawet dyszla nie ma.

- Konia też nie mamy, więc do roboty. Ja za kółko, a wy od tyłu. - Borowicz zapakował trzy steny do środka, zapasowe magazynki, amunicję i dwa pancerfausty. Ponieważ w łupach zgromadzonych przez szabrowników nie znalazł już żywności, dodał tylko kilka litrów bimbru w elegancko zalakowanych butelkach.

Zaczęli pchać auto. Wyjechali na szeroki korytarz i tam wreszcie mercedes odpalił na dwójce. Borowicz gazował ostro na sprzęgle, żeby rozgrzać silnik, a oni wskoczyli do środka. Samochód ruszył ostro. Łoskot silnika ogłuszał w zamkniętej przestrzeni, a co gorsze, korytarz się kończył.

- Jezu, tam są drzwi! - krzyknął Wasiak. - Zniszczymy samochód!

- A co to jest? - Borowicz prowadził pewnie. - Nasz samochód? Przecież niemiecki.

- Ale drzwi są już nasze. Z ziem odzyskanych.

- A pierdolić. Trzymajcie się! - Uderzył w drewniane wrota z dużą prędkością. Mercedesowi nic się nie stało. Natomiast deski z drzwi śmigały wokół niczym odłamki granatu. Wytrzęsło ich na kilku schodkach, potem z piskiem opon zakręcili przed budynkiem pokrytym winoroślą.

- I co? Fajnie było?

- O, ja cię... O, ja cię... - powtarzał Miszczuk.

- Matko Boska Częstochowska... - modlił się Wasiak.

- To zobaczycie jeszcze lepsze rzeczy - powiedział Borowicz i dał gaz do dechy. - Czasem zdarzyło się gonić przestępcę przed wojną, więc doświadczenie mam.

Nie usłyszeli go z powodu grzmotu silnika, pisku opon i świstu powietrza. Powierzali duszę Bogu. Piekielna machina miała jednak w bród paliwa i parła przed siebie z szybkością porównywalną chyba tylko do samolotu podczas nurkowania. Borowicz błyskawicznie zmieniał biegi.

- Zorientuj mapę! - krzyknął do Wasiaka. Podał mu niemiecki plan miasta ze skrytki i kompas.

- Co?

- No, zorientuj mapę!

- Jezusie! Co mam zrobić?

- Przystawić kompas do mapy i tam, gdzie wskazówka najbardziej się kręci, przekoś mapę, żeby była górą do wskazówki. Każda mapa ma północ u góry!

- O matko. Ja to się nie znam na tych czarach.

- Ja też - dodał Miszczuk. - Wiem tylko, że o północy diabeł wychodzi. Jak księżyca nie ma.

- O kurde balans! - Borowicz zahamował na środku ulicy. Żadnych innych samochodów nie było w zasięgu wzroku. Nie wyłączał silnika. - Mam do wyboru Adolf-Hitler-strasse albo Hermann-Góring-strasse. Dobra, coś wymyślę. Chodzi o to, żeby gruzów nie było.

Jechali z makabryczną szybkością. Minęli jakiś las, w którym Niemcy kiedyś polowali, a który teraz był parkiem w centrum.

- A może gdzieś tu będzie ulica Mickiewicza - Wasiak popisał się pamięcią.

Miszczuk postanowił się jeszcze bardziej popisać. Pamiętał co nieco ze szkoły, którą przerwali mu naziści i komuniści.

- A może będzie tu ulica Kochanowskiego?

Gnali właśnie czteropasmową szosą, która już niedługo miała zostać nazwana ulicą Kochanowskiego.

- Już jest bezpiecznie - powiedział Borowicz. - Za mostami są jednostki polskie i radzieckie. Tu się szabru nie robi.

- Ale handelek odchodzi, nie? - Miszczuk musiał się nachylić do kierowcy, żeby być słyszanym.

- No masz. Pewnie. A po co ja ten bimber brałem? - Zerknął w stronę zapasów zgromadzonych na tylnym siedzeniu. - Przecież nie po to, żeby się upić.

Miszczuk i Wasiak nie mieli nic przeciwko upijaniu się, ale przyznali mu rację. Bimber to waluta bardziej pewna niż jakiekolwiek banknoty, poza dolarami.

Pierwszy polski patrol zatrzymał ich tuż za mostami, dokładnie w miejscu, gdzie po latach będzie uwielbiała czyhać policja drogowa z radarem. Punkt był dobry. Zjazd z wysokiego mostu, drzewa, krzaki. Idealne miejsce na zasadzkę. Kierowca nie zauważy do ostatniej chwili.