Выбрать главу

Skręcili na most, potem przejechali drugi. Zagruzowana ulica, przy której ciągle tliły się domy. Ale dla transportera żadne zwałowiska cegieł nie były przeszkodą. Parli do przodu niczym czołgi Guderiana. Wpadli na jakiś plac z przepięknie urządzonym skwerem. Borowicz zahamował gwałtownie, bo plac był kompletnie zapchany ludźmi. Musiał przyjechać jakiś pociąg z Wilna albo Lwowa. Ludzie szli powoli, całymi rodzinami, ciągnąc na wózeczkach swój mizerny dobytek. Mieli przydziały na mieszkania, które opuścili Niemcy.

Jakiś staruszek krzyknął:

- O Jezusie i Święta Maryjo! Nasi wrócili!

- Mają steny! - wrzasnął ktoś inny. - To polscy komandosi z Anglii! Huraaaa!

- Nasi! Nasi wrócili!

Staruszek podszedł bliżej.

- Czy mamy już palić komitety partyjne?

Borowicz otworzył malutkie drzwiczki i z trudem wygramolił się na zewnątrz. Robił wrażenie w swojej skórzanej kurtce, wsuniętym pod nią białym szaliku, goglach i hełmie.

- O Boże! Amerykanin!

- Ja cię sunę! Generał Patton przekroczył linię Odry!

Ludzie wokół rwali kwiaty i obrzucali nimi pojazd. Staruszek machał rękoma.

- Czekajcie, ludzie! - krzyknął. - Ja trochę znam amerykański.

- Nie ma takiego języka - dodał ktoś bardziej uczony.

- Cicho! - Mężczyzna podszedł bliżej, zionąc cebulą, którą zjadł rano z chlebem bez masła. Nic innego nie miał po prostu. - Could we put the fire to the party comitee?

Borowicz trochę lepiej znał angielski, ale zrozumiał.

- Chcesz zrobić ognisko z kolegami? - popatrzył lekko zdziwiony.

Staruszek zastukał laską w transporter.

- O Boże, on mówi po polsku. To agent amerykańskiego wywiadu! - Odwrócił głowę. - A kiedy będzie wolność?

Borowicz wzruszył ramionami.

- Nie wiem. - Zamyślił się. - Ale... «przeżyliśmy najazd szwedzki, przeżyjemy i radziecki!».

Ludzie zaczęli się śmiać.

- Oj, niech wam Bóg wynagrodzi.

Jakaś kobieta chwyciła go za rękę.

- Ale kiedy będzie wolność? - powtórzyła jak echo.

- Nie wiem, proszę pani. Mam nadzieję, że nie za kilkadziesiąt lat dopiero.

Podeszła następna kobieta. Musiała być z innego transportu, bo mówiła z twardym, ostrym akcentem, a nie wschodnim, śpiewnym.

- Pewnieście głodni. - Podała Borowiczowi kawał surowego mięsa. - Świnia nam zdechła z braku wody. W transporcie nie było jak wyjść z nią na pole.

Uśmiechnął się.

- Pani spod Krakowa?

- Tak.

- Ja też z tych okolic. Dziękuję bardzo.

Ludzie ruszyli dalej. Kobieta powiedziała jeszcze:

- Bo wie pan, mąż był w AK i teraz uciekamy.

- Wiem. Doskonale wiem. I jeszcze raz dziękuję.

W transporcie był też pewien chłopiec, jedyny, który nie patrzył na «wyzwolicieli». Spieprzał do najdalszego miejsca w kraju, żeby go nie zamknęli. Miał przy sobie tylko malutki pistolet Waltera i pajdę chleba. Resztę broni oddziału zakopał w Krynicy przy skoczni narciarskiej. Po pierwszych aresztowaniach zwiewał gdzie mógł najdalej. Trafił do Wrocławia. A ponieważ wtedy nie było jeszcze komputerów, to go nie wykryli. Żył sobie. Został profesorem, choć karierę zaczynał od kelnera.

Borowicz tymczasem przygotowywał mięso, tnąc je nożem na małe kawałki.

- No co się tak gapicie? - krzyknął do Miszczuka i Wasiaka. - Zbierajcie drewno na ognisko.

- A gdzie my to ognisko zapalimy? Toż tu mogą ciągle strzelać. A my im się pokażemy dymem.

- W środku wozu. Przedział silnika jest zabezpieczony stalową płytą, a burta rozdarta. Będzie cug, więc nic nie wybuchnie.

Zaczęli obłamywać gałęzie z drzew na skwerze, a Borowicz zbierał chrust. Po kilku minutach ułożyli w środku pancernej skorupy zgrabny stosik.

- No i jak to zapalimy? - spytał Wasiak. - Przecież drewno świeże i mokre.

- Oj, mnożycie trudności.

Z wielkim trudem przepchnął się przez wąski przedział silnika na stanowisko kierowcy. Ze skrytki wyjął rakietnicę. Kiedy wracał, zaklinował się w malutkich drzwiczkach na chwilę. Ale potem strzelił w sam środek stosu. Zmrużyli oczy od blasku. Malutki spadochronik racy spalił się momentalnie, ale ognisko zapłonęło. Zaczęli nabijać mięso na patyki. Wszyscy byli bardzo głodni.

- No i co? - Borowicz usiadł przy stalowej płycie, żeby go nie zadymiło. - Nie udało się?

- Niezłe - powiedział Wasiak.

Miszczuk zagryzł wargi.

- A co zrobimy dalej? - spytał.

Borowicz nie odpowiadał. Cały czas miał w głowie pytanie kobiety z wózkiem: «A kiedy będzie wolność?». I nagle zobaczył mężczyznę, który przeskakuje mur. To było gdzieś nad morzem. Chyba w stoczni. Wolność!

- Jezus Maria! - krzyknął. - Kwiaty! Kwiaty!

- Co kwiaty? - nie zrozumiał Wasiak.

- Obrzucili nas kwiatami! A ja już mam wizję przyszłości. Trzeba je zgarnąć!

- Ty co? Zdurniał? Wszystkie czołgi obrzucają kwiatami.

- Ale nie te, w których siedzi załoga pracująca nad tą sprawą. Zginiemy!

Miszczuk miał najlepszy refleks. Widział już eksplodujących ludzi w otoczeniu kwiatów. Wyskoczył przez tylne wyjście, ciągnąc Wasiaka. Borowicz wydostał się przez właz. Gorączkowo zmiatali kwiaty z pojazdu.

- Z powrotem na skwer! - krzyczał Borowicz. - Albo spalmy!

- Spokojnie - odezwał się Wasiak, najmniej strachliwy. Nagle jednak ujrzał pod powiekami wizję człowieka, który przeskoczył mur stoczni i odpowiedział na pytanie kobiety z wózkiem. - O Matko Święta! Spalmy! Zaczęli wrzucać kwiaty do ogniska.

* * *

Staszewski całą noc studiował pamiętnik Grunewalda. Skończył nad ranem. Z lodówki wyjął sobie dwie rzodkiewki i włożył do ust. Mariola obudziła się momentalnie.

- Sławek! Nie chrup tak głośno!

- A jak mam chrupać?

- Ciszej! I w drugim pokoju! Mam jeszcze pół godziny snu.

- No to się obudź. Bardzo mi zależy, żebyś zagrała pewną rolę.

- Jaką?

- Zdejmij majtki, T-shirt i włóż nocną koszulę.

Podniosła się z łóżka. Rozespana o mało nie upadła, potykając się o kolumnę domowego kina.

- Aha. Jeśli mam włożyć koszulę, to będziemy się seksić. Ci mężczyźni to tylko o jednym: żeby zobaczyć babę w przezroczystym gieźle.

- Nie będziemy uprawiać seksu. Chcę, żebyś się w kogoś wcieliła.

Uśmiechnęła się i posłała mu pocałunek samymi ustami.

- Mam się znowu przebrać za sarenkę i będzie od tyłu, jak wtedy?

Przełknął ślinę, bo przypomniał sobie. To «wtedy» stanęło mu nagle przed oczami.

- Boże, nie chodzi naprawdę o seks. Chcę, żebyś zagrała rolę!

- Mogę ci zagrać i Marilyn Monroe. Tylko kup wentylator, żeby mi sukienkę od dołu podwiało. Przy naszej klimatyzacji ten numer raczej nie wyjdzie.

- Będę cię nazywał Helga.

Mariola odezwała się już z garderoby:

- To i tak dobrze. Bo mogła być Hildegarda alboBrunhilda.

- Nie śmiej się. Chodź.

Wróciła do sypialni, zgrabnie kręcąc kształtną pupą. Przy framudze wykonała numer, który powinien znaleźć się w każdym podręczniku dla tancerek na rurze i być traktowany jako kanon. A potem podeszła do niego i, odrzucając głowę do tyłu, podniosła dół koszuli. Dość wysoko. Tak mniej więcej do szyi.

- Bierz mnie! Jestem Helga.

Staszewski, ponieważ siedział na łóżku, miał oczy na wysokości... no i na wysokości tego, co znalazło się tylko parę centymetrów przed jego twarzą. Fryzura typu irokez, idealnie wydepilowane nogi, fantastyczne biodra. Przeniósł wzrok na fryzurę, którą Mariola miała na głowie.

- Kochanie, naprawdę nie chodzi o seks. Musisz mi pomóc w śledztwie.