- Przestań!
- Tak, tak. Czytałem na przykład, że Japończycy wysłali dwa tysiące bomb nad USA. Tyle że nie mogli osiągnąć ich kontynentu, więc podczepili bomby do baloników i korzystali z wiatru. Podobno jedna z nich zrobiła dziurę w trawniku, a druga rozwaliła drzewo w parku narodowym. Reszta nie doleciała.
- Nie kpij.
Odruchowo jednak wyobraził sobie te dwa tysiące bomb na balonikach. Jego niemiecki, precyzyjny umysł szybko obliczał stosunek obszarów zajętych przez budynki przemysłowe czy miasta w stosunku do nieużytków, lasów i pól. Jego niemiecki umysł aż się zwinął w podziwie dla cudzej głupoty. Albo aktu desperacji.
- Czemu nie? Ciekawy jestem, jakie bomby Amerykanie zrzucą na Japonię, i to niepodczepione do baloników. - Kuger wyjął z szuflady atlas świata i zaczął kartkować. - No, Tokio to wiadomo, a potem najbliżej mają Hiroszimę, Nagasaki i parę innych. Zobaczymy, co wybiorą. Ale u nich też koszty się liczą. Pewnie polecą najbliżej.
- Tak, tak. - Grunewald przysiadł na krześle dla przesłuchiwanego i też przyjął minę kpiarza. - Amerykanie przyjdą też do Niemiec. Maszerując po dnie oceanu! - Ryknął śmiechem.
- A po co maszerować? Nie lepiej przypłynąć statkiem?
- Nasze U-Booty ich masakrują!
- To niech się jeszcze nauczą latać, żeby masakrować ich samoloty.
- Mein Gott! Że ciebie jeszcze nie aresztowali. To jakiś cud.
- Wierzę w cuda. A poza tym, jeśli w moim własnym kraju nic złego nie zrobiłem, to dlaczego mam się obawiać aresztowania? Jestem zwyklaczkiem, który łapie złodziei. Taka praca.
- Obrażasz Führera!
- Mówisz o tym idiocie Hitlerze? Który nas w miazgę wprowadził? Przepowiadałem ci... Ale mi nie wierzyłeś. Mam go w dupie.
- Ciiiii... Naprawdę cię aresztują. - Grunewald przestraszył się tego, co mówił Kuger.
Przyjaciel wzruszył ramionami.
- Naprawdę sądzisz, że tu jest podsłuch? Skoro jesteś prawomyślnym nazistą, to czego się boisz?
- Zwariowałeś.
- Odpowiedz.
Grunewald wstał z krzesła i zaczął krążyć po pokoju. Trzęsącymi się rękoma zapalił papierosa. Nie udzielił odpowiedzi.
- Chcesz poznać treść listu od berlińskiego profesora? - spytał, żeby odwrócić uwagę od idiotycznego i niebezpiecznego tematu dyskusji.
- Chcę.
- Otóż po paru tygodniach odpisał mi, że jest możliwy wybuch «od środka człowieka». Wystarczy wziąć do ust nadmanganian potasu i wypić kwas siarkowy.
- O Matko Święta! - Kuger o mało nie rozwalił sobie głowy, uderzając nią w akta, które miał na biurku. - Wyobrażasz sobie człowieka, który je nadmanganian i pije kwas? Miałby fioletowe usta i poparzone podniebienie. A niczego takiego nie stwierdziliśmy.
- Można jeszcze połknąć jakiś środek wybuchowy. Efekt będzie jeszcze większy.
- Boże! Obawiam się jutrzejszego jadłospisu w naszej stołówce. «Na śniadanie dynamit. Na obiad granaty okraszone angielskim plastikiem, a na deser kompot z nitrogliceryny». To może być smaczne. Jeśli dodadzą trochę miotaczy ognia, będzie całkiem nieźle. I ciepło.
- Przestań wreszcie kpić.
- Chyba źle myślisz, Albercie. - Kuger strzelił palcami. - Popatrz na jedną rzecz. Skoro nie mieli takich śladów na ciele, to...
- To może łykali w szklanych kapsułkach?
- Tak. I później walili się pięścią w trzewia, żeby rozwalić kapsułki, zanim je wysrają. - Siedział jak pomnik, kompletnie nieruchomo.
- A ty co myślisz?
- Myślę, że powinieneś się skupić na powtarzalności spraw. Oni wszyscy robili to samo. Nie dość tego: w każdej sprawie powtarzały się te same zdarzenia. Te same zdania. Te same słowa.
- Skąd możesz wiedzieć, co mówili?
- No przecież przesłuchiwałem świadków.
- Przesłuchałem wszystkich, których mogłem - pieklił się Staszewski przed Mariolą. - I nic, nic, nic.
- O tak. Zły mężczyzna. - Przytuliła go i pocałowała. - Zły, zły, zły. - Głaskała po głowie. - A kiedy jesteś zły, to jesteś dobry w seksie. - Roześmiała się. - I całkiem mi się to podoba. - Nowy uśmiech. - Może założyć jakiś ekstra gorsecik?
- Nie mogę rozwiązać tej sprawy.
Wstała z łóżka. Nawet bez gorsetu wyglądała nieprawdopodobnie.
- Rozwiążesz ją - powiedziała zupełnie poważnie. Zasalutowała do gołej głowy. Powtórzyła znany slogan: - Jak nie ty, to kto? Jak nie dziś, to kiedy?
Oddał salut.
- Rozkaz. Rozwiążę tę sprawę.
Obydwoje na golasa rzucili się do Internetu. Jej pełne, podrygujące piersi strasznie rozpraszały, ale już po kilku sekundach znaleźli właściwy adres w przeglądarce. Staszewski wystukał numer w telefonie. Dodzwonili się chyba do Gdańska.
- Dobry wieczór, panie profesorze. Sławomir Staszewski z policji.
- O Matko Święta! Znaleźliście mój skradziony rower? Głos po drugiej stronie był pełen ekscytacji i niedowierzania połączonego z podziwem.
- Nie, nie, nie. My w innej sprawie.
- Z całą stanowczością stwierdzam, że nie miałem wtedy więcej niż siedemdziesiąt kilometrów na godzinę. Wasze radary są wadliwe!
- My nie z drogówki. - Oboje stali przy telefonie przełączonym na tryb głośnomówiący. - Mamy do pana takie pytanie. Jak się wysadzić od środka?
Wyraźnie słychać było przełknięcie śliny.
- O Boże. Mówicie o człowieku rozsadzonym od środka?
- Tak.
Zaczęli marznąć, więc Mariola przymknęła drzwi balkonowe i powróciła na stanowisko, żeby słyszeć resztę rozmowy. Okryli się kołdrą ściągniętą z łóżka.
- Najprościej jest zjeść nadmanganian potasu i popić kwasem siarkowym. Ale kto to zrobi? Chyba jakiś wariat. - Profesor zawahał się przez chwilę. - No, ale po obu substancjach mieliby widoczne ślady w ustach.
- A jeśli nie było śladów?
- No... można i łyknąć środek wybuchowy. Ale chyba jakoś tak głupio obserwować, jak lont dopala się w ustach.
- A poważnie?
- No przecież macie wyniki sekcji. Co ja wam powiem?
- Jak można wybuchnąć?
- Są w prasie popularnej opisy wybuchów czy samozapłonów jakichś ludzi. Ale ja jestem naukowcem. Ja w to nie wierzę. Tak samo jak w to, że księżyc jest kawałkiem spleśniałego sera.
- Proszę nam pomóc. Jestem oficerem policji i ja to widziałem.
Profesor milczał dłuższą chwilę.
- Widział pan? - Znowu umilkł. - Na własne oczy? - zapytał wreszcie z wahaniem.
- Tak.
- No, teoretycznie można sobie wyobrazić, że ktoś łyka dwie kapsułki w otoczce, która się rozpuszcza w żołądku. Teoretycznie można połknąć semteks i uruchomić detonator telefonem komórkowym. - Zastanowił się. - Ale to są brednie! Zawsze znaleźlibyście ślady, czy chemii, czy semteksu.
- Więc co się stało?
- Nie wiem. - Chwila namysłu. - Ale mam wrażenie, że powinien pan sobie zadać inne pytanie. Jakim cudem widział pan ofiary samobójstw w trakcie akcji? Bo widział pan kilka, jak rozumiem?
- Tak.
- Ile? W trakcie «odpalania».
- Cztery.
- Widzi pan, panie oficerze. Jestem naukowcem - powtórzył. - I nie wierzę w taką genialną koincydencję spraw, że jako policjant widział pan cztery wybuchy. - Profesor musiał coś jeść, bo głos miał coraz bardziej niewyraźny. - A ile widział pan na własne oczy przypadków kradzieży samochodów?
Bingo. Strzał w samą dziesiątkę. Facet z Wybrzeża był rewelacyjny. Ile kradzieży samochodów widział Staszewski na własne oczy? Ile morderstw widział na własne oczy? Ile wypadków samochodowych poza tymi, w których sam uczestniczył? Zero.
- Ma pan rację. Żadnego.
- Więc wszystko jasne. Podczas całej długiej, jak się domyślam, kariery nie zobaczył pan ani jednej kradzieży auta, ale za to aż cztery «samowybuchy». No to podejdźmy do tego racjonalnie.