- Obaj natychmiast do komendanta! - wrzasnął. - A więźnia do celi na ten czas.
- Ale to nie więzień, tylko ten, no... ten...
- Konsultant - podpowiedział Borowicz. - Poza UJ-otem skończyłem jeszcze studium policyjne.
- «Ujotem»? Aaaaaa... Amerykanin!
Borowicz wzruszył ramionami.
- Być może już niedługo. Ale tylko z wyboru.
- Nie, nie - zaprotestował Miszczuk. - Musisz rozwiązać tę sprawę. Do Ameryki go nie puścimy na razie. - Odwrócił się do człowieka w drzwiach. - On jest przedwojennym oficerem policji!
- Aaa... Sanacyjny oficerek? To do tiurmy z nim.
- Nie. On jest specjalistą od kry... kry...
- Kryminalistyki - podpowiedział znowu Borowicz. I uśmiechnął się radośnie. Miał ukryty w kurtce malutki damski pistolet. «Szóstkę». Był też wystarczająco zdeterminowany, żeby strzelać wokół, a ostatnim nabojem sobie w usta. Nie miał żadnej ochoty iść do komunistycznego więzienia, po tym co usłyszał od szabrowników, którzy czasem odwiedzali siedzących kolegów.
Miszczuk i Wasiak wyszli do komendanta, a on zaczął studiować akta. Cudem tylko powstrzymywał się od poprawiania żenujących błędów ortograficznych. Zapalił chesterfielda. Miał straszną ochotę na herbatę, ale gdzie we Wrocławiu dostać coś takiego? Może w stołówce milicji podawali jakiś ersatz, lecz tam samego go nie wpuszczą. Zerknął do szuflady, znalazł butelkę bimbru. Pociągnął łyk i o mało nie zwymiotował.
Był mniej więcej w jednej czwartej lektury polskich teczek, kiedy przerwał nagle. Podstawił sobie krzesło i sięgnął po teczki niemieckie. Wertował szybko, bo naprawdę doskonale znał niemiecki. Dopóki nie wymordowali profesorów z Jagiellonki, uczyli tam porządnie i skutecznie. Błyskawicznie przerzucał kartki.
Miszczuk i Wasiak wrócili po mniej więcej godzinie. Obaj wyglądali niczym zbite psy. Komendant opieprzył ich za wszystko. Nie pojawili się na kolejnych odprawach, nie utworzyli punktu ochrony wokół Hali Ludowej. Nie nawiązali łączności. No ale niby jak? Komenda i Biskupin to były bardzo odległe wyspy w archipelagu Wrocławia. Z morzem pełnym rekinów pomiędzy. Nie mogli zostać wydaleni z milicji, bo mieli list z gratulacjami od Głuzdowskiego, nienaganną służbę za sobą (wiadomo gdzie) i odznaczenia.
- Odsuwają nas od tej sprawy - powiedział Miszczuk. Otworzył szufladę i wypił dwa wielkie łyki z butelki.
Borowicz zamarł.
- Już wiem, o co chodzi, mniej więcej. Ale najpierw wasz problem.
Podniósł słuchawkę telefonu i postukał w widełki.
- Towarzyszko telefonistko, proszę mnie połączyć z towarzyszem komendantem.
- To ty, Wasiak? - Zobaczyła numer pokoju na konsoli.
- Nie. Generał Einseinstariersein z UB.
- O Jezu!
Borowicz brnął dalej z wdziękiem.
- Nie ma Jezusa, towarzyszko! To opium dla mas! - krzyknął. - Ale jest kontrola wewnętrzna. I tego radzę się bać - powiedział już cicho i łagodnie. - A nie szatana - dodał ciepło. - Towarzysz szatan nie jest w stanie wysłać was do kołchozu na Wschodzie. - Chwila przerwy na oddech i wręcz ujmujące zakończenie: - W przeciwieństwie do mnie.
- Oczy... oczywiście - wyjąkała przerażona. - Z kim mam połączyć? Bo zapomniałam ze strachu - wyznała szczerze.
- Z towarzyszem komendantem.
Połączyła momentalnie.
- No czego? - rozległo się w słuchawce.
- Tu generał Einseinstariersein z UB! Co wy wyrabiacie?!
- A... a... ale o co chodzi?
- Sprawdźcie, towarzyszu, na centrali, skąd ja dzwonię! Z pokoju Miszczuka i Wasiaka. - Obaj właśnie biadolili cicho, widząc się w więzieniu. - Chcecie zdekonspirować moich agentów? Tak? Na waszym miejscu, chociaż nie wierzę w Boga, zacząłbym się modlić!
- Ale dlaczego? Ja nic nie zrobiłem.
- No właśnie. Sprawdziliście?
Dłuższa chwila ciszy.
- Tak jest, sprawdziłem. Dzwonicie z ich pokoju, towarzyszu.
- To moi najlepsi ludzie, a wy tarzacie ich po podłodze?
- Ależ skąd. Stali na dywanie.
- No to co wy sobie tam wyobrażacie?! Wzięliśmy dwóch najlepszych milicjantów do rozwiązania tajnej sprawy, a wy rzucacie kłody pod nogi?!
- No, ktoś rzeczywiście rzucił doniczką, ale żadnego rzucania kłód nie odnotowano, towarzyszu generale. Bo słyszałem. Naprawdę kłodami nikt nie rzucał. Towarzyszu, a może zaproszę was na wódkę, pokażecie papiery i...
- Jakie papiery?! - rozdarł się Borowicz. - Przecież mówiłem, że to tajna misja!
- Tak jest! Rozumiem.
- Ja sam się przebrałem za angielskiego komandosa, a udaję sanacyjnego policjanta!
Komendant wyraźnie zgłupiał.
- Tak, rozumiem - powiedział wreszcie. - Oczywiście.
Coś jednak dręczyło go wyraźnie, bo spytał:
- Przepraszam, nie zapamiętałem. Jak wasze nazwisko, towarzyszu generale?
- Przecież mówiłem. Einseinstariersein. Sprawdźcie mnie w KBW. Tylko ani słowa o tajnej sprawie!
- Tak jest!
Miszczuk drżącą ręką wytarł pot z czoła. Wasiak siedział oniemiały. Jedynie Borowicz niczym się nie przejmował. Co mu mogli zrobić? Miał swoją «szóstkę» w kurce i olewał cały świat. W każdej chwili mógł wyjść do tegodrugiego świata. Podobno lepszego.
- Nie zwracałem uwagi na same przypadki - powiedział, wracając do tematu. - Zwróciłem uwagę na takie dziwne coś.
- Na co?
- Jesteście tacy sami.
- My? - Miszczuk spojrzał na Wasiaka. - Oszalałeś?
- Oj, nie wy jako wy. Grunewald zagorzały nazista. Miszczuk zagorzały komunista. I teraz Kuger swój chłop. Wasiak swój chłop.
- No jak?
- Boże, przecież mówię. Nie jesteście do siebie podobni fizycznie. Chodzi mi o dwie pary policjantów.
- Milicjantów! - przerwał Miszczuk. - Obywatelskich!
Nie wiedział, jak im wytłumaczyć.
- Nie sądzę, żeby przed wojną istniała taka organizacja. Chyba że w Ameryce.
- Albo w Rosji - Wasiak popisał się swoją wiedzą. Zadowolony z siebie usiadł na blacie biurka i też sięgnął po butelkę ukrytą w szufladzie. Wypił kilka łyków i chuchnął w rękaw. Borowicz o mało nie spadł z krzesła, czując zapach. Zemdliło go dokumentnie. Z trudem odzyskał oddech.
- Z czego jest ten bimber?
- Nie uwierzysz. Z krowiego łajna.
Borowicz zakrył twarz rękoma.
- A ja wypiłem łyk tego ohydztwa! O Boże!
- Boga nie ma - odparł Wasiak. I zaraz sam sobie zaprzeczył: - Tak naprawdę to jest, ale teraz nie wolno o tym mówić.
Borowicz gwałtownie przełykał ślinę. Usiłował dojść do siebie.
- Mam teraz w żołądku jakieś okropne bakterie i mikroorganizmy.
- Spokojnie, to spiryt jest. - Wasiak poklepał go uspokajająco po plecach. - Jak robaki masz w brzuchu, to teraz wyjdą razem z gównem. O!
- Uciekną z obrzydzenia - usiłował zażartować Borowicz. - Macie trochę herbaty?
- Herbata jest w Chinach.
- No, cokolwiek do wypicia poza tą okropnością?
- Przyniesiemy ci tej amerykańskiej kawy, co nie ma smaku. Ale czarna jest przynajmniej. I z cukrem da się pić. - Wasiak otworzył okno. - Przyniesiemy ci też kapusty, bo sądząc po smrodzie, to właśnie gotują. Do stołówki cię nie wpuszczą.
- I chyba nie chcę tam iść. Ale podsunęliście mi niesamowity pomysł. Musimy znaleźć człowieka, który przeżył rytuał. Może był taki przypadek. Może ktoś go uratował.
- A niby jak mamy to zrobić?
- No przecież sami mówiliście, że jest obiad. Stańcie przed stołówką i wypytujcie wszystkich oficerów, czy widzieli coś takiego. Do samego końca. Czy widzieli kogoś tańczącego wśród kwiatów. Takiego, który przeżył.
- Rozumiem. - Miszczuk potarł brodę.