Выбрать главу

- A jak osobnika znaleźć potem wśród tych ruin? - dodał Wasiak. - Nawet jeśli jakiś przeżył.

- O Boże! Metoda! Procedura postępowania. Krok po kroku według regulaminu. Rutynowe śledztwo.

- A co to znaczy «rutynowe»?

Borowicz tylko westchnął.

- Rutyna to taka trucizna. Jak się nią poleje świeże kwiaty, to więdną. A jeśli wypije ją człowiek, to staje się taki jak wy. Niewyszkolony.

- Ale mnie wywieźli, jak miałem kilkanaście lat - powiedział Wasiak. - Gdzie się miałem szkolić? Na Sybirze? Ty wiesz, jak tam zimno? Oczy mi zamarzały.

Borowicz spuścił wzrok i powrócił do studiowania akt.

- Na szczęście nie wiem. A jutro będziemy mieć bandytę w rękach. Jeśli zrobicie swoje uczciwie. I przynieście coś do picia. Bo tej waszej «kałówki» nie tknę. - Zajął się konsumpcją zimnego kotleta, którego dostał od «wypędzonej» wilnianki.

* * *

Kuger znowu przerzucał akta. Plan rysował się jasny.

- Posłuchaj - zwrócił się do Grunewalda. - Musimy znaleźć kogoś, kto przeżył ten rytuał.

- Niby jak? A poza tym ty nie uczestniczysz w sprawie. Dzielimy tylko wspólny pokój.

- W którym będą mnie przesłuchiwać. Takie mam dziwne przeczucie. - Kuger nalał sobie herbaty. - Stańmy na głowie, ale znajdźmy tego gnoja, który to robi.

Śledztwo dosłownie go porywało. Czuł, że jest o krok za przestępcą, że czuje jego oddech, zapach potu... Bo tamten się poci. Z całą pewnością. Wie już, że Kuger o nim myśli. A żadnemu przestępcy takie myślenie nie zwiastowało niczego dobrego.

- Myślisz, że to jedna osoba?

- Nie mam zielonego pojęcia. Ale my jesteśmy zwykłymi policjantami, a nie jakimiś tam faszystami.

- Mów za siebie.

- Rozumiem. W każdym razie nawet jako nazista jesteś dalej policjantem i masz obowiązek ścigać przestępców! A nie, kurde, mordować, gdzie się da, kogo się da i kiedy się da!

Usiłował zgrabnie przemilczeć niewypowiedzianą na razie głośno sugestię spisku przeciw władzy. Gdyby głośno padło coś takiego, koniec śledztwa byłby od razu jasny. Zabito by natychmiast jakichś Żydów (jeśli jeszcze jacyś byli) albo kogokolwiek, kto nawinie się pod rękę, i pochwalono by się w samym Berlinie. Kuger łapał się na tym, że nie chciał już żyć. Po tej stronie krainy śmierci trzymało go jednak wpojone od dziecka poczucie obowiązku. On miał złapać przestępcę i wsadzić za kratki. Tyle jego Kugerowej mentalności.

- Ciszej! Cholera, ciszej!

- Co? Boisz się, że tu ktoś słucha? Ja jestem tylko policjantem. - Zamyślił się. - Ja nie chcę słyszeć, jak ktoś bije faceta w pokoju obok. Przesłuchuję zgodnie z regulaminem. Nawet Polacy mnie wypuszczą. Nie zrobiłem nic złego.

Zapalił papierosa jedną ręką. Gdy odrzucił zapałkę, przyszło olśnienie. Zerknął na kwiatek w doniczce, którym parę lat później Wasiak rzucił w oficerów UB i nie trafił.

- Musimy znaleźć człowieka, który przeszedł rytuał i przeżył.

- Jak?

- Nie wiem. Wypytajmy wszystkich przed stołówką. Zaraz obiad. Trzeba spytać, czy ktoś widział rytuał z kwiatami i pamięta żywą ofiarę. Może się ktoś trafi.

* * *

Mariola stanęła przy Staszewskim.

- A wiesz, o czym zapomniałeś?

- O czym, Helgo? - Dalej odtwarzał punkt po punkcie ostatni opisany dzień Grunewalda.

- Tam zawsze było dwóch policjantów. Dobry i zły.

- Nie mam partnera. Do czego zmierzasz?

- Posłuchaj, Grunewald i Kuger, Miszczuk i Wasiak. Zawsze jeden fajny, drugi mniej.

- Grzebałaś w moich aktach?

- No pewnie. Przecież jestem kobietą. - Pokręciła mu przed oczami swoją kształtną pupą. - Więc ja będę tym dobrym policjantem w naszym zespole.

O mało nie zakrztusił się papierosem.

- Ty?!

- No pewnie. Zaczekaj chwilę.

Zrzuciła swoją przezroczystą koszulę nocną. Poszła do garderoby. Dotarły do niego odgłosy szamotaniny i trzask otwieranych szuflad. Po kilku minutach wyszła ubrana w wojskowe buty, spodnie w barwy ochronne typu woodland. Miała na sobie jego kamizelkę kuloodporną z kewlaru. Na głowie rosyjski hełm z wielką literą «V» i napisem «Blues Brothers Day», który dostała na jakiejś imprezie. Z sejfu wyjęła swoją damską dwudziestkędwójkę. Przeładowała, wzięła dodatkowy magazynek i schowała do kieszeni. Pistolet idealnie się mieścił.

- No i co? Nie przydam ci się?

- Jestem pod wrażeniem. - Westchnął. - Ale, kochanie... Wszyscy ludzie, którzy zajmują się tą sprawą, giną.

- Ojej! Naprawdę? - Teraz Mariola westchnęła, parodiując Sławka. - A wiesz, od czego ty zginiesz?

- Od czego? - spytał zaintrygowany.

Otworzyła szufladę jego biurka i wyjęła butelkę wódki.

- Od tego! - wrzasnęła. Rzuciła w niego kartonem papierosów. - I od tego!

- Jezu! - Na kolanach szukał kartonu pod kanapą. - Czy wiesz, że jak choć raz strzelisz z tej twojej dwudziestkidwójki poza strzelnicą, to pójdziesz siedzieć?!

- Będę strzelać w obronie własnej! Nie puszczę cię na śmierć samego!

Podniósł głowę.

- Kocham cię, ty kompletnie porąbana wariatko.

- I ja ciebie kocham, kretynie!

Wstał, wyjmując z kartonu nową paczkę papierosów. Szamotał się z otwarciem. A kiedy mu się już udało i zapalił, podszedł do sejfu. Wyjął z niego ogromnego visa, podał Marioli.

- Masz armatę.

- A po co?

- Wiem, że dobrze strzelasz, ale to nie zawody sportowe. Swoją dwudziestkądwójką, jak ci adrenalina podskoczy, to pewnie nawet go nie trafisz, a jeśli trafisz, a on będzie na przykład pijany, to i tak cię dopadnie. Naprawdę weź armatę.

Mariola była dobrym strzelcem. Kiedy zaczynała uprawiać ten sport, pomyliła tarcze. Zamiast do pistoletowej, w odległości dwudziestu pięciu metrów, strzeliła do karabinowej, ustawionej dwa razy dalej. Miała dziesiątkę. No, ale to tylko trening.

- Ile mam nabojów w magazynku? - spytała.

- Cztery.

- Wystarczy?

- Tak. Walisz dwa na dzień dobry, z biodra, a potem jeden celowany. W głowę pacjenta.

- A czwarty?

- Ten jest dla ciebie. - Uśmiechnął się. - Jakby coś nie wyszło.

Zaczęła się śmiać. Sławek spojrzał poważnie.

- Pamiętaj. Strzelaj sobie w usta. A nie w skroń, bo co trzeci taki snajper przeżywa. I ma to różne przykre konsekwencje.

Dopiero teraz zrozumiała, że Staszewski nie żartuje.

- Aż tak źle? A jeśli oni będą mieć broń maszynową?

- To zacznij sobie układać nekrolog do gazety.

Przeładowała visa. Aż podskoczył.

- Jezus Maria! Nie!!!

- Co nie?

- Przecież on ma ruchomy bezpiecznik w rękojeści! Wystarczy, że chwycisz, i jest odbezpieczony. To nie jest nowoczesna spluwa z milionem przełączników i zabezpieczeń. Przeładujesz, chwytasz i strzelasz. A później trzeba dać na mszę za duszę napastnika. Tak napisali w instrukcji obsługi.

Roześmiała się i rozładowała.

- Dobra. Więc idę z tobą?

- OK.

Grunewald pisał:

Helga uparła się i powiedziała, że idzie ze mną. Podobno miała sen, że mnie zabiją. Wzięła kuchenny nóż i szpadelek, którym zruszała ziemię w donicach na balkonie. Była zatem uzbrojona.

* * *

Miszczuk i Wasiak wrócili po dobrej godzinie, kiedy Borowicz kończył czytanie akt.

- No i co? - spytał.

- Cienizna. Znaleźliśmy tylko dwóch oficerów, którzy widzieli tańczących wśród kwiatków. Jednego uratowali milicjanci, jak się chciał zabić.

- No to go wezwijcie.

- Niby jak? W tym morzu gruzów, gdzie nazwy ulic są albo po niemiecku, albo po polsku, albo w ogóle ich nie ma? Ewentualnie nie ma nawet ulic, tylko takie cegłowisko jedne. Nie wiemy, gdzie mieszka.