Выбрать главу

- Czego pan się chce dowiedzieć?

- Przeczytałem wszystkie wasze akta. Wyjątkowo skrupulatnie prowadzone. Więc wiem o śledztwie wszystko. Zależy mi na czymś innym.

- Na czym?

- Widzi pan, mamy w areszcie gestapowca, który przeżył rytuał. Ale on nie chce mówić. Zawsze to lepiej, jak rodak z rodakiem porozmawia.

- Nie będę go przesłuchiwał.

- Proszę pana, jest pan oficerem policji, jak i ja byłem. To pogadajmy jak kolega z kolegą. Pan się nie wyzwierzęcał ani w łagrach, ani w obozach koncentracyjnych. Możemy więc porozmawiać jak ludzie kulturalni.

- Nie!

- Dobrze - Borowicz zgodził się natychmiast. - Widzi pan. Moja propozycja jest taka. - Otworzył szufladę. - Moja propozycja jest taka... - powtórzył. - Puszka tuszonki, chleb, butelka bimbru, bo to najlepsza waluta teraz, i ten papier.

- Jaki papier? - Kuger miał usta pełne śliny.

- Stwierdzający, że już dzisiaj może pan jechać do Niemiec. Pan Pierschek z rodziną zawiozą pana na dworzec. Teraz! Na tym wózeczku. - Borowicz, skupiony, mówił powoli, wyraźnie i dobitnie. - Jedna rozmowa i jedzie pan na dworzec. Jedna rozmowa!

Kuger odruchowo chciał ukryć twarz w dłoniach, nie udało mu się z powodu kalectwa.

- Nie.

- Widzi pan, ten papier można potraktować na różne sposoby - znęcał się Borowicz. - Mogę go podrzeć. - Naddarł centymetr. - Mogę usuwać kawałki. - Oderwał niewielki fragment. - I mogę go panu dać. Wybór zawsze należy do człowieka. Co pan woli? Wolność i Bawaria za parę dni czy nasze przytulne więzienie?

Borowicz oddarł następny kawałek. I jeszcze jeden. I jeszcze.

- Chce pan ten papier? Nie daję go panu do przeczytania, bo pan nie rozumie po polsku. Ale daję oficerskie słowo honoru, że jest prawdziwy. - Oddarł następny kawałeczek. - Chce pan go? Bo jestem już blisko najważniejszej pieczątki.

- Tak! Tak! Tak! - rozdarł się Kuger. - Chcę!

- No to przesłucha pan gestapowca.

- Jawohl.

Borowicz odwrócił się do Miszczuka i Wasiaka.

- Przyprowadźcie go.

Kuger wskazał brodą biurko.

- Po co? Tu jest konsola. Wystukuje pan numer więźnia i przyprowadzają z wartowni. Amerykanie nam sprzedali ten patent.

- Czyli sześć, sześć, sześć. Numer bestii. - Borowicz uśmiechnął się wrednie. - Nie sądzę, żeby tu numerowali więźniów. To nie Auschwitz mimo wszystko.

Miszczuk i Wasiak poszli ze strażnikami. Borowicz drażnił się z Niemcami. Patrzył na nich albo groźnym wzrokiem, albo łagodnym. Bawił się konsolą. Ciekawe, czy światełka i brzęczyki w ogóle cokolwiek mówiły chłopom zmobilizowanym z Polesia na wartowni. Ciekawe, czy potrafili czytać. Najpierw Ruscy, potem Niemcy i znowu Ruscy. Nie zdążyli skończyć szkół. Niektórym zafundowano nawet bezpłatne wycieczki «Sybir Tours». Byli jednak inteligentni. Jeden wpadł do gabinetu z pepeszą.

- A co się tu wyrabia, towarzyszu?

- Przyjechałem z Warszawy. Kontrola wewnętrzna z UB - powiedział Borowicz. - Notabene cuchnie od was bimbrem jak z gorzelni. Zaraz zajmę się tą sprawą.

- Ale my nie pijemy, towarzyszu!

- Herbaty nie pijecie, kawy nie pijecie. Być może nawet nie pijecie wody. Ale wódę to tak!

- Nie. Naprawdę nie.

Borowicz nachylił się do Kugera.

- Gdzie jest najlepsza skrytka na wartowni? - spytał po niemiecku. - Chodzi o alkohol.

- Szafka nad drzwiami. Nikt nie sprawdzi.

Borowicz odwrócił się do spietranego już lekko, ale ciągle podejrzliwego wartownika.

- Czy mam zobaczyć, co jest w waszej szafce nad drzwiami? Tam u was, na wartowni? Mam tam pójść i wyciągnąć konsekwencje? Ewentualnie butelki.

- Nie, nie, nie, tam nic nie ma. Ja pobiegnę zobaczyć i sprawdzić, towarzyszu.

- Dobrze, sprawdźcie.

Wartownik zmył się momentalnie. Borowicz ciągle żuł zapałki i rozmyślał nad tą dziwną sprawą. Miał niby punkt zahaczenia. Ale jakoś tak podświadomie czuł, że tu potrzeba geniusza. Jakiegoś cholernego Sherlocka Holmesa. Herkulesa Poirot. Boże, natchnijcie mnie, myślał. Niech przynajmniej przyjdzie doktor Watson!

Przyszli Miszczuk i Wasiak, prowadząc gestapowca. Wasiak od razu przyskoczył do szuflady biurka.

- O Matko Boska! - Wpychał sobie pod pachy zakamuflowane butelki bimbru. - Jest kontrola z Warszawy. Połowa komendy wylewa wódę do kibla i tłucze butelki.

- Na twoim miejscu bym się nie przejmował. Kontrola jest z Wilna, potem z Krakowa, a teraz z Wrocławia - uśmiechnął się Borowicz, tym razem przyjaźnie. - Tak się układało życie kontroli. Jest bardzo mobilne.

Miszczuk zrozumiał pierwszy.

- Jezusie i Maryjo! Coś ty nawyrabiał?

- Ja tylko bawiłem się konsolą.

Obaj byli przerażeni paniką na korytarzach.

- Ale teraz komenda wylewa wódę do sracza! I tłucze butelki.

- I bardzo dobrze. Picie jest szkodliwe. Ale wy swoje butelki zostawcie, bo to cenna waluta.

- Ty se normalnie jaja robisz! - wrzasnął Miszczuk.

- Nie. Jaja to robi kura. A ja tylko sprawiłem, że wasz bimber będzie teraz sto razy cenniejszy. Najlepsza waluta skoczyła nagle w górę na giełdzie.

Wasiak położył rękę na ramieniu Miszczuka.

- On chyba wie, co robi - powiedział. - Dajmy mu działać.

- Sanacyjny oficerek?

- Nie mów «oficerek». To prawdziwy oficer, który szkoły ma za sobą. On umie trochę więcej niż paraszę wynosić z celi jak my. Albo bałandę pić. Jego nauczyli przed wojną. Zawodu policjanta.

Miszczuk zapalił rosyjskiego papierosa. Eleganckiego. Najpierw zgniótł tekturową tutkę dwa razy, żeby mu się tytoń do płuc nie dostał, potem odpalił zapalniczką zrobioną z karabinowej łuski.

- Dobra. Dajmy mu mówić.

Borowicz zwrócił się do gestapowca:

- Drogi panie. Nie jestem tu po to, żeby ścigać pana za zbrodnie wojenne ani nic innego. Pogadajmy jak oficer z oficerem. Chodzi wyłącznie o sprawę kryminalną.

- Niczego wam nie powiem!

- Oj tam, zaraz «nie powiem». - Borowicz odchylił się na fotelu. - Kanapeczkę z tuszonką? Herbaty? No przecież my tu nie bijemy.

- Nie? - Gestapowiec odwrócił się, podniósł kurtkę i koszulę. - Nie?

- Oj Boże. Upadł pan na kaloryfer i tyle.

Sine pręgi na plecach tamtego były tak regularne, że naprawdę mogły przypominać bicie kaloryferem.

- Niczego wam nie powiem!

- Za pańskie zbrodnie będzie pana sądził sąd radziecki. Z góry współczuję. Lecz my od pana chcemy tylko informacji.

- Niczego nie powiem!

- Ma pan rodzinę? To przecież nie jest tajna informacja.

- Mam. Żonę i córkę. Zabijecie je?

Borowicz zapalił angielskiego playersa. Podał gestapowcowi paczkę, ale tamten odmówił. Zapadła cisza.

- My nikogo nie zabijamy, w przeciwieństwie do was. To teraz... - Borowicz przerwał, by tym dobitniej zabrzmiało to, co zamierzał powiedzieć: - Chce pan jechać do Rosji z rodziną? Czy sam?

Facet był twardy. Zrozumiał szantaż i odpowiedział, decydując się na ryzyko:

- Sam.

- No to proszę współpracować.

- Niczego wam nie powiem.

- A ja nie chcę słuchać o tym, co pan zrobił. Interesuje mnie wyłącznie sprawa kryminalna. Nie polityczna, nie partyjna, nie polsko-niemiecka, tylko kryminalna!

Borowicz położył nogi na stół niczym Amerykanie i zaciągnął się dymem z papierosa.

- Kuger. Do dzieła. Arbeit, Arbeit!

Ten pochylił się do współwięźnia.

- Stary, proszę cię, pomóż.

- W czym?

Kuger zawahał się.

- Jak widzisz, jestem inwalidą. Byłem w kripo. Nic do mnie nie mają i dali papier, że mogę jechać do Niemiec. Tym wózkiem, który stoi pod ścianą... I z tą niemiecką rodziną...