Выбрать главу

- Daleko nie zajedziesz.

- Nie śmiej się. Wózkiem tylko na dworzec. - Kuger przeczesał włosy palcami. - Kolego, uwierz mi. To nie jest sprawa nazistowska ani o zbrodnie wojenne. Zwykła, kryminalna.

- Mam ci wierzyć? Przekupili cię.

- Nie! Posłuchaj. Wiem, że ciebie czeka straszny los. Ale pomóż mi, kalece. Co cię to kosztuje? - Kuger wykazał się znajomością psychiki. Był dobrym podoficerem śledczym. - Doskonale rozumiem, że mi zazdrościsz i najchętniej powiedziałbyś «pocałuj mnie w dupę». Ale proszę, okaż łaskę niemieckiemu inwalidzie! Tu chodzi naprawdę wyłącznie o sprawę kryminalną.

Gestapowiec tylko kręcił głową. Zaciskał wargi, cmokał. Coś tam jednak niemiecki śledczy zdołał zdziałać.

- No może i masz rację. Bardzo ciężko jest w Rosji?

- Nie wiem. Nie byłem. Spytaj tych dwóch Polaków. - Wskazał Miszczuka i Wasiaka. - Oni tam byli. Jest chyba nieciekawie.

- O nic nie będę pytał Polaków.

Borowicz, który tłumaczył na bieżąco milicjantom, o mało nie ryknął śmiechem. Miszczuk tylko pokiwał głową. Wasiak westchnął ciężko.

- Powiedz mu - szepnął - że jak tam się znajdzie, to sto razy bardziej będzie chciał pytać Polaków - przerwał, żeby zaraz dokończyć: - którędy uciekać.

Borowicz przetłumaczył:

- On mówi, że wyłącznie interesuje nas sprawa wybuchających ludzi. Nie będziemy pytać o nic innego. Nie musi się pan pogrążać w bagnie. No i powiedział, że w Rosji jest nieźle. Będzie pan miał znośne warunki. Wie pan, ten wspaniały klimat, doskonałe rolnictwo. Będzie pan miał dużo jedzenia. No i ciepło.

Ale na Krymie, dodał w myślach. Ciebie jednak wyślą na Kołymę. Też na literę K. Nawet gestapowiec się zdziwił.

- On to wszystko powiedział jednym zdaniem? - Wskazał na Wasiaka.

- Och, streszczał się po prostu.

Kuger przejął śledztwo.

- Kolego. Interesuje mnie tylko rytuał z kwiatkami, który przeżyłeś. Tylko to. Powiedz, jak było.

Gestapowiec wzruszył ramionami. Dłuższą chwilę siedział zamyślony. Potem zaczął mówić:

- Bardzo źle się poczułem, kiedy kazano nam obstawiać ewakuację Breslau. Bolała mnie głowa i chciało mi się wymiotować. Byłem jak nieprzytomny. Ale wsiedliśmy z kolegami do takiego śmiesznego francuskiego samochodu i pojechaliśmy na dworzec nad Odrą. Na szczęście zachmurzyło się strasznie i nie było sowieckich bombowców. Na dworcu pandemia. Nie ma pociągów, a tłum uciekinierów taki, że nawet nie mogliśmy się dopchać na peron. Pamiętam, że polscy pracownicy przymusowi wymyślili taki sprytny sposób. Chodzili na czworakach między nogami albo wręcz się czołgali. I wynosili dzieci, które umarły w tłumie. Układali je na ławkach. Pamiętam dokładnie ławki przed dworcem z poukładanymi zwłokami dzieci. My nie mogliśmy się przebić przez ciżbę. Przecież żołnierz w mundurze i z godłem na czapce nie będzie się czołgał pomiędzy nogami cywilów. Zapytałem wtedy jednego z polskich robotników, który znał nasz język, czy pomoże nam dostać się do środka. Odpowiedział bezczelnie: «Albo pełzaj, albo zbombarduj ten dworzec. W Warszawie wam się udało, a tu będziesz walił w swoich, jeśli masz czym. My wynosimy tylko martwe dzieci. Martwi dorośli dalej stoją w tym tłumie. Nie mają gdzie upaść». Wtedy poczułem, że mam drugi atak.

- Czy wokół były kwiaty? - spytał Kuger.

- Jakie kwiaty?! Przecież była zima. - Gestapowiec zdecydował się jednak na playersa Borowicza. Przyjął ogień od Wasiaka i zaciągnął się głęboko.

- Miałem przed oczami martwe dzieci leżące równo na ławkach i martwych dorosłych stojących ciągle w rosnącym tłumie. Polacy mieli w dupie dorosłych, być może nawet się cieszyli, że zostanie mniej Niemców. Wyciągali tylko dzieci. A może nie byli w stanie wyciągnąć większych ciał. Nie wiem. Rozpalili sobie ognisko z połamanych mebli, które wynieśli z porzuconych domów. Chwiejąc się na nogach, podszedłem tam. Potraktowali mnie wrogo.

- Wiesz, kolego - przerwał mu Kuger - trochę się im nie dziwię.

- Czułem się jak pijany - kontynuował gestapowiec. - A piłem przecież tylko kawę zbożową. Zataczałem się, bełkotałem.

- Czy Polacy mieli kwiaty?

- Nie, nie mieli. A przynajmniej nie zauważyłem.

- I co dalej?

- Usiłowaliśmy się skontaktować z centralą i powiedzieć, że z akcji na dworcu nici. Że nie da się przejść, że potrzebna jest co najmniej kompania. Jeden z kolegów usiłował się przedostać na peron torami, lecz tam też stał tłum. No ale jak się skontaktować? Nic już nie działało. Nawet telefon w pobliskiej aptece.

- Powiedział pan «w aptece»? - przerwał im Borowicz. - Bo «apteka» cały czas powtarza się w aktach.

- Tak. Poszedłem tam, ciągle źle się czując, lecz telefon nie działał. Amerykańskie i rosyjskie bombowce poszarpały już wszystkie linie. Wracałem zygzakiem jak pijak. Wtedy podszedł do mnie mały chłopiec.

- Czy powiedział: «Ten, który przybiera maskę zła, może być przecież tym dobrym»? - spytał Borowicz.

- Tak. Mniej więcej coś takiego. - Gestapowiec potrząsnął głową. - Skąd pan wie?

- Czytałem akta innych spraw.

- Dziwne. Takie same przypadki?

- Poza szczegółami tak.

- Naprawdę dziwne. Hm - zamyślił się. - Wsiedliśmy znowu do tego śmiesznego francuskiego samochodu. Byłem półprzytomny. I pojechaliśmy do centrum. Trwało to mniej więcej półtorej doby. Alianckie samoloty nie mogły latać z powodu chmur, ale ruska artyleria waliła równo. Dojechaliśmy do samego szefostwa, które miało siedzibę na Ostrowie Tumskim, w bibliotece klasztornej, ktoś zdał raport. Ja wymiotowałem.

- Pił pan?

- Nie.

- Kolego - włączył się Kuger - gdzie były kwiatki?

- Nie było.

- I co się stało?

- Wybiegłem ze sztabu gauleitera Hankego i zacząłem uciekać. Koledzy za mną, żeby powstrzymać. Przejaśniło się i przyleciały rosyjskie bombowce. Amerykanom było za daleko przy tej pogodzie. Wskoczyłem do takiej dziury wyrytej w ziemi.

- Którą jedną ręką wykopał podoficer kripo - powiedział Kuger.

Gestapowiec oniemiał.

- O Jezu. To pan?

- Ja też pana rozpoznałem dopiero teraz. Leżeliśmy tam razem przez jakieś trzydzieści minut. Później wyskoczył pan i pobiegł.

- Tak. Chciałem dotrzeć do Nowego Targu. To jakieś pięćset metrów, a może dwa razy więcej. Zajęło mi to cały dzień. Ruscy walili ze wszystkiego, co mieli. W nocy dotarłem do bunkra na placu. Byłem ogłuszony, nieprzytomny. Nikt nic nie wiedział, panika totalna, specjalne oddziały burzyły budynki wokół, zamieniając Breslau w ruinę. Ważny był tylko kąt ostrzału dział z placu na targu. W bunkrze, który był pod placem i miał normalne brukowane ulice z krawężnikami, leżały setki rannych i umierających. Obsługa medyczna pracowała na okrągło, zorganizowana wzorowo. Ale nie mogli nadążyć. Postanowiliśmy z kolegami, że już nigdzie dalej nie idziemy. Ten bunkier to będą nasze Termopile.

- Co on mówi?

- Termopile - powiedział Borowicz.

- A to jakaś miejscowość w okolicach Wrocławia? - pytał Wasiak.

- O Jezu, to symbol. Trzystu Greków broniło przejścia przeciwko miażdżącej przewadze wroga.

- To Grecy walczyli z Niemcami we Wrocławiu? I wygrali?

- Wszyscy zginęli.

Wasiak aż gwizdnął.

- O kurna! Rozstrzelali ich?

- Nie! Wtedy nie było broni palnej. Mówię o starożytnej Grecji. O Spartanach.

- Spartolili?

- O Matko Boska! Nie spartolili, tylko ich zabili. - Borowicz otarł pot z czoła. - Pamiętasz, jak nazwaliśmy nasz ufortyfikowany balkon w Hali Ludowej?