Выбрать главу

- Westerplatte.

- No właśnie. To symbol pozycji, z której nie można się już cofnąć. Nie ma gdzie - kontynuował. - Amerykanie mają Alamo, my Westerplatte, a Niemcy wybrali Termopile. To tylko nazwa, pomnik czegoś większego od nas samych. Rozumiesz?

Chłop z pepeszą podrapał się po brodzie.

- Ni cholery.

- Dobra. - Borowicz odwrócił głowę do Kugera, powiedział po niemiecku: - Proszę kontynuować przesłuchanie.

Kuger milczał dłuższą chwilę.

- Wyłączyło się światło, jak mniemam?

- Tak - odpowiedział gestapowiec. - Walnęło w elektrownię czy w coś. Na szczęście w bunkrze ściany były posmarowane fosforem. Zaczęły świecić. Widać było cienie ludzi. Ci od amunicji mogli ją dalej nosić. Ale lekarze nie mogli już nic. Kilku miało latarki. Trzymali je w zębach. Ale to była porażka. Ludzie umierali na moich oczach. Sam świeciłem zapalniczką przy jednej z operacji. Zwykłą zapalniczką. Nagrzała się jak szlag. Musiałem przekładać z ręki do ręki. Pacjent zmarł. Lekarz po prostu nic nie widział. Jakbym śnił. Cienie żołnierzy, grzmot armat z dachu, jęczący, płaczący, kręcący się po nic ludzie. Upiorne, świecące fosforem ściany. Tylko zieleń wokół. Zieleń. I te cienie na jej tle. Smród spalonej nitrocelulozy, który dostawał się przez wentylatory. Smród gówna. I środków odkażających. I te monstra na tle fosforyzujących ścian. Piekło Dantego. Krzyknąłem do kolegów: «Wychodzę z bunkra!». I nagle coś mnie zatrzymało.

- Co?

- Widok faceta, który rozkłada pod ścianą doniczki z kwiatami. Powiedział, że musiał je przynieść, bo w domu by nie przetrwały. Krzyknąłem: «Ty defetysto!».

Kuger przygryzł wargi. Gdzieś to już słyszał. Zdaje się, w wykonaniu Grunewalda.

- Co było dalej?

- Ogarnął mnie jakiś amok. Zacząłem wyrywać te kwiatki z doniczek i rozrzucać wokół. Ryczałem, że tu nie ma miejsca dla rannych, a on doniczki przynosi. Kiedy zaczął protestować, wyjąłem pistolet z kabury i przeładowałem.

- I co tamten powiedział?

- «Nie usiłuj być panem życia i śmierci. Nawet w stosunku do roślin».

Zapadła cisza, którą Kuger przerwał dopiero po dobrej minucie.

- Jak się nazywał?

- Nie wiem. Ogarnął mnie jakiś szał. Wyrywałem te kwiatki, wrzeszcząc na niego i grożąc mu bronią. Tłukłem doniczki.

- Ile było tych kwiatków?

- Nie pamiętam. Może cztery, może pięć. Działo się ze mną coś dziwnego. Nie umiem tego opisać. Wyszedłem z bunkra.

- Sam? W taki ogień?

- Tak, sam. Było mi niedobrze. Płakałem. Ciekło mi z nosa. Kichałem i kaszlałem, jakiś ciężar położył mi się na płucach. Chciałem dojść do klasztoru, który stał tuż obok.

- Ty - Borowicz zerknął na Wasiaka - on opisuje objawy ciężkiej alergii.

- A co to jest alergia?

- Ja też mam takie obawy czasem - włączył się Miszczuk.

- Objawy - poprawił go Borowicz. - Macie plan miasta?

- Mamy. Ale niekompetentny, bo jeszcze nie wszystkie polskie nazwy wprowadzono.

- Niekompletny - znowu poprawił Borowicz. Pochylił się nad mapą wyjętą z szuflady. - Którędy szedł? Spytaj - zwrócił się do Kugera.

Gestapowiec odpowiedział sam:

- Pierwsza, najkrótsza uliczka była kompletnie zawalona gruzami, więc poszedłem jakieś dwadzieścia metrów dalej i...

- Jesteśmy w domu! - wrzasnął Borowicz. - Ja już wiem!

Miszczuk i Wasiak patrzyli zdziwieni.

- Co wiesz?

Podniósł głowę znad mapy.

- On poszedł ulicą Nożowniczą, bo nie mógł sforsować ulicy Jeleniej, skręcił na plac Bankiera, idąc ulicą Łaciarską. Potem wszedł do klasztoru, z kimś porozmawiał i wszedł na ukwiecony dziedziniec. Patrzcie na pory roku. Najpierw była zima, a teraz maj.

Wasiak wziął się pod boki i stanął w rozkroku.

- A! - To dokładnie zrozumiał i kiwnął głową, będąc pod wrażeniem umiejętności przedwojennego policjanta. - Znaczy kłamie skurwysyn?

- Nie. Ma luki w pamięci.

- A skąd ty możesz wiedzieć, którędy szedł? - spytał Miszczuk.

- Bo czytam wasze akta. Dokładnie. - Borowicz zwrócił się do Kugera: - Zapytaj, jak trafił do klasztoru.

- Przez Altbuserstrasse.

- Czyli Łaciarską. Szedł z naładowanym pistoletem - mówił Borowicz po polsku. - Dygotał.

- Szedłem z odbezpieczonym pistoletem. Cały się trząsłem ze strachu.

- A co pana tak przerażało? - spytał Kuger. - Poza ostrzałem sowieckiej artylerii.

- To, że znajdę rozwiązanie.

- Słucham?

- Nie wiem. Nie potrafię wytłumaczyć. Wydawało mi się, że spotkam kogoś, kto pokaże mi dalszą drogę w życiu.

- I spotkał pan?

- Tak.

- Kto to był?

- Nazywał się Albert Grunewald.

- Jak?! - Kuger o mało nie spadł z krzesła. - Mój Boże! Mój Boże!

- Przedstawił mi się jako Albert Grunewald - powtórzył gestapowiec.

- Jak wyglądał?

- Dość niski, korpulentny, bardzo stanowczy, w płaszczu dobrej marki, starannie wyprasowanym.

- To Helga mu prasowała. - Kuger nie mógł się otrząsnąć. - On mówi prawdę - zwrócił się do Borowicza. - Tak wyglądał Grunewald w dniu swojej śmierci. Widziałem zwłoki. Chyba kochał się w Heldze, ale nie znam tajemnic alkowy. Wiem tylko, że ona go bardzo kochała.

- Spotkał się z duchem? - spytał Borowicz. Miał zaufanie do Kugera. Przedwojennych policjantów szkolono zdecydowanie lepiej niż powojennych milicjantów. Z całą pewnością wiedział, że tamten widział martwego przyjaciela. I dokładnie zapamiętał wszystkie szczegóły.

- Nie wiem. - Kuger powrócił do śledztwa i spojrzał na gestapowca. Rutyna, doświadczenie, procedura postępowania. - Proszę pana. W pańskich zeznaniach jest szereg nieścisłości. Mówi pan, że był świadkiem ewakuacji na dworcu, który teraz nazywa się Nadodrze. Była zima. Powiedział pan, że półtorej doby zajęła wam przeprawa na plac Neumarkt... - Kuger znowu nachylił się nad mapą - zwany teraz Nowym Targiem. I już jest maj. Umknęło panu parę miesięcy.

- Nie wiem. Nie wiem, co się ze mną działo.

- No przecież musiał pan podpisywać listę obecności w pracy albo przynajmniej pojawiać się w biurze - Kuger był bezlitosny.

- Była przecież wojna.

- Zaraz, zaraz. W maju to rzeczywiście była wojna, ale w zimie to jeszcze nie. Byłem w Breslau przez cały czas. Wiem, co się działo. Bombowce w ogóle nam nie zagrażały. To nie był kierunek sowieckiego natarcia. Nie chcieli tracić na nas sił.

- Tak. Pamiętam, jak na autostradzie pojawiły się tysiące Niemców ciągnących wózki z dobytkiem. Tylko wózki dziecinne były przystosowane na miejskie bruki. Wszystkie się psuły. Dzieci umierały.

- Dobrze, dobrze, ja też to widziałem. A bombowce były nad placem. - Kuger znowu nachylił się nad mapą. - Nad placem Grunwaldzkim. Chryste! - Otarł pot z czoła. - Plac Grunwaldzki. Albert Grunewald. Jak to się łączy.

- Przepraszam. Nie rozumiem pana.

- Panie kolego, jak pan wytłumaczy prawie półroczną nieobecność w siedzibie gestapo?

- Nie wiem. Jechałem tym francuskim samochodem.

- I przez półtorej doby z zimy zrobiła się wiosna?

Gestapowiec wzruszył ramionami.

- Nie wiem. Pan mi teraz udowodnił, że plotę bzdury. Ale nie ze złej woli. Nie wiem, jak to możliwe, ale na dworcu była zima, a w bunkrze wiosna. To fakt.

- A koledzy? Co mówili koledzy?

- Że skretyniałem. Że jestem tchórzem niegodnym munduru gestapo. Ale... - Otarł pot z czoła. - Ja nie jestem tchórzem. Skończyłem studia... - zaplątał się.

- Jak i ja - wszedł mu w słowo Borowicz. - Tylko jak wasze bombowce zaczęły zrzucać ładunek, to spierniczałem przez pole niczym zając.