- A jak wasze z Anglii waliły w nas, to ja też spierniczałem. Ale nie dowodzi to tchórzostwa.
- Dobrze. Nie licytujmy się.
Borowicz uśmiechnął się lekko.
- Był pan pod Falaise?
- Skąd to dziwne pytanie? - Gestapowiec wyraźnie się zaciekawił. - Tak, byłem. - Zamyślił się na chwilę. - Zdobyliśmy miażdżącą przewagę nad aliantami. A potem wasze czołgi poszły do ataku. Dostałem odłamkiem w biodro. Ewakuowany zostałem samolotem do Berlina, gdy już Polacy domykali okrążenie. To był ostatni samolot. - Przez chwilę tarł nos. - Skąd to dziwne pytanie? - powtórzył.
- Czy był pan ciężko ranny? - spytał Kuger. - Czy jedynie lekkie draśnięcie?
- No wie pan co?! Z lekkim draśnięciem ewakuować kogoś ostatnim samolotem? Dostałem w biodro, odłamkiem. Ledwie mnie odratowali. Do dziś kuleję.
Kuger nie dał się zaskoczyć.
- A co oficer gestapo robił pod Falaise?
- Niczego nie powiem na temat mojej służby!
- Dobrze, nie nalegam. Jednak trochę daty nam się nie zgadzają.
- Nam?! - wrzasnął gestapowiec. - To już jesteś z nimi? Zdrajco!
- Nie, nie. Rozwiązujemy jedynie sprawę kryminalną. I tak na mój głupi rozum, coś tu się nie zgadza. Był pan pod Falaise, o ile pamiętam, to był sierpień czterdziestego czwartego.
- Tak.
- Jakim cudem kontynuował pan służbę już zimą, podczas ewakuacji Breslau?
- Nie wiem. Mieliśmy doskonałych niemieckich lekarzy.
- A rekonwalescencja?
Borowicz odchylił się na krześle i powiedział do Kugera z uśmiechem:
- Masz go. Już obsmażonego na patelni.
Kuger nie był amatorem. Uśmiechnął się również. Skłonił głowę przed kolegą fachowcem.
- To co robiłeś pod Falaise? - spytał.
Gestapowiec otarł spotniałe czoło.
- Przesłuchiwałem jeńców. Głównie Kanadyjczyków. Także Anglików, Amerykanów, ale tych było mało. Dobrze znam angielski.
- Polaków?
- A skąd! Nie znam języka, a te cholery walczyły do końca. Nie dało rady nabrać więcej.
- Jak się dostałeś na ostatni samolot?
- Postraszyłem mundurem oficera gestapo. Ranę na biodrze zrobiłem bagnetem. Kanadyjczycy tak naciskali, że został nam trzydziestokilometrowy korytarz. Nasi ruszyli na Polaków, a ci sobie stali i strzelali. Nasze najlepsze siły. A ci walili jak do kaczek. No widziałem, że już koniec. Wolałem samolot niż ucieczkę pieszo.
- Aha, czyli jeden przeskok w czasie mamy wyjaśniony. Zupełnie realnie. Co z drugim?
- Proszę?
- Jakim cudem przejście z dworca do bunkra zajęło panu parę miesięcy?
Gestapowiec oparł łokcie na kolanach. Podparł brodę dłońmi.
- Raz mówisz «pan», raz «kolego», a raz «ty».
- Widzisz, to zależy od mojego nastroju - odparł Kuger.
- A który to ten zły?
- Zgadnij, panie kolego.
Borowicz, który nadal tłumaczył na bieżąco, znowu o mało nie ryknął śmiechem. Kuger naprawdę był dobry. Bardzo chciałby mieć takiego fachowca jako swojego podoficera przy śledztwie przed wojną. I nagle przypomniał sobie. Przesłuchiwał w Krakowie Żyda, jako świadka w aferze z tunelami. Aż podskoczył.
- Wiesz, o co go spytać?
- Wiem - uśmiechnął się Kuger i zwrócił do jeńca: - Kiedy weszliście do tunelu?
- Tuż po nieudanej akcji na dworcu.
- Jak długo musieliście iść?
- Myśmy nie szli. Jechaliśmy tym śmiesznym francuskim samochodem, który miał tylko trzy koła.
- Pod ziemią?!
- Tak. Tam się mogą minąć nawet dwie ciężarówki. Wam, oficerom kripo, o tym nie mówili, bo wy zwykłe ścigaj złodzieje jesteście. Ale nam powiedzieli, gdzie jest wjazd. No i odkryliśmy z boku specjalny magazyn SS.
- A w nim koniak, wódka, piwo i wino.
- Tak. A do tego konserwy z całego świata, sucha kiełbasa, takie hiszpańskie gicze wołowe, peklowana szynka. Warzywa.
- I tymi warzywami tak żeście się upili, że dopiero po pół roku dotarliście do mojej okopanej pozycji?
- Nie, panie podoficerze. Zajęło nam to jakieś piętnaście godzin. W tych podziemiach to można nawet Tour d’Allemagne zorganizować.
- No, teraz to chyba Tour de Pologne. No ale dobrze. Nawet jak żeście się nachlali tymi warzywami i konserwami, bo alkoholu, jak rozumiem, nie tykaliście...?
- Oczywiście, że nie, panie podoficerze!
- Dobrze. Ja rozumiem te piętnaście godzin. Choć poprzednio mówił mi pan co innego. Ale teraz przynajmniej znam przyczynę.
Kuger poprosił o herbatę. Zaschło mu w ustach. A niby skąd wziąć taki rarytas? Miszczuk zaskoczył ich wszystkich. Wyjął z kieszeni mały czarny prostopadłościan. «Amerykańska, prasowana» - wyjaśnił. Zrobił grzałkę ze starej żyletki, dwóch zapałek i drutu. Wetknął druty do gniazdka. Herbata zaparzyła się błyskawicznie.
- Zrobię mu jeszcze jajka - powiedział.
- Masz prawdziwe jaja?
- Nie no. Te w proszku, amerykańskie. Nie do zjedzenia.
Zaczął przygotowywać papkę w innym kubku. Tą samą metodą co poprzednio. Gestapowiec, czując zapach, zaczął przełykać ślinę. Wasiak popatrzył wtedy na sufit.
- Panie Boże - powiedział - wiem, że jesteś Żydem. Ale ty wiedz, że nigdy w życiu nie doniosę na ciebie do gestapo.
Kuger, parząc wargi, upił łyk herbaty, która miała aromat, ale nie miała smaku.
- Wyjaśniliśmy więc te kilkanaście godzin. Teoretycznie - powiedział. - A skąd wzięło się kilka miesięcy? Chlaliście, żarliście i czekali na koniec wojny?
- Nie, panie podoficerze. To była tylko jedna impreza. No, trochę wzięliśmy z zapasów SS do tej francuskiej pseudociężarówki. Ale tym się nie dało wyjechać. Więc co można było zabrać, włożyliśmy do kieszeni i wydostaliśmy się takim szybem na powierzchnię.
- Do kieszeni włożyliście oczywiście tylko warzywa - wyzłośliwiał się Kuger. - A co z ciężarówką?
- Pewnie stoi tam do dziś.
- No cóż, przejdźmy do rzeczy. Co panu powiedział rzekomy Albert Grunewald?
- Zgraj mi wszystkie dane na iPod-a - poprosił Staszewski.
- Nie lepiej na pendrive’a? - spytała Mariola. - Albo ci zgram na przenośny dysk.
- Nie, ma wielkość dłoni, a ja chcę coś, co jest mniejsze niż kciuk. Muszę to mieć w swojej komórce.
- Oki. Wszystkie dane z komputera?
- Tylko akta sprawy.
Wetknęła złącze do odpowiedniego portu w laptopie. Jednym ruchem myszy przerzuciła wszystkie dane.
- Masz. - Podała mu iPod-a, przedtem chowając jego wysuwane żądło USB. Sławek włożył do uszu słuchawki i włączył jakąś stację radiową.
- Czy pamiętasz czasy, kiedy radio było wielkości połowy szafy?
- Nie. Ale chodź szybko, bo taksówka już czeka.
Włożył sandały, słuchając wiadomości. Wziął letnią kurtkę, żeby ukryć kabury z pistoletami. Jak zwykle mu się zawinęła, więc Mariola musiała poprawić. Nie mógł poradzić sobie z prawie pancernymi drzwiami, które zamontowali w mieszkaniu zwanym «gniazdkiem». Było im tu fajnie, mimo że musieli chodzić korytarzami przypominającymi wnętrze bunkra Hitlera. A poza tym zbiór buractwa. Nikt nigdy nie powiedział w windzie «dzień dobry» poza nimi. Jak mówiła Mariola: «Burak buraka burakiem pogania». Wsiedli do wypełnionej pasażerami, ale kompletnie bezosobowej windy. Wszystkie oczy wpatrzone były gdzieś w przestrzeń. Ludzie nieobecni duchem, udający, że wokół nie ma nikogo. Staszewski się wkurzył.
- Wiesz - powiedział do Marioli - strasznie mnie martwi ta okropna anonimowość w tych supernowoczesnych blokach. - Zwrócił się do pozostałych pasażerów: - Drodzy państwo, jest mi tak szalenie miło, że mogę jechać w waszym towarzystwie tą windą.