Выбрать главу

- Nam też! Nam też! - Nagle stracili całą udawaną obojętność. Skończyły się spojrzenia w sufit. - Miłego dnia!

Staszewski miał wrażenie, że idzie na śmierć. Grunewald opisywał, że rozmawiał z ludźmi na klatce schodowej. Sławek powtarzał scenariusz każdego punktu. Helga z nożem kuchennym i szpadelkiem oraz Mariola w kamizelce kuloodpornej z kewlaru, ze swoją dwudziestkądwójką i ogromnym visem w kieszeni. Z rosyjskim hełmem w ręku. Obie chciały chronić swoich mężczyzn. Heldze się nie udało. Miała tylko nóż i szpadelek. Czy uda się Marioli? Była zdecydowanie lepiej wyposażona. Ale jakim cudem one to czują? Czują, że coś jest nie tak. Miszczuk poderwał sobie jakąś Dorotę tuż przed śmiercią. Jej mąż umarł w gułagu. Gruchali sobie, ale Dorocie też się nie udało. Miała tylko grabie. Zawsze w każdej historii tych przedziwnych morderstw brała udział kobieta. Nie wiedział, o co chodzi. Nie udało się Heldze, nie udało się Dorocie. Ale kobieta Ziemskiego jednak sobie poradziła. Wyrwała mu broń z ręki, kiedy się chciał zabić. Była silna i rosła. Zerknął na Mariolę. Też była silna i rosła. Zastanawiał się dalej. Czy ten przesłuchiwany gestapowiec miał kobietę? Podłączył, już w taksówce, swojego iPod-a do komórki, która mogła pełnić funkcje palmtopa. Tamten wspominał o jakiejś Sylwii z NSDAP. A ten oficer UB? Przełączył się na Internet i zalogował na komendzie. Żadnych konkretnych danych.

Nie! Jest! Miał. Sarę Blugenwitz, bo za często pojawiało się to nazwisko w aktach. Najprawdopodobniej sekretarkę. Czy coś było między nimi? Chryste, pewnie, że było. Przecież każdy normalny facet żyje z jakąś kobietą, jeśli nie jest gejem. Miał kobietę, którą pewnie kochał, lecz ona w ogóle nie miała szansy, żeby go uratować, bo nie stała u jego boku. Więc tu jest klucz? Kobiety, które chciały bronić swojego faceta. Żadna z nich nie zginęła. Jednym udawało się uratować kochanka, innym nie.

* * *

Albert Grunewald jechał dorożką z Helgą. Jego pruskie wychowanie sprawiało, że nie potrafił zaakceptować obecności kobiety w trakcie śledztwa. Ale jednocześnie wiedział, że ona go kocha. I że nie jest to zwykłe zauroczenie. On też kochał Helgę i również nie było to chwilowe zauroczenie. Co z tego, że jest służącą, a on oficerem policji? Czuł się rozdarty.

Jadąc czteropasmową ulicą, porządkował w myślach akta, które ostatnio przeczytał. Wypadki z wybuchającymi ludźmi powtarzały się od lat. Żadnej wzmianki w prasie poza tymi w trzeciorzędnych brukowcach. Postanowił przeczytać te brukowce w bibliotece. Dotarł nawet do archiwum. Pierwszy przypadek, z tego, co znalazł w papierach, miał miejsce podczas oblężenia Breslau przez brata Napoleona Bonaparte, Hieronima. Kule artyleryjskie zabiły wtedy jedenastu mieszczan i ich delegacja wymogła na dowództwie poddanie miasta. Dzisiaj nie pójdzie im tak łatwo, uśmiechnął się w myślach, choć wiadomości z frontu były zatrważające.

Bał się też tego, co przeczytał w starych aktach. Coś go tknęło i ostatnie dwa dni spędził nad papierami także spoza policji, dotarł do gestapo. Tak długo ślęczał nad dokumentami, że rozbolał go kręgosłup. Kazał fiakrowi skręcić w prawo. Miał znajomego lekarza, który mieszkał w przepięknej dzielnicy «naukowej», czyli zapleczu Politechniki i Akademii Medycznej. To było jedyne takie miasto na świecie. Kilkanaście nagród Nobla. Grunewald usiłował nie pamiętać, że większość laureatów była Żydami. Niemniej nawet po czystkach miasto dalej żyło nauką. Miało się to niebawem skończyć. Grunewald przez chwilę czuł się jak nieprzytomny. Zobaczył przyszłość albo tak mu się wydawało. Przed wojną Breslau miał trzy uczelnie. I jedenaście nagród Nobla. Po wojnie będzie miał jedenaście uczelni i ani jednej nagrody. Otrząsnął się spotniały. Kwiaty na skwerze pachniały tak mocno.

Zatrzymali się przed domem znajomego lekarza. Grunewald poszedł przodem, Helga ze swoim nożem kuchennym i szpadelkiem tuż za nim.

Lekarz otworzył im w szlafroku.

- O, ty tutaj?

- Witam, przyjacielu.

- Co was do mnie sprowadza? - Lekarz zerknął na Helgę. - O Jezusie! Ona chyba nie zamierza użyć tego noża?

- Nie, nie - zawahał się Grunewald. - A przynajmniej nie w stosunku do ciebie.

- Co się stało?

- Mam potworny ból pleców i jedno pytanie.

- Dobrze, rozbieraj się.

Kiedy Grunewald zdjął koszulę, lekarz osłuchał stetoskopem płuca. Potem zaczął palcami badać kręgosłup. Uderzał w różne miejsca ciała pięścią. Jego służąca patrzyła podejrzliwie na Helgę z nożem i szpadelkiem w rękach. Podała im kawę.

- Wszystko w porządku. Po prostu się przepracowałeś. Za dużo ślęczenia nad aktami, za mało aktywności fizycznej.

Sam był bardzo wysportowany. Codzienne ćwiczenia gimnastyczne uważał za obowiązek każdego Niemca, a do tego uprawiał kajakarstwo, jazdę konną i tenis. Był także przewodniczącym komitetu planowania zajęć sportowych dla Hitlerjugend. Jego rumiana twarz wprost tryskała energią. Oprócz tego nie pił, nie palił i, sądząc z wygłodniałych spojrzeń rzucanych ukradkiem na Helgę, chyba nie uprawiał seksu.

- A mogę zadać to pytanie?

- Wal.

Grunewald zaczął wkładać koszulę. Helga mu pomagała, odłożywszy na chwilę swój nóż.

- Prowadzę sprawę ludzi, którzy wybuchają od środka. Tylko nie mów jak profesor z Berlina, że trzeba łyknąć dwie kapsułki z nadmanganianem i popić kwasem, a potem uderzyć się w brzuch.

- To istotnie niemożliwe. Nie zbijesz w ten sposób kapsułki. - Z dezaprobatą zerknął na zawiązujący się właśnie brzuch Grunewalda. - Za dużo tłuszczu.

- No to co mogło się stać?

Lekarz upił łyk gorącej kawy.

- Widzisz, teoretycznie można łyknąć ten nowy angielski plastik z czasowym zapalnikiem, ale to raczej brednie. Niemożliwe.

- A jeśli te wybuchy trwają od kilkuset lat? Od czasów Napoleona?

- Niemożliwe - powtórzył. - Chyba nie było wtedy dynamitu ani nitrogliceryny. Zresztą co sobie wyobrażasz? Że facet wypił kilka łyków nitrogliceryny i upadł brzuchem na chodnik? Raczej by ją strawił, jak sądzę, a najpewniej silnie się zatruł. Nie jestem saperem.

No jak tu przejść do meritum? Doktor był niczym z innej planety. Tu i teraz. Żadnych fantasmagorii. Ćwiczenia fizyczne i zdrowy duch w zdrowym ciele, które kto inny już niebawem może posłać pod kule nieprzyjaciela. Ciekawe, czy taka kula rozpozna, że trafia w zdrowe ciało lub w chore? Sprawi jej to jakąś różnicę? Choćby i chory na raka. Efekt ten sam. Albo zdrowy młody bóg. I tak zostanie popsuty momentalnie. Grunewald zreflektował się, chyba za dużo słuchał Kugera. Defetyzm przyjaciela był zaraźliwy. Ale też te okropne gazety. Głupi przecież nie był. Wszyscy sojusznicy zamienili się we wrogów, czuł się osaczony, tonący w morzu antygermańskich histerii, rosyjskiej zaciekłości, amerykańskiej powodzi dolarów, angielskiego wyrachowania i polskiej konsekwencji w dążeniu do celu. Zaczynał czuć się zaszczuty.

- No ale oni wybuchają - z trudem powrócił do rzeczywistości.

- Może mieli granat pod kurtką?

- Nie. Mielibyśmy wtedy ślady.

Lekarz zakropił sobie do oczu jakieś krople. Miał ewidentne przewlekłe zapalenie spojówek. Typowa alergia. Typowa alergia... Ale wtedy jeszcze tego nie diagnozowano. To pojęcie pojawi się dopiero za kilkadziesiąt lat. Niemniej teraz musiał strasznie cierpieć, doskonaląc swoje ciało i nie mogąc sobie poradzić z głupią histaminą produkowaną przez własny organizm.

- Widzisz - powiedział załzawiony. - Amerykanie mają sulfamidy, Anglicy penicylinę. Ten proszek i zastrzyk wygrają wojnę. Bo my nie mamy nic.

A jednak jakieś wątpliwości zalęgły się w zdrowej narodowosocjalistycznej głowie Grunewalda.