Выбрать главу

Ma jedynie Wunderscheiße, a i to jedynie w chwilach nasilenia biegunki, pomyślał. Nawet on, urodzony kpiarz, bał się w obecnej sytuacji powiedzieć to głośno.

- Odpowiesz mi? - zniecierpliwił się Grunewald.

Kuger podniósł głowę.

- Najpierw ostrzeżenie. Pod żadnym pozorem nie idź tam, gdzie zamierzasz.

- A cóż to ma za znaczenie? Idę do dzielnicy naukowej. Po konsultacje.

- Aha. - Kuger zerknął na uzbrojenie Helgi. - kiedy już dorwiecie takiego naukowca, to go szpadelkiem w głowę i nożem po gardle? - Roześmiał się. Patrzył uważnie w oczy przyjaciela w całkowitym milczeniu. W końcu powiedział: - Idziesz na plac Nankiera.

- Owszem.

Nie było sensu ukrywać prawdy.

- Już ja cię znam. Mimo że powinieneś zmierzać w przeciwnym kierunku, idziesz dokładnie tak, jak opisałeś w raporcie, specjalnie położonym na wierzchu. Chcesz sprawdzić, czy ktoś cię nie śledzi.

Grunewald podziwiał przenikliwość Kugera. Teraz żałował, że odsunął wtedy przyjaciela od śledztwa. Być może razem dawno już rozwiązaliby tę sprawę.

- Przejrzałem wszystkie akta, to znaczy te, do których miałem dostęp, a więc podpisane moim nazwiskiem. Szczególnie protokoły sekcji. I wiesz... - mówiąc, Kuger nie przerywał wertowania rozłożonej na trawie gazety. Choć po prawdzie niewiele było do wertowania. - Taki drobiażdżek, na który nikt nie zwrócił uwagi, bo niby jaki związek miałoby takie coś z samowybuchem?

Zaintrygowany Grunewald, nie bacząc na godność oficera, przysiadł na trawie. Helga kucnęła obok, obciągając spódnicę.

- Wszystkie ofiary miały silnie zaczerwienione oczy i nosy.

- Alkoholicy?

- A skąd... Nie wiem dlaczego. Wyglądali, jakby przed zgonem co chwilę musieli wycierać nosy. A oczy to już nie wiem skąd. Ale... - Kuger zakiepował w trawie. - Twoje oczy, stary, nie wyglądają dzisiaj najlepiej.

Nie zwracał uwagi na tłum wokół ani na koszmarne wiadomości ze wszystkich frontów. Jego spojrzenie świdrowało. Przypominał hipnotyzera usiłującego wprowadzić pacjenta w trans.

- Byłeś już na placu Nankiera. Opisałeś to. Ale wtedy uratował cię śnieg.

- Rzeczywiście, trochę pieką i swędzą mnie powieki. - Grunewald wyjął chusteczkę i wytarł nos. - Dlaczego uratował mnie śnieg?

- To było szczególne lato. Ja zostałem przy aktach, a ty poszedłeś do klasztoru na wizję lokalną. Sam opowiadałeś, że wszystkie kwiaty były pokryte mokrym, szybko topniejącym śniegiem. Zwróć uwagę, że żaden z wypadków samowybuchów nie zdarzył się w zimie.

- Tak! Tak! - krzyknęła wyraźnie podniecona Helga. - Ja też pamiętam ten dzień! Musiałam w domu strącać go z rabatek na balkonie, żeby się nie zniszczyły - perorowała. - I jeszcze pamiętam, jak byłam dzieckiem, to śnieg spadł w maju. Ojciec posłał mnie do piekarza po chleb...

- Droga Helgo - przerwał jej Grunewald - domyślamy się, że ojciec nie posłał cię do piekarza po dynamit. Dajmy spokój anomaliom pogodowym. - Zwrócił się do Kugera: - Przecież wokół też są kwiaty i nic się nie dzieje.

- Nie wiem. Może tamte są jakieś inne.

- To dlaczego żadnej z zakonnic nic się nie przydarzyło?

- Wiesz, i arszenik można jeść, byle nie całą garść naraz. Tu jest jeszcze czyjeś celowe działanie.

Przerwał im odległy warkot samolotów. Ludzie wokół ź ciekawością podnosili głowy. Po chwili zobaczyli klucz nisko lecących samolotów.

- Hurra! Hurra! - zaczęli krzyczeć i wiwatować. Wrocław nigdy nie był bombardowany. A Luftwaffe ciągle miała dobrą opinię. Ciągle odnosiła zwycięstwa, choć też coraz mniejsze. Ludzie machali rękami, pozdrawiając pilotów. Mówiło się o nich «żołnierze w białych kołnierzykach».

Pilot pierwszego samolotu chyba nawet nie widział w życiu białego kołnierzyka. Pod skórzaną kurtką miał zapiętą pod szyję rubaszkę. Powiedział sobie w duchu: Istinno, istinno gawariu wam... Eto! I nacisnął spusty karabinów maszynowych.

Tłum na dole stał tak zszokowany, że mimo pierwszych ofiar nikt się nie ruszył przez dobre kilkadziesiąt sekund. Jedynie Kuger wykazał się refleksem. Chwycił Helgę za rękę i pociągnął za sobą. Zdążyli przeskoczyć kilka wózków, kiedy tłum pękł nagle. Na szczęście przed nimi była już tylko chłopska furmanka. Skoczyli na ziemię i przeczołgali się pod wozem na pobocze.

- Na wały! - Kuger ciągnął Helgę za rękę. Ludzie wyli, wpadali na siebie, umierali. Usiłowali zasłaniać się dziecinnymi wózeczkami. Schować za czymkolwiek, uciec gdziekolwiek, ale nie mieli gdzie. Wille wokół otoczone były przepięknymi, lecz dość wysokimi płotami. Silny, wysportowany mężczyzna zapewne poradziłby sobie z nimi bez trudu, jednak takich mężczyzn nie było wśród tłumu, bo służyli w wojsku.

Kuger z Helgą biegli już tylko na zasadzie rosyjskiej ruletki. Uda się albo nie. Było coraz więcej miejsca wokół, jedynie trzeba było lawirować wśród coraz większej ilości leżących na ziemi ciał. Nie mogli rozmawiać w ryku lotniczych silników i huku wybuchów, więc ciągnął ją za rękę. Rosyjska ruletka. Tyle że tym razem nabój był w każdej komorze, a i rewolwerów trochę za dużo.

Dobiegli jednak. Kuger pociągnął kobietę w lewo. Ryk silników cichł powoli, nie było już słychać broni maszynowej.

- Pod most? - wydyszała Helga.

- Nie! Samoloty zatoczą krąg i wrócą, żeby zrzucać bomby. Na pewno na most. - Zaczął ją ściągać po stromej skarpie.

- Ale tu będziemy zupełnie na widoku! - histeryzowała.

- Nie bój się. Dwoje ludzi to nie cel dla samolotu. Ale dla pewności oddal się ode mnie na dwadzieścia kroków.

Grunewald tymczasem stał spokojnie wśród ofiar. Ranni wyciągali ręce, prosząc o pomoc. Ci, którym nic się nie stało, biegali wokół nieprzytomni i ogłuszeni. Ktoś kogoś ciągnął za nogi, znacząc asfalt pasmem krwi. Ktoś z najbliższej willi szedł, drąc prześcieradła. Grunewald tymczasem obserwował ciekawe zjawisko na niebie. Malutkie ptaszki atakowały niewielką jaskrawobiałą chmurę, wlatywały do niej, wylatywały, pikowały z góry, próbowały z dołu... To wyglądało naprawdę pięknie. Uśmiechnął się. Najbliższy wózek, choć nikt go nie pchał, powoli toczył się w jego stronę. Zza niego podniósł się ojciec, który nie żył od kilku lat. Miał przyjazny wyraz twarzy, więc Grunewald uśmiechnął się jeszcze bardziej, zobaczył matkę, która zmarła na grypę. Chciał podejść i ją objąć, ale zostawił to na później. Boże, jaki świat jest piękny.

Samoloty szturmowe wracały właśnie po zatoczeniu kręgu. Grunewald widział twarz pilota pierwszej maszyny. Pomachał mu przyjaźnie ręką. Odwrócił się, żeby zobaczyć skutki ataku. Śliczne złote bomby, opadając powoli, machały skrzydłami nad mostem. A później zamieniały się w anioły otoczone srebrnymi iskierkami. Jedna z bomb podleciała bliżej, zawisła w powietrzu, tak jakby mu się przyglądała. Wyjął papierośnicę z kieszeni płaszcza, żeby ją poczęstować papierosem. Nie chciała. Poszybowała gdzieś w dal, pewnie do nieba.

Tymczasem Kuger krzyczał do Helgi:

- Jeszcze nie wstawaj! Jeszcze nie wstawaj! Dopiero kiedy ucichł huk wybuchów, zdał sobie sprawę, że cały czas wrzeszczał ze wszystkich sił.

- Oni strzelali do ludzi - płakała. - Oni strzelali do ludzi!

Nie mogła tego zrozumieć.

- A my to do kogo strzelaliśmy? - zdenerwował się. - Do żab na łące?

Obejrzał się.

- Mój Boże! Gdzie jest Grunewald?

- Nie wiem - chlipnęła.

- Myślałem, że biegnie za nami.