Выбрать главу

– To loteria.

– Jasne. A gdzie można kupić losy?

Feliks tylko się uśmiechnął.

Rozległo się pukanie do drzwi i wszedł kelner z tacą.

– Baranina dla niego. – Feliks skinął na mnie. – Jedzcie, młodzi ludzie.

Feliks usiadł za biurkiem i zajął się papierami, my rzuciliśmy się na jedzenie.

Rzeczywiście było bardzo smaczne. Bardzo. Nigdy w życiu nie jadłem zupy cebulowej, w ogóle nie lubiłem gotowanej cebuli! A teraz zjadłem od razu cały talerz, a potem zaatakowałem baranie żeberka. Szczerze mówiąc, baraninę jadałem bardzo rzadko i byłem przekonany, że jest niesmaczna. Jak się okazało, myliłem się jeszcze bardziej niż w kwestii cebuli.

Było też wino. Napisy na etykietkach brzmiały obco (litery przypominały alfabet łaciński), lecz mimo to zrozumiałem sens przekazu: wino zostało „wyprodukowane w wysokogórskim rejonie Skanii z unikalnego szczepu winogron Ruminera”. Kotia popatrzył na butelkę z taką miną, że od razu stało się jasne – nie jest w stanie nic przeczytać.

– Może pan przychodzić do mnie o każdej porze – powiedział Feliks, nie odrywając się od papierów. – Rad będę przyjąć kolegę. Proszę przyprowadzić przyjaciół, przyjaciółki. Powinniśmy sobie pomagać, prawda?

– Feliksie, pan jest z Moskwy?

– Nie. Jestem stąd.

– Ale przecież mówi pan po rosyjsku! – zaprotestował Kotia.

– I cóż z tego? Owszem, jestem Rosjaninem. – Odsunął szufladę, wyjął z niej książkę. – Proszę, niech pan to weźmie i przeczyta w wolnej chwili.

Książkę zagarnął Kotia. Z jego radosnego okrzyku wywnioskowałem, że rozumie tekst.

– Podręcznik do historii dla klasy piątej, wersja rosyjska! – wykrzyknął Kotia.

– Zabrałem synowi dwa lata temu – rzekł Feliks. – Pomyślałem, że wcześniej czy później się przyda. Nowi funkcyjni pojawiają się niezbyt często, ale trzeba być na wszystko przygotowanym. Tak się przyjęło, że jestem tu za starszego… nieoficjalnie oczywiście. W każdy ostatni piątek miesiąca nasi zbierają się w restauracji. Niech pan przyjdzie. W końcu jest pan sąsiadem.

– Feliksie, kto zaatakował hotel? – zapytałem.

Feliks westchnął.

– Tak to już jest, że jeśli ludzie mają coś unikatowego, to inni prędzej czy później usiłują im to odebrać. Zawsze krążą jakieś plotki, Kiryle. O lekarzu, który potrafi wyleczyć każdą chorobę. O przejściach między światami. O niezwyciężonych bojownikach. O spełniających się życzeniach. Wszystkie nasze kontakty urywają się, gdy zostajemy funkcyjnymi, ale po pewnym czasie pojawiają się nowe. Funkcyjni żenią się albo wychodzą za mąż. Mają dzieci, zdobywają nowych przyjaciół. Gdy informacje trafiają do nazbyt ambitnego człowieka, wtedy dopiero się zaczyna. Tajne organizacje. Ataki na funkcyjnych. Niektóre ciężko wykryć, inne znajduje się bez problemu. Z większością przypadków policjanci funkcyjni radzą sobie sami, ale czasem… czasem giniemy. W ostatnim roku jest niespokojnie, na mnie napadli dwa razy.

– A poza tym ludzie o nas nie wiedzą?

– Wiedzą ci, którzy powinni wiedzieć. Lepiej świadczyć władzy pewne usługi, niż doprowadzić do konfliktu globalnego, prawda? Poza tym musimy przecież coś jeść, w coś się ubierać. Wiesz, jak zdobyć na to pieniądze?

– Dzisiaj rano, to znaczy teraz już wczoraj, był u mnie listonosz. Przyniósł księgi celne…

– Dobrze zrozumiałeś. – Feliks skinął głową. – Pobierasz opłaty celne, które możesz w całości wydać na siebie. Ja prowadzę drogą restaurację. Lekarze leczą bogatych i pragnących dyskrecji pacjentów. Wierz mi, gdy rozejdzie się plotka o nowym celniku funkcyjnym, nie będziesz mógł się opędzić od klientów. Zawczasu przygotuj sobie tabliczkę z godzinami pracy i wywieś na drzwiach.

Nie wyglądało na to, że żartuje.

– Czyli – podsumowałem – otrzymałem dobrze płatną pracę, a także zdrowie, długowieczność i nietykalność. Powinienem się cieszyć

– Zacznij już teraz – odparł Feliks. – Mówię absolutnie poważnie, zacznij się cieszyć z życia. Za pięćdziesiąt lat cię to znudzi, a na razie używaj ile wlezie. Oddawaj się wszystkim możliwym radościom i nałogom. Chociaż nie, teraz głównie radościom, nałogi zostaw na później. A za dwa dni przyjdź na naszą małą imprezę funkcyjnych Kimgimu. – Zerknął na Kotię i dodał: – Sam, oczywiście.

– Niech mi pan powie – odezwał się wojowniczo Kotia – co się stanie, jeśli napiszę o tym wszystkim do gazety?

– Jest pan dziennikarzem?

– Tak!

– Zajrzy do pana funkcyjny policjant. – Feliks pokręcił głową. – Niech się pan powstrzyma od pisania tego artykułu, młody człowieku.

– Nawet jeśli napisze, to i tak nic się nie stanie – powiedziałem szybko. – On pisze artykuły sensacyjne o różnych rzeczach: tajnych organizacjach, parapsychologach, potworach morskich…

Feliks pokiwał głową.

– Właśnie. Lepiej niech nie pisze. Niech pan pisze raczej o czymś innym, młody człowieku. Coś romantycznego. O miłości, o zwierzętach…

– O miłości do owczarków maltańskich! – nie wytrzymałem i wybuchnąłem śmiechem.

Śmiałem się długo, krztusząc się, dławiąc i kołysząc na fotelu, dopóki zaczerwieniony Kotia nie zaczął mnie tłuc w plecy.

– Musi pan odpocząć – rzekł Feliks, przyglądając mi się uważnie. – Zostanie pan u mnie? Mogę udostępnić panu pokój. A może woli pan pojechać do Róży? Albo do siebie?

– Do siebie. – Histeryczny śmiech minął i teraz czułem się głupio, jak człowiek, który palnął gafę w towarzystwie.

– Rozsądna decyzja. Nie należy dodatkowo obciążać pańskiego organizmu zbyt długą nieobecnością. Poza tym, jak rozumiem, nie zdążył pan jeszcze poznać funkcyjnych w swoim mieście?

– Nie.

– No tak, Moskwa to wielkie miasto – przyznał Feliks. – U nas jest dziesięciu funkcyjnych, podejrzewam, że w Moskwie może być ponad stu. Nie dziś to jutro do pana przyjdą.

– Komisja przybędzie pojutrze – przypomniałem sobie. – No tak, rzeczywiście…

– No widzi pan. Z woli przypadku w całą sytuację wtajemniczyliśmy pana ja i Róża. Ale my mamy swoje prawa, swoje zasady, być może funkcyjni z Moskwy wyjaśnią panu to lepiej i dokładniej. – Feliks znowu nacisnął przycisk dzwonka i wyjaśnił: – Poproszę, żeby Karl was odwiózł. Możecie przy nim swobodnie rozmawiać.

– A czy mogę panu zrobić zdjęcie? – zapytałem.

– Szuka pan dowodów dla samego siebie? – Restaurator uśmiechnął się. – Proszę bardzo. Tylko wtedy będzie mi pan winien odbitkę.

* * *

O tym, że przecież możemy nie trafić do wieży, pomyślałem dopiero wtedy, gdy mijaliśmy „Białą Różę”. Z kamyczka zostawionego na balustradzie pożytek był nie większy niż z okruszków chleba, które rzucali w lesie Jaś i Małgosia – wszystko zasypał śnieg. Od Kotii nie należało się spodziewać pomocy – przyświecając sobie ekranem komórki, usiłował czytać podręcznik historii.

Ale ta sprawa rozwiązała się sama. W pewnej chwili, wpatrując się w domy po bokach drogi, poczułem, dokąd powinniśmy jechać. Czułem się tak, jak w czasie walki z napastnikami, jak wtedy, gdy tłumaczyłem Kotii obce terminy – czysta wiedza, absolutna pewność co trzeba zrobić.

Dojechaliśmy do wieży, na którą Karl popatrzył z łapczywą ciekawością. Ciekawe, jak to jest wiedzieć o istnieniu innych światów i nie mieć możliwości do nich zajrzeć?

– Jesteśmy panu coś winni? – spytałem, kierowany nagłym impulsem.

Chociaż, co ja mogę mu zaproponować? Miejscowych pieniędzy nie mam, a ruble tu na nic.