Выбрать главу

Dziwne spotkania przebiegają czasem bez żadnych cudów.

* * *

Temu, kto nazwał tę ulicę Studienyj projezd, nie można odmówić ani poczucia humoru, ani zmysłu obserwacyjnego. Latem to całkiem sympatyczna ulica, za którą kończy się Moskwa, a zaczyna Rosja, ale jesienią i zimą jej nazwa staje się całkowicie usprawiedliwiona. Przechodzień od razu przypomina sobie historie o dziewczynkach z zapałkami i znacznie bardziej realne acz mniej rozdzierające kroniki kryminalne o alkoholikach, którzy położyli się w zaspie, żeby odpocząć.

Powoli obchodziłem swój blok, zastanawiając się, jak właściwie będę działał. Wykorzystam zdolności funkcyjnego? Otworzę drzwi kopniakiem, złapię swojego psa i ucieknę? I czy wystarczy mi zdolności? Do wieży jest dokładnie dziesięć kilometrów.

Dokładnie?

Tak, dokładnie. Plus minus pięćdziesiąt metrów. Wiem to na pewno. Zupełnie jakbym słyszał brzęczyk w słuchawce telefonicznej, którą za bardzo odsunie się od bazy.

No cóż, o rozrabianiu gdzieś na Praskiej nie ma mowy, tam stanę się zwykłym człowiekiem.

Ale tutaj chyba wystarczyłoby mi zdolności. Mógłbym wdrapać się po ścianie naszego ośmiopiętrowca do okien sąsiadów, mógłbym bez większego wysiłku wyważyć stalowe drzwi. Albo otworzyć porządne włoskie zamki spinaczem biurowym. To mieściło się w zestawie umiejętności celnika.

Ale ja nie chciałem ani kraść, ani rozrabiać. Zostało mi pięć tysięcy rubli. Przypadkowi właściciele mogliby za tę sumę sprzedać rasowego psa. Ale równie dobrze mogą nie sprzedać.

Kiedy wszedłem na swoje stare podwórko, problem rozwiązał się sam. Na placu zabaw, gdzie dzieci się nigdy nie bawiły, wśród smętnych betonowych grzybków i pogiętych starych huśtawek, córka sąsiadów wyszła z Keszju na spacer.

Idealna sytuacja! Podejść, huknąć na dziecko, zabrać psa. Rodzice nawet nie zgłoszą tego na milicję, zadowoleni, że dziewczynce nic się nie stało.

A dziewczynka… dziewczynka jaśniała ze szczęścia. Mocno ściskając smycz, zerkała na boki – pragnęła widzów! Wychodziła na spacer z psem! Z prawdziwym psem! Swoim własnym! Pochwyciłem jej radosne spojrzenie (oczywiście mnie nie poznała) i zrozumiałem, że nie zdołam odebrać jej psa. No… chyba że Keszju sam rzuci mi się na spotkanie.

Nie rzucił się. Biegał po placyku, wybierając co bardziej suche miejsca, wąchał „listy” od sąsiadów, gdzieniegdzie zadzierał łapę, zostawiając odpowiedź.

Podszedłem, wyjąłem papierosy i zapaliłem. Keszju szczeknął radośnie i podszedł bliżej. Nigdy nie był agresywny i jeśli ocenił, że jego panu nie grozi niebezpieczeństwo, to gotów był przywitać się z przechodniami. Oczywiście, jeśli przechodzień mu się spodobał.

Opuściłem rękę i pozwoliłem, żeby zimny mokry nos wtulił się w moją dłoń. Koniuszkami palców podrapałem Keszju pod brodą. Pies popatrzył na mnie przyjaźnie, stanął na tylnych łapkach, przednimi brudząc mi dżinsy, i szczeknął na powitanie.

Dziewczynka uśmiechnęła się i powiedziała:

– Keszju wita się tak wyłącznie z dobrymi ludźmi!

– Keszju? Jakie niezwykłe imię. – Poklepałem psa po głowie. – Ja też miałem… takiego samego psiaka.

Spodziewałem się, że dziewczynka stanie się czujna, w końcu ma psa zaledwie od dwóch dni.

– O, to super! – zawołała. – A pan ma psa czy sukę? Bo my psa. Tata mi go podarował, kiedy poszłam do pierwszej klasy. I powiedział, że jeśli będę się źle uczyć, to mi go zabierze!

No tak, obietnica w stylu Piotra Aleksiejewicza. Popatrzyłem uważnie na dziewczynkę. Nie kłamała!

– To ile on teraz ma? – zapytałem.

– Trzy i pół roku. Jest jeszcze młody! I na dwóch wystawach był czempionem!

A ja nigdy nie prowadzałem Keszju na wystawy. Ciągle nie miałem czasu. Hodowca mówiła, że takiego psa należy wystawiać, ale…

– Widzę, że dobrze się uczysz – zauważyłem. – Skoro pies nadal jest z tobą.

Dziewczynka roześmiała się dźwięcznie.

– Oczywiście, mam same piątki! Ale tata tylko żartował! Niech pan nie myśli, że on to mówił na poważnie! Nikomu nie oddałby Keszju!

Zaciągnąłem się mocniej i zacząłem kasłać. Cholera. Co się dzieje? Okazuje się, że Keszju nie tylko nie należy do mnie, ale nawet u Natalii Iwanowej nigdy nie był! Gruboskórny alkoholik Piotr Aleksiejewicz podarował psa swojej córce… i coś się zmieniło w ich rodzinie. Zaszczuta, cicha trójkowa uczennica śmieje się wesoło, uczy na same piątki i mówi o ojcu z autentyczną miłością w głosie.

– Ty chuliganie – szepnąłem, przykucając i pozwalając, żeby Keszju polizał mnie po nosie. – To znaczy, że mnie nie pamiętasz? Ale jest ci dobrze? Na pewno? A im się dzięki tobie lepiej żyje?

Keszju oblizał mi twarz. Było mu dobrze. Kochał swoją małą panią i był absolutnie przekonany, że większość świata także jest warta miłości.

– Fajny pies – powiedziałem. – Uważaj na niego. Ja… widzisz… właśnie takiego straciłem.

Na twarzy dziewczynki odmalowało się zrozumienie tej strasznej sytuacji. Skinęła głową i powiedziała:

– Niedługo będziemy mieć szczeniaki. Jeśli pan chce, to proszę przyjść. Tylko, przepraszam, ale one są drogie…

– Zastanowię się – obiecałem. – A tak w ogóle to szukam tu znajomej. Nazywa się Natalia Iwanowa. Nie znasz jej może?

Dziewczynka zastanowiła się i pokręciła głową.

– Pamiętam tylko, że mieszka w tej okolicy – mówiłem dalej. – Na szóstym piętrze. Kiedyś ją tu odprowadzałem.

– My też mieszkamy na szóstym! – ożywiła się dziewczynka. – Ale u nas nie ma żadnej Natalii. Na piętrze są trzy mieszkania. W jednym mieszka ciocia Galina… – Dziewczynka zniżyła głos i dodała, wyraźnie powtarzając zasłyszaną opinię: – Straszna jędza. W drugiej ja, Keszju, mama i tata. A między nami w kawalerce w ogóle nikt nie mieszka. Widocznie właścicielom mieszkanie jest niepotrzebne! Tylko czemu nie wynajmą? Przecież można zarobić! A tak to ani sobie, ani nikomu. Tata mówi, że trzeba się zorientować, może dałoby się to mieszkanie im odebrać, skoro nie korzystają.

– Nie przypuszczam – powiedziałem w zadumie. – A o szczeniaczku pomyślę, dziękuję bardzo.

Na pożegnanie znów poklepałem Keszju po karku. I poszedłem, nie odwracając się.

Do Kotii zadzwoniłem, dochodząc do metra.

– Tak? – zapytał podejrzliwie.

– Tak – przyznałem. – Właśnie. To ja.

Usłyszałem ciężkie westchnienie.

– Kotia, no przestań się wygłupiać – poprosiłem. – Muszę się poradzić.

– A ja muszę pracować! – odparł dumnie Kotia.

– A co, zarabiasz na urlop? – zapytałem podstępnie.

– Dlaczego by nie!

– Poczekaj, niech zgadnę, jak… „Kiedyś byłam wesołą, towarzyską dziewczyną, a potem zobaczyłam ją w telewizji…”.

– „Kiedyś byłam zwykłym petersburskim chłopcem o imieniu Alocha – powiedziała Mary z uśmiechem. – Zgaś papierosa, palenie szkodzi zdrowiu!”.

– No, w twoich tekstach pojawiły się społeczne akcenty!

– To dla gazety „Bądźmy zdrowi” – burknął Kotia. – Proszą, żeby zawsze wstawić coś o szkodliwości alkoholu czy nikotyny. Po co dzwonisz?

– Weź zgrzewkę piwa i przyjedź – poprosiłem. – Tylko żeby piwo było zimne. I jakieś chipsy, orzeszki.

Przez chwilę Kotia przetrawiał informację, w końcu powiedział:

– Ciepłe piwo byłoby problemem, ale zimne… A co? Trzecie drzwi się otworzyły? Dokąd?

– Do lata – powiedziałem i się wyłączyłem.

* * *

Rozsądne myśli zwykle podkradają się niespodziewanie.