– Gdybyś umiał myśleć systemowo – oznajmił Kotia, przekręcając się z pleców na brzuch – to poprosiłbyś, żebym wziął krem z filtrem UV.
Rzeczywiście, słońce zaczęło nieźle przypiekać.
– Gdybyś nie był taki leniwy – odparłem – poleciałbyś teraz po krem. Ja załatwiłem lato, o całą resztę martw się ty.
– I gdzie ja ci teraz kupię krem? – zapytał rozleniwionym głosem Kotia. – Musiałbym albo w domu szukać, albo w supermarketach z kosmetykami w rodzaju „Twerska-Full Wypas”. Daj no browar.
Podałem mu butelkę piwa „Obołoń” i zapytałem:
– Słuchaj, czemu ciągle kupujesz to piwo?
– Bo mi się podoba ich kampania reklamowa. – Kotia się uśmiechnął. – Wyobraź sobie, oni proponują, żeby pisarze fantaści wspomnieli w swoich książkach o piwie „Obołoń”.
– No i co?
– Jeśli dziesięć razy z rzędu autor wymieni słowo „Obołoń”, to dostaje premię. Czujesz?
– Tak po prostu? – zachwyciłem się. – „Obołoń”, „Obołoń”, „Obołoń” i już?
– Dziesięć razy z rzędu „Obołoń” – podkreślił Kotia. – Nic mniej.
– A co to w ogóle znaczy to „Obołoń”? – zapytałem.
– Bagnisty brzeg rzeki.
– Poważnie? Czyli „Obołoń” to piwo z wody bagiennej?
– Ale przecież smaczne!
Nie spierałem się. Nad takim morzem, pod takim słońcem i w dodatku w listopadzie smakowałoby mi każde piwo.
– Dziwne to wszystko – odezwałem się. – Widzisz… Spodziewałem się, że Keszju będzie tęsknił za Natalią. Że ja go zabiorę. Zapłaciłbym oczywiście! A tu się okazuje, że dziewczynka ma go od trzech lat. Bez sensu…
– Właśnie z sensem – prychnął Kotia. – Ciągle nie kapujesz?
– Czego?
– Ani Róża, ani Feliks nie wspominali o żadnych dziwnych osobach, które zajęły ich miejsce. Powinieneś po prostu sam wypaść z życia.
– No?
– A ciebie wyrzucili. Zamienili.
Ciągle nie mogłem zrozumieć.
– Jak to „zamienili”?
– A co, ona sama nadziała się na nóż, tak? – zapytał spokojnie Kotia. – Nachyliła się i hopla! Wszedł jak w masło? I już mamy zbroczonego krwią trupa, syreny wyją, ty uciekasz…
– Cholera…
Wreszcie do mnie dotarło.
Zerwałem się, wściekły kopnąłem piasek.
– Cholera! Cholera! Cholera!
– Zrozumiałeś? – Kotia odwrócił głowę i popatrzył na mnie oślepiony słońcem. – Ta twoja Natalia to taki sam funkcyjny jak i ty. Z jakiegoś powodu postępowałeś nie tak, jak oni by chcieli. Przewidzieli to i zawczasu przygotowali ci bodziec – bezczelną nieprzyjemną kobietę. Przecież ta Iwanowa to taki typ kobiety, którego najbardziej nie lubisz, prawda? Nie zwykła obca baba, ale wstrętna obca baba. Tak?
Wzruszyłem ramionami.
– Z tobą to nie było takie proste jak z pokojówką czy restauratorem – mówił dalej Kotia. – Uniosłem się wczoraj… przepraszam. Ale strasznie mnie ta mapa wkurzyła. No więc, z tobą to wszystko nie jest takie proste, Kirył. Nie jesteś zwykłym celnikiem, jakich tu mają na pęczki. Jest w tobie coś szczególnego. Tylko nie zrozumiałem jeszcze, co to takiego.
– A próbowałeś? – zapytałem ponuro.
– Tak. Pół nocy kombinowałem. – Kotia usiadł na piasku i popatrzył na mnie surowo. – Posłuchaj, Kirył. Pewnie rzeczywiście byliśmy dobrymi przyjaciółmi…
Speszyłem się, jak zawsze, gdy zaczyna się mówić z przyjaciółmi o przyjaźni. To tylko z kumplami łatwo wychodzi.
– Morze w centrum Moskwy, cały ten twój Kymgym…
– Kimgim!
– Co za różnica. To wszystko jest naprawdę super. Przyjaźń z tobą jest i przyjemna i wygodna. – Kotia uśmiechnął się krzywo, ale od razu poważnie dokończył: – Tylko że ty nie należysz do szeregowych masonów… to znaczy, funkcyjnych. Z tobą wiąże się jakieś nieszczęście… i kiedyś nie zdążysz przechwycić wszystkich noży. Czuję, że to wszystko źle się dla mnie skończy. Dziś rano siadłem, żeby napisać kolejną chałturkę, i myślę: jeśli Kirył nie zadzwoni do obiadu, to wyłączam telefony i będę sobie wmawiał, że to wszystko mi się przyśniło. Ale zdążyłeś. Draniu.
Popatrzyłem na niego stropiony. Kotia miał rację. Wciągałem go w jakieś przygody, niby ciekawe, a jednocześnie śmiertelnie niebezpieczne. A przy tym ja sam miałem asy w rękawie – zdolności funkcyjnego.
– Kotia…
– Dobra tam, do diabła z tą liryką. – Kotia machnął ręką. – A morze zajebiste… i piwo zimne… Ekologia taka, że tylko zabić się bumerangiem! Za to nawet umrzeć można… Przeczytałeś ten kimgimski podręcznik?
– Przejrzałem.
– I co cię tam zdumiało?
– Brak państw.
– Otóż to! – Kotia pogroził mi palcem. – Miasto Kimgim zamiast Kaliningradu, proszę bardzo. Miasto Zachrtan na miejscu Petersburga, nie ma sprawy. Nie mają szczęścia do fonetyki… Ale jeśli w całym ich świecie nie ma ani jednego państwa, tylko miasta i ziemia niczyja… To co otrzymujemy?
– Feudalizm? – zasugerowałem.
– Jaki znowu feudalizm! – Kotia się skrzywił. – Feudalizm to wojny, walka o władzę, intrygi. Nie, nie chodzi o to, że mam coś przeciwko temu, że na całym świecie nie ma ani jednej wojny – wprost przeciwnie, jestem obiema rękami za! Tylko że to tak samo z siebie jest niemożliwe. To mi wygląda na sztuczny świat.
– Kotia, mamy za mało danych.
– Mamy wystarczająco dużo danych. – Kotia wstał z piasku i potrząsnął chudą ręką. – Wszystko wyraźnie widać! Nawet punkt bifurkacji w miarę dokładnie obliczyłem.
W tym momencie od strony wieży dobiegło stukanie. Odwróciliśmy się jednocześnie.
– Niech sobie stukają – powiedziałem. – Czy celnik nie ma prawa odpocząć?
– A nie zapomniałeś, że dziś miała cię odwiedzić komisja?
Zacząłem się szybko ubierać.
Kotia też się ubrał, zastanawiając się po drodze:
– Czy ja właściwie mam prawo u ciebie przebywać? Może powinienem się gdzieś tu schować?
– Zakop się w zaspie w Kimgimie! – odciąłem się. – Mam przecież prawo zapraszać gości… Chyba…
– Kirył, ty teraz ze wszystkich sił udawaj głupiego – powiedział Kotia. – Dobrze ci to wychodzi. Ci, którzy tu przyjdą, nie będą głupcami.
12.
Tak się jakoś złożyło, że nigdy nie miałem okazji składać sprawozdania przed komisją. W szkole byłem z jednej strony zbyt zdolny, z drugiej zbyt leniwy, żeby się bać jakiejś tam „komisji z miejskiego wydziału oświatowego”. Studiowałem w tych latach, gdy żadnych komisji po prostu nie było, a w kraju panowała absolutna anarchia. A gdy pracowałem w „Bicie i Bajcie”… A co tu sprawdzać? Czy nie gwizdnąłem nowej karty graficznej do swojego domowego komputera?
Nie, nie gwizdnąłem, wziąłem do przetestowania i za miesiąc oddam, właśnie zdąży się zestarzeć, a jak wam się coś nie podoba, to się zwalniam i przechodzę do „Mikroukładu”, gdzie płacą półtora tysiąca więcej!
Mimo to teraz strach sunął zimnym potem między moimi łopatkami. Cóż począć! Niewychłostane pokolenie do dziś leży w poprzek ławy i czeka, kiedy zetną dla niego rózgę.
Strząsając piasek z koszuli, podszedłem do drzwi. Przelotnie pomyślałem, że trzeba by położyć przed drzwiami jakąś szmatę… albo takie specjalne zielone wycieraczki, jak trawa z plastiku.
Do moskiewskich drzwi znów ktoś zastukał.
Kotia, usiłując przybrać skupiony wyraz twarzy (w czym przeszkadzały mu dwie butelki ukraińskiego piwa), stanął obok schodów.
Otworzyłem drzwi… i ujrzałem trzy znajome twarze.
Na przodzie stał znany komik, gwiazda ekranu. Uśmiech miał przeklejony tak mocno, że pewnie musiał porządnie napinać mięśnie, żeby przestać się uśmiechać.