Выбрать главу

Z drugiej strony, czy to w ogóle możliwe? Ze słów polityka wynikało, że Stalin kazał zniszczyć przejście do Arkanu, gdy się dowiedział o rozpadzie Związku Radzieckiego. Załóżmy. A Chruszczowa i Gorbaczowa nie ruszył?

Czułem, że polityk ściemniał. Mimo wszystko łatwiej jest działać, gdy proszą cię o coś materialnego. „Plask! Oto głowa smoka, królu! Spełniłem swoją obietnicę!”. „I ja spełniam swoją, książę! Oto ręka księżniczki. Ćlap!”.

Ale mimo wszystko postanowiłem, że uczciwie spróbuję spełnić swoją obietnicę.

Po części dlatego, że naprawdę chciałem pomóc swojemu krajowi. A po części z ciekawości. Gigantyczne ośmiornice na brzegach i ciepłe morza tropikalne to oczywiście bardzo fajne, ale czy ludzie polecą na Marsa? Czy zbudują miasta na Księżycu? Czy będzie kolejna wojna światowa? Czy znajdą lekarstwo na raka, AIDS, katar? Czy Peter Jackson nakręci Hobbitata?

Wyobraziłem sobie te małe egoistyczne radości, które mogą nam dać drzwi prowadzące w przyszłość. Załóżmy, że mogę leczyć się u funkcyjnych i oddawać rozkoszom gastronomii w restauracji Feliksa. Ale żaden z nich nie napisze powieści za Umberto Eco, nie nakręci filmu za Spielberga, nie napisze tekstu piosenki za Arbenina, nie wypuści trzeciego „Fallouta”.

Dobra. Przed snem spróbuję intensywnie pomyśleć o przyszłości.

Ale nieprędko udało mi się pójść spać.

Najpierw umyłem podłogę na parterze. Potem posprzątałem śmieci z plaży; niedopite piwo przyniosłem do kuchni, pożałowałem, że nie mam lodówki, i postawiłem dwie butelki pod zimną wodę. Wróciłem na brzeg, usiadłem i popatrzyłem na morze. Za moimi plecami zachodziło słońce, mój cień sięgał teraz do wody. A cień wieży aż do horyzontu.

Ale nie dane mi było cieszyć się zachodem słońca – rozległo się pukanie do drzwi Kimgimu.

W pierwszej chwili pomyślałem, że wrócił Chaj, ale okazało się, że to tylko dwóch elegancko ubranych dżentelmenów w różnym wieku, podobnych do siebie jak ojciec i syn, albo wuj i siostrzeniec, którzy przyszli zapytać, dokąd można pójść przez moją wieżę.

Moskwa ich nie zainteresowała. Odniosłem wrażenie, że nasza Ziemia w ogóle ich nie interesuje, i zrobiło mi się trochę przykro. Na morze popatrzyli z wyraźnym zainteresowaniem, ale nawet ono ich nie urządzało.

Pożegnaliśmy się uprzejmie i starszy mężczyzna, którego w myślach nazwałem wujkiem, zaproponował mi cygaro. Po chwili zastanowienia przyjąłem prezent. Nie poczułem żadnego niepokoju, widocznie celnik ma prawo przyjmować drobne upominki.

Wkrótce potem zastukano do moskiewskich drzwi.

To towarzystwo rozpoznaliby bywalcy modnych klubów; nawet ja poznałem popularnego młodego rapera (w rzeczywistości wyglądał jak chłopiec, zarozumiały i napuszony) i siedemnastoletnią blondynkę z jakiegoś zespołu w rodzaju „Iryski”, „Ciągutki” czy „Lizaczki”. Nigdy nie potrafiłem zapamiętać nazw tych dziwnych zespołów, gdzie najważniejszą rzeczą jest nie głos czy tekst, tylko kilka długonogich ślicznych dziewcząt różniących się od siebie jedynie kolorem włosów.

Raperowi i piosenkarce towarzyszyła świta. Dwóch chłopaków i dwie dziewczyny, najwyraźniej wielbiciele. Mogli mieć najwyżej po dwadzieścia lat. Sądząc po bezczelnych spojrzeniach, drogich ciuchach i zaparkowanych nieopodal samochodach, również złota młodzież. Tylko oni, w odróżnieniu od rapera i piosenkarki, bawili się za cudze pieniądze. Niegdyś ich rodzicom udało się ukraść kawałek kraju. Kraj był duży, kąsek tłusty i teraz dzieciaki mogą spędzać czas, dryfując między paryskimi butikami (osoby ekstrawaganckie wybierają londyńskie) i modnymi europejskimi dyskotekami (oryginały wolą dyskoteki japońskie).

Z całej szóstki tylko jeden wiedział coś o funkcyjnych – chłopak raper. Piosenkarka po prostu podróżowała między światami, niczemu się nie dziwiąc, a złota młodzież rozpaczliwie się bała, dlatego zachowywała się opryskliwie i bezczelnie. Raper od razu wybrał Ziemię-siedemnaście. Na widok morza złocącego się w ostatnich promieniach słońca młodzież zaczęła kląć z wrażenia. Tylko wisząca na chudym ramieniu kawalera miedzianowłosa dziewczyna pisnęła, że na Wyspach Owczych jest większy wypas. Dlaczego wspomniała właśnie o tych zimnych wyspach, nie wiem. Może to było jedyne miejsce, gdzie jej przyjaciele nie byli i nie mogli zaprotestować.

Miałem wielką ochotę odebrać tym, pożal się Boże, turystom alkohol, pochowane po kieszeniach halucynogeny, ale do świata-Skansenu można było wnosić każde świństwo.

Ograniczyłem się więc do tego, że zdarłem z nich cło na maksa. Nawet za prezerwatywy, które mieli i chłopcy, i dziewczęta.

Nie protestowali; rozstanie się z sumą prawie dwóch tysięcy rubli nie zrobiło na nich większego wrażenia. Ja w swoim „poprzednim” życiu z równą łatwością rozstałbym się z dwiema dziesiątkami.

Zamknąłem za nimi drzwi, poszedłem do kuchni. Piwo się schłodziło, otworzyłem butelkę, rozerwałem paczkę z pistacjami. Wypiłem jedną szklankę, nalałem drugą. Podszedłem do okna z widokiem na Skansen.

Młodzież kąpała się w morzu, głośno i hałaśliwie. Zupełnie jak normalni ludzie. Raper i jeszcze jeden chłopak odpłynęli daleko od brzegu, pozostali chlapali się na płyciźnie. Zerknąłem w stronę lasu. Nikogo. Gdzieś tam jest zbiegła terrorystka. Po jej śladach uparcie idzie Kotia – pewnie już ma odciski, pewnie nie raz się potknął i przewrócił, rozbił okulary. Jakoś nie wierzyłem w jego zdolność przemieszczenia się po dżungli bez urazów!

Westchnąłem i podszedłem do okna wychodzącego na Kimgim. Tam już było zupełnie ciemno, padał lekki, świąteczny śnieżek; jedynie głuche ceglane ściany psuły wrażenie.

Że też wieża musiała wyrosnąć na fabrycznych przedmieściach! Gdyby tak stała gdzieś na wzgórzu, nieopodal restauracji Feliksa… patrzyłbym teraz na domki pokryte dachówką, na dymek płynący z kominów, na sunące po śniegu sanie… Dzieci na podwórkach obrzucałyby się śnieżkami, uprzejmi panowie kłanialiby się sobie, damy we wspaniałych sukniach wyprowadzałyby na spacer swoje pieski… A potem poszedłbym do restauracji, zjadł jakieś marynowane morskie gady garnirowane marynowanymi karczochami, napiłbym się piwa, porozmawiał z inteligentnym człowiekiem.

A gdyby wieża stała nad brzegiem ich morza, obok „Białej Róży”? Stałbym teraz przy oknie i patrzył na posępne fale, na złowieszcze macki krakenów sunące ku wieży. Zimny wiatr targałby moje włosy, a ja spoglądałbym w dal z pobłażliwym uśmiechem człowieka rozczarowanego życiem. Być może nawet zapaliłbym podarowane cygaro.

Powoli dopijając piwo, pogrążałem się w melancholii. Mimo wszystko obecność Kotii pozwalała wierzyć, że nie do końca rozstałem się z poprzednim życiem. Ale teraz, patrząc na wygłupiającą się młodzież, poczułem się nagle bardzo, bardzo samotny. I do tego stary. I to wcale nie mądry i doświadczony, lecz zmęczony i wypalony.

Nad brzegiem morza poszła w ruch butelka szampana. Dziewczyny zaczęły śpiewać jakąś idiotyczną piosenkę, zapewne z repertuaru swoich idoli.

– Jak chcecie się drzeć, to idźcie dalej! – krzyknąłem z okna.

– Idź w… – zaczął jeden chłopak, ale raper skoczył do niego jak oparzony, zasłonił mu dłonią usta i zaczął coś półgłosem tłumaczyć. Chłopak szybko załapał i równie gorąco jak poprzednio zawołał: „Przepraszam, bardzo przepraszam, już będziemy cicho!”.

Zamknąłem okno i skrzywiłem się. Też mi zwycięstwo. Uspokoiłem jednego pijanego chłopaczka. Dla funkcyjnego to nieomal bohaterski czyn!