Выбрать главу

– Wybacz, Kirył. Młody jesteś… Nie chcę ci zawracać głowy. Zostaniemy przyjaciółmi, sąsiedzie?

Idiotyczna sytuacja. Doskonale rozumiałem, że nudząca się Wasylisa najzwyczajniej w świecie potrzebuje seksu. I to nie z uśmiechniętym kretynem ze wsi Nirwana, ale z jakimś funkcyjnym.

Szczerze mówiąc, ja też miałem ochotę na seks bez zobowiązań. Z przystojną, nieco oryginalną kobietą. Nigdy przedtem nie uprawiałem seksu z kobietą większą i silniejszą ode mnie, ale to tylko podniecało.

A jednocześnie czułem, że ona ma rację. Nie warto. Nie teraz, kiedy dopiero odnajduję się w nowej roli. Z naszych stosunków nie wyjdzie przelotny romans, oboje będziemy chcieli przydać mu powagi. Wasylisa na pewno zacznie dominować, mnie się to nie będzie podobało i rozstaniemy się, i to wcale nie jako przyjaciele.

Ale jeśli teraz unikniemy tego przypadkowego i niepotrzebnego romansu…

– Masz rację – powiedziałem. – Zostańmy przyjaciółmi. Posłuchaj, lubisz morze?

Wasylisa tylko się uśmiechnęła.

– Mam wyjście na Ziemię-siedemnaście – wyjaśniłem. – Przyjdź, jeśli będziesz chciała się wykąpać i poopalać.

– Dziękuję ci, Kiryle – powiedziała poważnie. – To wspaniale. Zuch z ciebie!

Zostałem nagrodzony jeszcze jednym pocałunkiem, tym razem nie namiętnym, lecz serdecznym.

– Przychodź – powtórzyłem stropiony. – A ja już pójdę, dobrze? Zapraszali mnie na imprezę do Kimgimu.

– Oo! – zawołała Wasylisa i zastanowiła się. – Daleko od twojej funkcji do miejsca imprezy?

– Pięć kilometrów.

– Odpada. Ode mnie do ciebie jest w linii prostej siedem kilometrów. Od kuźni mogę się oddalać na dziewięć. Ale do ciebie zajrzę.

– Koniecznie!

Między nami zapanowała ta niezręczna cisza, jaka zwykle pojawia się między kobietą i mężczyzną, którzy już-już mieli zacząć się kochać, ale się rozmyślili. Tylko raz zdarzyło mi się coś takiego ale doskonale wiedziałem, że w takim wypadku nie należy przeciągać rozstania. Trzeba zrobić to szybko, wtedy jeszcze jest szansa na zachowanie dobrych stosunków.

– Idź, idź, mam trochę pracy – powiedziała nieszczerze Wasylisa. – Ty pewnie też się śpieszysz. Pójdziesz przez wieś?

Skinąłem głową.

– Jeśli to nie kłopot… Mógłbyś mi pomóc? Ciągle nie mogę się wybrać, żeby zanieść im ubrania.

– Żaden kłopot! Oczywiście, że zaniosę.

16.

Nie wiem, jak odbierają to inni, ale ja, uczestnicząc w jakiejś akcji charytatywnej, odczuwam pewną niezręczność. Czy rzucam drobniaki do futerału od gitary, na której w przejściu podziemnym młody chłopak gra cudze melodie, czy wsuwam banknot do ręki żebrzącej babci, czy zanoszę do cerkwi swoje stare ubrania „dla biednych”, zawsze czuję się winny.

Dlatego że jestem bogatszy? O, nie zawsze nędzarz, który stoi pod sklepem zarabia mniej ode mnie. Dlatego że mi się bardziej poszczęściło? Ale fortuna kołem się toczy i moja dobroczynność wcale nie gwarantuje, że ktokolwiek pomoże mnie, jeśli nieszczęście zastuka do moich drzwi.

Myślę, że chodzi o akceptację samego faktu żebrania. Nie dziwię się, że Worobianinow do końca nie chciał żebrać, krzyczał, że nie wyciągnie ręki, a złamany przez Ostapa Bendera posunął się do zabójstwa. Zmuszanie do żebrania jest nie mniej ohydne niż zmuszanie do prostytucji. A każda rzucona do kubka moneta jest w jakimś stopniu aprobatą żebrania.

Nie na darmo znana mądrość mówi, żeby dawać człowiekowi nie ryby, lecz sieci do łowienia ryb.

Idąc brzegiem rzeki z powrotem do wsi, czułem się w pewnym sensie odpowiedzialny za tę dziwną wioskę. Wprawdzie to nie ja wymyśliłem to ekstrawaganckie zesłanie, nie w mojej głowie zrodziły się plany zasiedlenia Nirwany, ale ja jestem funkcyjnym. Jednym z tych, którzy wrzucają tu ludzi. Czynią ich bezbronnym ludzkim materiałem, którego rola zostaje sprowadzona do płodzenia i rozmnażania się.

Jakby się tak zastanowić, to właściwie jest główna funkcja każdego człowieka. Ale my mamy chociaż iluzję, że rodzimy się nie po to, żeby stać się ogniwem w łańcuchu pokoleń, a potem pójść do piachu. Jedni mają iluzję pieniędzy, inni władzy, jeszcze inni twórczości.

Pewnie dlatego człowiek czuje się niezręcznie przy spotkaniu z ludźmi, którzy już utracili swoje złudzenia i teraz tylko jedzą, piją, śpią i kopulują, zaćmiewają swój umysł alkoholem lub narkotykami.

Spacer po brzegu rzeki z ciężkim tobołkiem na plecach sprzyjał takiemu filozofowaniu. Najlepiej wyrażona cecha charakteru Rosjanina – wzywać do miłości do upadłych, współczuć kalekom i obłąkanym, i czuć się winnym, że świat jest niedoskonały. Być może właśnie ta cecha nie pozwala Rosji odnaleźć swojej idei narodowej. Ale jakoś nie miałem ochoty proponować Dimie hasła „biada poniżonym”. Być może kraj by na tym skorzystał, ale wtedy byłby to już zupełnie inny kraj.

We wsi nic się nie zmieniło. Tylko wędkarzy siedziało teraz mniej – pięciu. Na mój widok uśmiechnęli się debilnie. Poszukałem wzrokiem swojego znajomego, wujka Saszko, ale widocznie po barszczyku z kurczakiem poszedł spać. Wasylisa radziła oddać rzeczy albo jemu, albo nieznanemu mi Markowi, albo kobiecie o imieniu Anna. Zrozumiałem, że byli to najdawniejsi i najbardziej zaadaptowani mieszkańcy Nirwany.

– Marek! – zawołałem. – Anna!

Żadnej odpowiedzi. Tylko gapią się zza rzeki uśmiechnięte przygłupy. Westchnąłem i wszedłem do wody. Ech, trzeba było przejść na drugą stronę rzeki przez kuźnię, że też od razu o tym nie pomyślałem! No nic. Wysuszą sobie te szmaty.

Mokry i zły, w adidasach pełnych mułu, wyszedłem na lewy brzeg. Węzełek z ubraniem namiękł i zrobił się katastrofalnie ciężki. Gdybym nie był funkcyjnym, pewnie bym go nie utrzymał. Kindżał-prezent od Wasylisy spoczywał w skórzanej pochwie i klepał mnie po biodrze. Niezbyt potrzebna rzecz, ale głupio było wyrzucić czy odmówić.

– Gdzie mogę znaleźć Annę? – spytałem pierwszego z brzegu wędkarza, chudego chłopaka o niezdrowo żółtej twarzy. Przyjrzałem mu się i spostrzegłem, że łowi ryby w szczególny sposób: żyłka spoczywała na wodzie bez haczyka.

– Anna… – Chłopak pokiwał głową. – Anna…

Wzrok miał pusty i bezmyślny. No tak, od niego niewiele się nie dowiem.

– Anna jest tam – powiedział siedzący obok mężczyzna, nieco starszy, o zdrowszym wyglądzie. – Tam.

Popatrzyłem na jego rękę, wskazującą kierunek, skrzywiłem się na widok długich, brudnych paznokci i skinąłem głową.

– Dziękuję.

Rzeczywiście znalazłem Annę we wskazanym budynku. Wszedłem, drzwi były otwarte. W jednym pokoju, dość czystym, z wilgotną, niedawno umytą podłogą, znajdowały się dwie kobiety. Jedna leżała nieruchomo tyłem do mnie, na pryczy zbitej z desek, ale chyba sęki jej nie przeszkadzały, chociaż miała na sobie tylko majteczki i stanik. Druga, ubrana w kretonową sukienkę w groszki, stała boso i prała w czerwonej plastikowej miednicy, ustawionej na środku pokoju na chwiejnym krześle – również plastikowym i czerwonym. Kobieta wyglądała na zmęczoną i po przejściach, ale upartą i wytrwałą. Na ugniataną w miednicy bluzkę patrzyła z czułością, jak na kotka czy pieska przygarniętego do domu i teraz szorowanego z ulicznego brudu.

– Anna?

– Tak?

Moje pojawienie się nie wzbudziło ciekawości. To chyba był główny problem mieszkańców Nirwany – nic nie było w stanie ich zainteresować.

– Wasylisa prosiła, żeby przekazać.

Rzuciłem na podłogę mokry tobołek, który plasnął miękko. Ubrania, pewnie z second-handu, zawinięto w zasłonę albo narzutę; przez mokry materiał było widać podeszwę dziecięcego buta.

– Dobrze – powiedziała kobieta. – Dziękuję.