Выбрать главу

– Myślisz, że twój ojciec pozwoliłby na to, żeby dwu-studolarowe zamówienie zostało dostarczone dwa dni później? – zapytał. – Twój ojciec zdjąłby płaszcz, podwinął rękawy i pomógł mi pakować. Nie stałby tutaj jak jakiś fonfer i nie mówiłby, żeby kończyć! Mamy swoją dumę u Blitzów! Dobrą reputację! Nawet twój brat, Joel, pomagałby, a Joel wiedział tyle o krawiectwie, że mógłbyś zapisać to na główce od szpilki!

Barney skrzywił się i ze zrozumieniem objął tłuściocha ramieniem.

– Daj spokój, Moishe. Doceniam twoją lojalność wobec Blitzów. Podziwiam twoją ciężką pracę. Kocham cię, Moishe. Ale naprawdę nie będzie różnicy, czy dokończycie dzisiaj, czy w poniedziałek. Nie daj się prosić, Moishe, jest prawie Shabbes.

Moishe wyszarpnął chusteczkę z kieszeni swoich opiętych spodni i przetarł policzki.

– Twój ojciec powinien cię teraz zobaczyć – powiedział. – Teraz jesteś typowym Amerykaninem, wiesz? Cała ta gadanina, szczytne idee, byle nie pracować. Shlepper.

– Pewnie, pewnie – powiedział Barney. – Taki ze mnie shlepper, że przekonałem Meyberga, żeby wziął sześć z tych tweedowych prochowców na próbę oraz żeby złożył u mnie dziesięć solidnych zamówień na kurtki myśliwskie. Wiesz, o które chodzi, te ze skórzanymi wypustkami.

Moishe spojrzał na marynarkę, którą właśnie składał, a potem ponownie na Barneya.

– Dziesięć, hm? No cóż, mogli zamówić piętnaście. Barney podniósł ręce do góry na znak, że się poddaje.

– Moishe, nigdy z tobą nie wygram. Ale musisz przyznać, że interes jakoś się kręci. Dobry obrót, stały profit. Być może za miesiąc będziemy mogli pomyśleć o podwyższeniu pracownikom zarobków.

Moishe żachnął się.

– Przypuszczam, że idzie dobrze. Jednakże bardzo dobrze pamiętam dni, kiedy był z nami twój ojciec.

– Oczywiście, że pamiętasz. Jak mógłbym cię za to winić. Jestem młody i zupełnie inny. Ale nie jestem za młody, żeby nie zrozumieć, co czujesz.

Moishe położył dłonie na ramionach Barneya.

– Barney, pozwól, że o coś cię zapytam. O coś bardzo osobistego, poważnego.

– Nie ma sprawy – odpowiedział Barney. Odwrócił głowę i zawołał: – Irving, Hyman, kończcie już! Zamykamy za dwadzieścia minut.

– Wysłuchaj mnie uważnie – powiedział Moishe. – Nie zamierzam ciebie ganić. Będę mówił prawdę. Obserwuję cię od sześciu miesięcy, to jest od momentu, kiedy wyjechał Joel. Nie lubisz tego interesu? To znaczy krawiectwa. Starasz się i umiesz naganiać pieniądze, ale nie masz do tego serca, zgadza się?

Barney wojowniczo zmarszczył brwi.

– Dlaczego tak uważasz?

– Och, daj spokój, Barney, nie jestem ślepcem. Ile zmieniłeś tutaj, odkąd Joel wyjechał? Produkujemy gotowce dla magazynów, college'ów, prowadzimy sprzedaż wysyłkową, przez katalogi. Trzydzieści mundurów dla nowojorskiej Akademii Wojskowej. Takiego zamówienia nie mieliśmy od początku istnienia firmy.

Barney nic nie odpowiedział. Podczas gdy Moishe mówił, zbliżył się do nich Irving i stanął w odległości dwóch, trzech stóp, słuchając z zainteresowaniem.

– Moishe ma rację, Barney – powiedział. Jego głos był łagodny, wyrozumiały, ale brzmiała w nim nutka tęsknoty i melancholii. – U Blitzów zawsze robiono na zamówienie. Wysokiej jakości garnitury na miarę. Jedne z najlepszych w Nowym Jorku. Oczywiście, że mamy stałych klientów, którzy wiedzą, czego chcą, i za nic w świecie nie pójdą do innego zakładu. Ale w dzisiejszych czasach, kiedy mówisz Blitz, większość ludzi kojarzy nazwę firmy z gotowymi produktami. Handel już się do tego przyzwyczaił, a wkrótce przyzwyczają się klienci.

– Następna sprawa – wtrącił Hyman, który doszedł kilka chwil wcześniej. – David powiedział mi, że odsyłasz pojedynczych klientów z kwitkiem.

Barney westchnął, wyjął z kieszeni zegarek, żeby sprawdzić, która godzina, i powiedział:

– No cóż, nie mogę zaprzeczyć.

– Nie możesz zaprzeczyć, że co? – zapytał Irving.

– Wszystko to prawda – odpowiedział Barney. – Nie mogę zaprzeczyć, że nie mam serca do krawiectwa. Nie mogę zaprzeczyć, że próbuję zmienić profil Blitzów, że próbuję przekształcić zakład męskiego krawiectwa w dom o dobrej reputacji, szyjący wyłącznie gotowe produkty. Nawet nie mogę zaprzeczyć, że odsyłałem z kwitkiem pojedynczych klientów. Prawda jest taka, że tego wymaga biznes, przynajmniej ja to tak pojmuję. Cóż to za interes, jeżeli Irving spędza dwa dni na krojeniu jednego garnituru, za który dostaniemy dziesięć dolarów, czterdzieści trzy centy, podczas gdy w tym samym czasie mógłby wykroić sześć, za które otrzymalibyśmy sześć dolarów i dwadzieścia dwa centy za sztukę? Wydaje się, że robię to dla waszej korzyści, dla swojej korzyści, a w szczególności dla korzyści rodzin oraz dzieci, które są od nas zależne.

Moishe wyglądał na zakłopotanego.

– Masz rację, Barney, na swój sposób. Ale Irving oraz Hyman… to artyści. Mogą stworzyć garnitur, który będzie wyglądał jak zaczarowany, płaszcz, który doskonale będzie leżał w ramionach, doskonale skroić klapy…

– Wiem – powiedział Barney. – Moishe, ja o tym wiem. I dlatego sklepy kupują nasze gotowe produkty. Są znakomite i nasze ubrania doskonale się sprzedają.

– Ależ, Barney, spróbuj mnie zrozumieć. To tak, jakbyś chciał, żeby Michał Anioł zakładał tapety.

W pierwszej chwili Barney chciał ostro przygadać Moishemu, ale się powstrzymał. Ci mężczyźni byli prawie jak jego rodzina, byli starymi przyjaciółmi ojca, i co najważniejsze, mistrzami w zawodzie. Był na tyle wrażliwy, że potrafił zrozumieć, o czym mówił Moishe, i że jeżeli nie będzie umiał się pohamować, zniecierpliwi się, wpadnie w złość, to wypowie słowa, które będą kąsać jak trenowane do walki brytany. Po ojcu odziedziczył poczucie humoru, ciepło oraz równowagę psychiczną, po matce nieokiełznany temperament. Podniósł ręce do góry, chcąc pokazać, że dobrze ich zrozumiał, i że prosi o spokój.

– Posłuchajcie mnie – powiedział miękko. – Wier~. że proszę was o wykonywanie pracy, która nie jest godna waszych umiejętności. Ale spróbujcie na wszystko spojrzeć z mojego punktu widzenia. Wypracowałem pewien kapitał, przez to interes Blitzów urośnie, okrzepnie. Może zbytnio się śpieszę. Wiem, że jestem młody. Być może za bardzo kieruję się zyskiem i niewystarczająco zwracam uwagę na istotę biznesu. Ale jeżeli będą dochody, wszystko się zmieni. Jeżeli zdobędziemy zaufanie, stworzymy przedsiębiorstwo krawieckie, jakiego żaden z was do tej pory nie oglądał. Ze wszech miar wspaniałe. Ale proszę was, żebyście zrozumieli, że w sześć dni nie staniemy się firmą jak Lord & Taylor. Nawet w sześć miesięcy.

Hyman pokiwał głową powoli.

– Mówisz jak Amerykanin – powiedział, odwracając się. Powiedział to z taką bezbarwną intonacją, że tylko osoba znająca jidysz mogła tego dokonać, takim płaskim głosem, że Barney nie potrafił odgadnąć, czy starał się go obrazić, powiedzieć mu komplement, czy po prostu był to jedynie trafny komentarz bez podtekstów.

Moishe poszedł poszukać płaszcz i wszyscy zaczęli przygotowywać się do wyjścia; zwijali bele materiałów, utykali igły oraz szpilki w małe poduszeczki, chowali papierowe wzory, zamiatali skrawki materiałów oraz kawałki nitki. Gazowe lampki zostały przykręcone tak, że paliły się jedynie maleńkimi, niebieskawymi płomyczkami.

– Podejrzewam, że śpieszysz się dzisiaj do domu – powiedział Moishe, czyszcząc kapelusz.

Barney, który pomagał zbierać guziki, powiedział:

– Nie bardziej niż zwykle. Dlaczego?

– Z powodu oyrech auf Shabbes, którego będziesz podejmował – powiedział Moishe, mrugając porozumiewawczo okiem.