Выбрать главу

Hunt podszedł do dużego, brązowego, skórzanego fotela przy kominku i rozsiadł się tak, jakby mieszkał w Vogel Vlei od dobrych kilku lat. Oparł swą laskę o kominek, zdjął rękawiczki i rzucił je na poręcz fotela.

– Słyszałem o tobie wiele interesujących rzeczy – powiedział. – Mówią, że jesteś teraz prawie milionerem.

Barney obszedł swoje szerokie biurko i uprzątnął dokumenty, które właśnie przeglądał. Wkraczał teraz w fazę finałowych negocjacji dotyczących kupna siedmiu dalszych działek, z których dwie były niesłychanie zasobne w diamenty i znajdowały się w centrum Kimberley. Oprócz faktu, że obydwie działki obfitowały w wysokiej jakości diamenty, które wykopywano tu każdego tygodnia począwszy od dnia, w którym rozpoczęto na nich pracę, znajdowały się między terenami braci Blitz a terenami będącymi własnością francuskiej spółki, skupiającej większość działek po południowej stronie Wielkiej Dziury. Ich właściciel żądał 360 000 funtów i Barney robił, co tylko mógł, żeby przekonać go do obniżenia ceny. Barney był milionerem, zgoda, lecz tylko na papierze.

Kłopot w tym, iż wszyscy w mieście wiedzieli, że Barney posiada trzystupięćdziesięciokratowy diament i nawet w miejscowych sklepach galanteryjnych jego słudzy musieli płacić dwukrotnie więcej niż inni za towar zamawiany dla Vogel Vlei. Barney spostrzegł, że pieniędzy bardzo szybko ubywało, a właśnie teraz bardzo ich potrzebował. Miał teraz wpływ na produkcję, lecz bał się postawić na nogi całą kopalnię Kimberley, gdyż nagłe ożywienie pracy mogłoby spowodować ponowne zalanie rynku i obniżenie ceny diamentów. Kiedy publicznie pytano go o olbrzymi diament, odpowiadał, że to jedyny w swoim rodzaju wybryk natury i że szansę na znalezienie drugiego diamentu o podobnych rozmiarach są praktycznie równe zeru. Przez całe lato roku 1878 oraz 1879 Harold cierpiał na niewydolność serca, połykał tabletki i wytrwale sypiał ze swoją małą żabką. Za każdym razem, kiedy Barney wspominał o diamencie, jego twarz robiła się blada jak ściana.

– To, że posiadam jeden fantastyczny diament, nie znaczy, że jestem najbogatszym człowiekiem na świecie – powiedział Barney.

– Oczywiście, że nie. Ja to rozumiem – powiedział Hunt. – Sir Bartle też to rozumie.

– Czy sir Bartle interesuje się moją osobą? Myślałem, że sir Bartle zajęty jest Zulusami.

– Niezupełnie – sprostował Hunt. – Między innymi dlatego tu jestem. Prawdę mówiąc, źle układają się nam stosunki z Zulusami. Wiesz, że bez przerwy kłócą się z Burami o granicę z Transvaal… Sir Bartle powołał w zeszłym roku komisję do zbadania tej sprawy, lecz niestety, komisja rozstrzygnęła tę sprawę na korzyść Zulusów. Trochę to wszystko kłopotliwe. Sir Bartle upiera się, iż zatwierdzi granicę pod warunkiem, że Cetewayo rozwiąże swoją armię. Barney wysłuchał Hunta i skrzywił się.

– Nie wiem zbyt wiele o Zulusach, ale z tego, co mi wiadomo na temat Cetewayo, myślę, że to ostatnia rzecz, którą by zrobił. Jak może rozwiązać armię i pozostać w dalszym ciągu niezależny? Burowie zjedzą go na śniadanie.

– Tak między nami, stary przyjacielu, masz zupełną rację. Ale sir Bartle liczy właśnie na to, że Cetewayo odmówi. Jeśli Cetewayo nie rozpuści wojska w ciągu tygodnia, sir Bartle wyśle Lorda Chelmsforda wraz z dwoma tysiącami żołnierzy do kraju Zulusów, a ci dadzą mu niezłą nauczkę. W ten sposób sir Bartle uszanuje decyzję komisji i równocześnie pokona Zulusów.

Barney przetarł oczy. Przez ostatnie trzy tygodnie każdego dnia pracował do późna i był wykończony.

– Wy, małpy z Ministerstwa do Spraw Kolonii, lubicie takie rzeczy, co? – szydził. – Ale jaka moja w tym wszystkim rola? Wiem o Zulusach dokładnie tyle co każdy inny, a to przecież niewiele.

Horacy wszedł do biblioteki, niosąc dwa kieliszki dżinu oraz dzbanek wody. Miał na sobie czarny żakiet i jasnożółte bryczesy. Hunt rzucił mu rozbawione, wyzywające spojrzenie, które wprawiło go w ogromne zakłopotanie. Spojrzał na Barneya, oczekując od niego pomocy, a Barney wyszczerzył zęby i dał mu znak, że może odejść.

– Jesteśmy zainteresowani twoim diamentem – oświadczył Hunt. – Oczywiście pisali już o nim w londyńskich gazetach, choć muszę powiedzieć, że nie podałeś prasie zbyt szczegółowych danych. W „Morning Post" przeczytałem tylko, że w Kimberley wykopano prawdopodobnie wyjątkowo duży kamień szlachetny i „oszacowano", że waży ponad trzysta karatów.

– Nie powiem nic więcej, dopóki nie będę gotowy – powiedział Barney. – Potrzeba było wielu lat, aby przemysł wydobywczy wyglądał tak jak dziś. My się do tego przyczyniliśmy: Rhodes, Gould i ja. Najgorsza rzecz, która mogłaby nas teraz spotkać, to gorączka diamentów i spadek ich ceny na rynku światowym.

– Masz oczywiście rację – powiedział Hunt. – Choć muszę przyznać, że sir Bartle wymyślił świetną rzecz, kiedy siedział któregoś dnia w wannie. Powiedział, że rozpowie-działby od razu wszystkim o znalezieniu diamentu, urządziłby bankiet z szampanem, trąbkami i „Niech Bóg chroni Królową", a następnie zaprezentowałby diament Jej Wysokości w Londynie. Powiedział, że mógłbyś nawet ochrzcić kamień, nadając mu imię Gwiazda Wiktoria. Oczywiście na jej cześć.

– Ale po co to wszystko? Hunt uniósł palec.

– W ten sposób, mój drogi przyjacielu, odwrócisz uwagę Jej Wysokości oraz ministrów stanu i w czasie, kiedy ich głowy będą zaprzątnięte tym wspaniałym patriotycznym gestem, sir Bartle zmiażdży Zulusów i weźmie do niewoli Cetewayo, zanim ktokolwiek z rządu zacznie się wymądrzać na temat fair play, niehonorowych zagrywek i wszystkich tych bzdur.

Barney rozsiadł się wygodnie w swoim fotelu przy biurku i w zadumie obserwował Hunta. Barney zmienił się bardzo, od czasu kiedy Hunt po raz pierwszy spotkał go na pokładzie „Wesera". Hunt, który zwracał szczególną uwagę na mężczyzn, miał się teraz na baczności, widząc jego dobrze skrojony, rzucający siew oczy garnitur z tweedu i pewny sposób bycia. Wiedział, że Barney ma świadomość swojej własnej siły. Przeczuwał, że dużo trudniej będzie się z nim teraz rozmawiało niż wtedy, gdy był tylko wynędzniałym żydowskim emigrantem, którego miał ochotę uwieść daleko od brzegów gorącej Afryki.

Hunt nie wiedział jednak, że Barney zrobił się też bardziej bezwzględny. W niczym nie przypominał już tego delikatnego, spontanicznego młodzieńca z Nowego Jorku. Nie był już tak bezgranicznie oddany swemu bratu, nie żył już tak bardzo jak kiedyś wspomnieniami o matce, przyzwyczaił się do wyższych sfer, wśród których był zmuszony się obracać. Barney mniej ulegał teraz wpływom, lecz równocześnie zrobił się bardziej spostrzegawczy. Był panem samego siebie, zarówno w domu, jak i w pracy bardzo rzadko przystawał na warunki dyktowane przez innych.

Dawno zapomniał już o tych nie przespanych nocach wypełnionych wyrzutami sumienia. Coraz rzadziej w snach przychodziła matka. Teraz sypiał spokojnie obok dobrze wychowanej kobiety, która robiła wszystko, czego się od niej oczekiwało. Unosiła koszulę nocną, kiedy sieją o to prosiło, i uśmiechała się wdzięcznie, kiedy wypadało. W zamian za to Barney był jej wierny, przynosił jej często diamentowe bransoletki i naszyjniki. Nareez chodziła po domu w swoich jedwabnych pantoflach, patrzyła na niego spode łba, ilekroć tylko mijali się na schodach, choć przestała go już drażnić. Barney miał coraz mniej słabych stron i Nareez nie miała się po prostu do czego przyczepić. Dobrze układały mu się stosunki z atrakcyjną kobietą, której nie kochał i która nie kochała również jego. Był właścicielem prawie jednej trzeciej Wielkiej Dziury w Kimberley. Posiadał też jeden z największych diamentów, jakie kiedykolwiek ujrzały światło dzienne.

– Gwiazda Wiktoria, tak? – zastanawiał się głośno Barney. – Jestem Amerykaninem, więc dlaczego miałbym się zgodzić, aby mój diament otrzymał nazwę Gwiazda Wiktoria?